Ilustracją tego są negocjacje UE i USA w sprawie taryf na stal i aluminium. Głównym celem tych rozmów jest znalezienie trwałego rozwiązania w kwestii ceł nałożonych przez Trumpa na import na stal i aluminium, w tym pochodzących z UE. Europa odpowiedziała na nie retaliacjami handlowymi. Po przejęciu władzy przez Bidena UE i Ameryka zawarły tymczasowe porozumienie zawieszające wzajemne restrykcje. Ale warunkiem USA było rozpoczęcie rozmów o stworzeniu nowego sojuszu handlowego, który poprzez wspólną zewnętrzna taryfę celną miałby powstrzymać nadwyżki stali i aluminium generowane przez nierynkowe praktyki, przede wszystkim w Chinach. Drugim celem tego „klubu” miało być ograniczenie handlu wysokoemisyjną stalą i aluminium poprzez dodatkowe opłaty wobec importu tych produktów, jeśli przewyższa on poziom emisji najbardziej emitującego członka tego klubu.
Rozmowy zakończyły się fiaskiem na październikowym szczycie UE i USA, bowiem amerykański pomysł napotkał na dwa poważne problemy. Po pierwsze, w października tego roku wszedł w życie unijny mechanizm nakładający opłaty na emisje CO2 związane z wytworzeniem szeregu produktów importowanych z krajów trzecich do UE (Carbon Border Adjustment Mechanism, CBAM). Ta dodatkowa opłata na granicy będzie pobierana od 2026 roku i ma odzwierciedlać obciążenie jakie niesie unijny system handlu emisjami (ETS) dla producentów unijnych. Będzie jej podlegać także import z USA. Europa zatem już wprowadziła rozwiązanie dotyczące wysokoemisyjnego importu i nie jest skłonna wyłączyć z niego USA, które nie mają mechanizmu cenowego obciążającego emisje CO2.
Po drugie, mimo uzasadnionego krytycyzmu, że WTO jako organizacja straciła zdolność do ustanawiania reguł światowego handlu przystosowanych do aktualnych wyzwań, jednak stabilizuje ona globalny system wymiany gospodarczej, a UE wciąż jest jego beneficjentem. Innymi słowy, WTO ma wady, ale jak dotąd nikt nie stworzył nic lepszego.
Dlatego UE nie jest gotowa na rozwiązania jawnie nadwyrężające rolę WTO i antagonizujące większość partnerów handlowych. Zdaniem UE poziom ochrony promowany przez USA dla stali i aluminium można zapewnić poprzez instrumenty zgodne z WTO, jak środki antydumpingowe i wyrównawcze. USA uważają to za zbyt mało efektywne rozwiązanie.
Amerykańskie cła na stal i aluminium oraz unijne restrykcje pozostaną zawieszone. Do końca grudnia strony muszą uzgodnić na jakich zasadach. Dyskusja nt. modelu wspólnego podejścia do Chin będzie się dalej toczyć, ale poziom koordynacji będzie zależał od wyniku wyborów w USA i UE w 2024.
Wnioski dla Polski
Warunkiem stabilności władzy w Chinach jest ekspansja i przedefiniowanie globalnej roli tego kraju, a konsekwencje tego faktu będą coraz bardziej odczuwalne na froncie politycznym i gospodarczym. Dzięki chińskiej polityce „samowystarczalności” maleją profity europejskich firm na tamtym rynku, a zadyszka chińskiej gospodarki oznacza osłabienie popytu wewnętrznego i jeszcze większą ekspansję zagraniczną chińskiego biznesu.
USA przyjęły do wiadomości ten fakt i uznały, że ryzyko nic nierobienia jest większe niż ryzyko eskalacji i za administracji Trumpa postawiły na zatrzymanie tego kraju w pułapce średniego dochodu. Ta strategia przyniosła umiarkowane rezultaty, bo Chiny są już pierwszoligowym graczem w wielu zaawansowanych dziedzinach gospodarki oraz kontrolują dostęp do ogromnego rynku i zasobów.
Po wygranej Bidena USA i UE zacieśniły koordynację w sprawie powstrzymywania Chin. Ale jak pokazuje wynik październikowego szczytu, UE nie jest gotowa na radykalne kroki i mimo coraz odważniejszych eksperymentów z własnym instrumentarium ochrony rynku zasadniczo trzyma się paradygmatów WTO i multilateralizmu.
Unijną odpowiedzią jest koncepcja „de-riskingu” czyli gospodarczego uniezależnienia od Chin, ale jej realizacja to zadanie na lata, jeśli nie dekady. Dla przykładu, studium niemieckich ekspertów gospodarczych pokazuje, że 45 proc. produktów zdefiniowanych jako strategiczny wkład dla niemieckiej gospodarki pochodzi z Chin. Taka refleksja z polskiej perspektywy byłaby także pożądana, aby poznać nasze wrażliwości. Nasza gospodarka jest zintegrowana z unijną, a sytuacja w Cieśninie Tajwańskiej ma wpływ nie tylko na dostępność w Polsce smartfonów made in China, ale także czołgów zakupionych w Korei.
Elementem koncepcji „de-riskingu” jest powiększenie palety i bardziej zdecydowany użytek z narzędzi „bezpieczeństwa ekonomicznego”. Jednak każdy kij ma dwa końce. Mimo że długofalowym celem tej koncepcji jest ochrona unijnej gospodarki, skutkiem ubocznym będzie eskalacja napięć i dalszy wzrost niepewności dla biznesu w postpandemicznym świecie, w którym priorytetem stała się stabilność łańcucha dostaw.
Dotychczasowe próby ochrony najbardziej wrażliwych sektorów unijnej gospodarki przynosiły częste kompromisy w wynikające z obawy przed chińskim odwetem, przed nadmiernym wzrostem cen w UE, a w przypadku zielonych technologii, przed spowolnieniem dekarbonizacji. W efekcie rzadko stanowiły one skuteczna zaporę wobec modelu chińskiej gospodarki zniekształcającej koszty produkcji oraz zależnej od ciągłej ekspansji.
Wobec takiego partnera polityka handlowa stawiająca jedynie na symboliczne korekty okazuje się niewystarczająca, zwłaszcza dla sektorów tworzonych poniekąd sztucznie, bo poprzez unijne regulacje. Jak się powiedziało A to należy powiedzieć B i zapewnić takim rozwiązaniom skuteczną osłonę.
Przede wszystkim jednak, europejska polityka powinna być oparta w większym stopniu na stawianiu i wspieraniu ogólnych celów i pozostawieniu drogi osiągnięcia tych założeń rynkowi. To biznes jest źródłem innowacji i lepiej niż politycy szacuje ryzyka oraz kalkuluje koszty. Wymuszony politycznie sposób dekarbonizacji niesie za sobą komplikacje i konieczność kolejnych interwencji – w zakresie ochrony rynku, dodatkowych regulacji i publicznych pieniędzy. To jest postulat do rozwagi zwłaszcza wobec polityków, którzy wkrótce przejmą władze w Polsce oraz w Brukseli i przez najbliższe lata będą kształtować europejską politykę.
O autorze
Bartek Czyczerski
Autor jest byłym polskim dyplomatą i urzędnikiem. Mieszka w Brukseli i doradza biznesowi w sprawach dotyczących zrównoważonego wzrostu i handlu międzynarodowego.