Mateusz Morawiecki zakpił z rządowej pomocy dla przedsiębiorców poszkodowanych pożarem hali Marywilska 44.
— 2 tys. zł wystarczy na nowego laptopa. Albo trochę gazu i prądu. — stwierdził były premier na portalu X.
Oczywiście można się domyślać, że gdyby wciąż był szefem rządu, to handlowcy z Marywilskiej już korzystaliby z kolejnej tarczy albo specjalnego programu z plusem w nazwie.
Odra, pandemia Covid, a teraz byłby program Marywilska+
W tego typu rozwiązaniach poprzednia ekipa miała czarny pas – gdy pojawiał się kryzys to wystarczyło uruchomić publiczne – czyli nasze wspólne – pieniądze i problem z głowy. W ten sposób rząd rzeczywiście pomógł np. przedsiębiorcom w trakcie pandemii Covid-19, ale ten sprawdzony pomysł z czasem stał się karykaturalny, np. zorganizowanie i obsługa wsparcia dla poszkodowanych katastrofą ekologiczną na Odrze najprawdopodobniej kosztowała więcej niż wyniosły straty. Nie można też zapominać o drugiej stronie wszelkich tarcz i plusów — to nie „darmowe lunche”, pomoc obciąża finanse państwa i może pobudzać inflację.
Jest też inny, mniej wymierny skutek. Kolejne tarcze, bony, obniżki opłat itp. spowodowały, że przedsiębiorcy uważają publiczną pomoc za obowiązek. Jest susza, to muszą być dopłaty, rosną ceny prądu, to musi być rabat itp. A przecież prowadzenie własnej działalności wiąże się z ponoszeniem ryzyka. To jego immanentna cecha. Przedsiębiorca musi je wkalkulować w swojej działalności i może się od niego ubezpieczyć. To jest podstawowa forma zabezpieczenia od nieszczęśliwych lub nieprzewidzianych zdarzeń. Trudno oprzeć się wrażeniu, że dziś ubezpieczający swoje biznesy są traktowani jak naiwniacy, którzy dają się „naciąć na polisę”, zamiast głośno krzyczeć o kolejną tarczę ratunkową.