Kakofonia mniej lub bardziej oderwanych od rzeczywistości przechwałek oficjeli rządowych i partyjnych sprawia, że przeciętny obywatel RP doświadcza ostatnio wyjątkowo głębokiego dysonansu poznawczego. Zatem, jak to jest? Polski Ład jest ostatecznie sukcesem czy też kompromitacją władzy? Drożyzna jest wynikiem przede wszystkim polityki gospodarczej rządu i NBP czy tylko nieszczęściem sprowadzonym przez Putina? Polska jest krajem praworządnym, czy też jednak jest jakiś problem w uzależnieniu Temidy od władzy i w konsekwencji w otrzymaniu z Brukseli pieniędzy na KPO? Rząd walczy z inflacją i dlatego benzyna jest najtańsza w Europie, czy też udaje, że walczy, i daje zarabiać krocie spółkom paliwowym przez siebie kontrolowanym?
Ekonomiści znają odpowiedzi na te pytania, społeczeństwo nie.
Nieodpowiedzialne działanie
Polski Ład nie rozwiązał żadnego problemu systemowego, a jego „ratunkowa” wersja 3, która wchodzi w życie od lipca, obniża podatek PIT dla wszystkich obywateli kosztem ok. 35 mld zł zmniejszenia wpływów budżetowych. Obywatele się cieszą, bo nie jest ich zmartwieniem, skąd rząd weźmie na to pieniądze. Ekonomiści wiedzą, że ze zwiększenia zadłużenia. Kwoty te nie posłużyły jednak przeprowadzeniu jakiejś faktycznej reformy systemu podatkowego ani reformy form wynagradzania pracy czy też systemu wsparcia ludzi ubogich i poszkodowanych. Celem władzy było tylko wygaszenie niepokoju społecznego za wszelką cenę, bez liczenia kosztu nominalnego. To nieodpowiedzialne działanie.
Zyski podatników z Polskiego (nie)Ładu są z naddatkiem konsumowane przez inflację. W przypadku płacy minimalnej kwota otrzymywana „na rękę” w całym 2021 r. wynosiła 2210 zł, a w 2022 r. wzrosła nominalnie do 2364 zł, które jest warte obecnie ok. 2100 zł w cenach stałych. Czyli strata obywatela zarabiającego pensję minimalną wynosi na sile nabywczej już dziś co najmniej 110 zł/miesiąc.
Drożyzna to postrzeganie inflacji oczami Polaków żyjących na bieżąco z pensji. Zaczęła doskwierać długo przed wojną na wschodzie i jest wynikiem całej przeszłej polityki stymulowania konsumpcji i dramatycznie spóźnionej reakcji banku centralnego, który tak dalece zapamiętał się w swej roli sojusznika rządu, że „zapomniał” o swej statutowej roli obrońcy wartości pieniądza. Umiarkowana inflacja 4–5 proc. r./r. była bez wątpienia wkalkulowana w gospodarcze plany rządu kreowania dodatkowych dochodów budżetu i dopiero eksplozja cen energii obudziła planistów rządowych z letargu. I tym razem usiłowano zrzucić winę na wroga zewnętrznego, kierując ostrze krytyki na system opłat emisyjnych i złą Brukselę. O fatalnych dla cen energii decyzjach z przeszłości – ustawie antywiatrakowej 10H, obłąkanej fascynacji energetyką węglową, braku inwestycji sieciowych, zniesieniu preferencji dla fotowoltaiki – oczywiście nikt z kręgów władzy nie chce pamiętać.