Ekonomia w świecie anglosaskim od XIX wieku nie bez przyczyny jest nazywana „ponurą nauką". Widzi bowiem świat nie przez pryzmat postulatów moralnych, ale kompromisów pomiędzy kosztami i korzyściami różnych rozwiązań. Realizacja słusznych postulatów w jednym obszarze wymaga cięć w innym. Wyższe wydatki dzisiaj wymagają niższych wydatków w przyszłości. Prosperują zwykle kraje, które nauczyły się, że „budżet nie jest z gumy" i dla finansowania rozwojowych wydatków konieczne są kompromisy. Jednak wobec utrzymujących się od dekady na świecie niskich kosztów zadłużania, część ekonomistów zaczyna tę logikę lekceważyć. Skoro dług jest dzisiaj tani, to po co wybierać pomiędzy konkurującymi wydatkami?
Jak mielibyśmy to sfinansować wobec faktu, że nasze inwestycje publiczne już są wysokie na tle Unii Europejskiej, a w związku z niezwiązanymi z pandemią wydatkami rządu Prawa i Sprawiedliwości spodziewamy się trwale dwukrotnie wyższego deficytu? Odpowiedzią Piątkowskiego jest dług publiczny. Taką odpowiedź przez dekady, również za sprawą rekomendacji ekspertów organizacji międzynarodowych, dawało wiele krajów rozwijających, ale trudno wskazać przykłady ich sukcesów. Finansowane długiem zrywy inwestycyjne padają ofiarą decyzji politycznych, marnotrawstwa i korupcji, a zgromadzony dług publiczny zwiększa podatność kraju na nieprzewidziane kryzysy.
Piątkowski wymienił dziesięć powodów na rzecz rozwoju napędzanego inwestycjami publicznymi, ja wymienię tyle samo powodów do sceptycyzmu.
Zwolennicy stymulacji fiskalnej to generałowie wygrywający poprzednią wojnę
Po pierwsze, w przypadku Polski wątpliwy jest przytaczany przez Piątkowskiego niedawny szacunek Międzynarodowego Funduszu Walutowego, że mnożniki wydatków publicznych będą tak duże bezpośrednio po pandemii COVID-19, że każdy 1 proc. PKB inwestycji publicznych stworzy 2,7 proc. PKB. Oszacowania MFW nie dotyczą konkretnie Polski, ale są wypadkową danych z 72 krajów.