Ograniczanie ryzyka, ale nie rozdzielanie się (ang. „de-risking, but not decoupling”) – to sformułowanie robi teraz zawrotną karierę w kontekście relacji gospodarczych UE–Chiny. Zostało nawet umieszczone w komunikacie po ostatnim szczycie G7, czyli potęg gospodarczych świata zachodniego. Jego autorką jest Ursula von der Leyen, przewodnicząca Komisji Europejskiej.
Bruksela odpowiedziała w ten sposób na wyzwanie rzucone przez Stany Zjednoczone, które w Chinach widzą główne zagrożenie dla światowego porządku gospodarczego oraz politycznego i chcą wciągnąć Europę w ten spór na swoich warunkach. Ostatnio Holandia samodzielnie dołączyła do USA w zakazie eksportu półprzewodników do Chin.
Czytaj więcej
Ogromna rosyjska delegacja rządowa pojechała do Pekinu udowadniać, że Moskwa nie jest izolowana. Ale nie wiadomo, z czym wróci do domu.
O Chinach na szczycie
UE jest w sprawie Chin podzielona, ale przeważa opinia, że nie może podejmować decyzji w ramach polityki formułowanej w Waszyngtonie. Jest jednak świadomość ryzyka wynikającego ze związków gospodarczych z Chinami i przekonanie, że należy dążyć do jego ograniczenia. W jaki sposób? Tu różnią się między sobą zwolennicy wolnego rynku i obrońcy narodowych interesów. Na szczycie UE 23–24 czerwca przywódcy zajmą się tym tematem na podstawie strategii bezpieczeństwa gospodarczego, którą do tego czasu przygotuje Komisja Europejska.
– Jeśli nie będzie wspólnego europejskiego podejścia, to będziemy rozgrywani przez innych – powiedziała Margrethe Vestager, wiceprzewodnicząca Komisji Europejskiej, w czasie spotkania z grupą dziennikarzy. Ma świadomość, że kwestia dopuszczenia zagranicznych inwestorów czy strategii eksportowej to kompetencje narodowe, których rządy państw UE pilnie strzegą i raczej nie podzielą się nimi z Brukselą. Ale według niej UE musi dokonać analizy ryzyka i opracować wspólne instrumenty reagowania na zagrożenia, z których oczywiście głównym byłaby możliwość ograniczania eksportu.