5 kwietnia 2010 roku w „Newsweeku" ukazał się artykuł Mariana Piłki, który przekonywał, że „głos oddany w wyborach prezydenckich na Lecha Kaczyńskiego będzie głosem straconym", a „cała waleczność braci Kaczyńskich wyczerpała się w walce z kartoflanymi karykaturami". Aleksander Szczygło, w tamtym czasie szef BBN, postanowił, że ten atak na prezydenta musi się doczekać repliki ze strony Pałacu Prezydenckiego.
– Nad tym tekstem pracowaliśmy od poniedziałku. W piątek, 9 kwietnia, był gotowy – wspomina Jarosław Rybak, przyjaciel ministra, a w tamtym czasie rzecznik BBN. Szczygło miał być z tego tekstu bardzo zadowolony. Cieszył się, że będzie mógł pomóc prezydentowi. – Tekst był złośliwy, ale jednocześnie merytoryczny. Szef (Rybak nie mówi o Szczygle inaczej niż „szef") lubił wbijać takie szpilki oponentom – podkreśla były rzecznik MON.
Czytaj także:
Faktycznie, były szef MON znany był z ciętego języka. Aleksandra Kwaśniewskiego nazwał w jednym z wywiadów „swojskim cwaniakiem". O Donaldzie Tusku mówił, że jest „jak siostra Kopciuszka – leniwy, próżny i zaborczy", a także, że gdyby był hiphopowcem, nazywałby się Wujek Sam Oportunizm. Z kolei pytany o to, czy Radosław Sikorski był dobrym ministrem obrony narodowej, odpowiedział: „Radosław Sikorski był ministrem obrony narodowej".
Do Katynia leciał niechętnie. Mówiąc o tym wyjeździe, podkreślał, że w Katyniu każdy Polak powinien być przynajmniej raz – a on już raz w Katyniu był i to mu wystarczy. Ale sprawa nie podlegała dyskusji – skoro leciał prezydent Lech Kaczyński, on także musiał tam być. Znacznie większą wagę przywiązywał jednak do owej polemiki z tekstem Piłki, która miała się ukazać w „Newsweeku" 12 kwietnia.
Nie ukazała się. 12 kwietnia „Newsweek", tak jak wszystkie inne gazety w Polsce, pisał już wyłącznie o katastrofie smoleńskiej.