500+ ważniejsze od dróg i kopalń

Program 500+ na pewno przejdzie do historii nie tylko jako najkosztowniejsza prospołeczna akcja państwa, ale też jako przykład pewnej niedopracowanej koncepcji.

Publikacja: 30.03.2017 21:13

Paweł Jabłoński

Paweł Jabłoński

Foto: Fotorzepa/Waldemar Kompała

Podstawowy zarzut jest taki, że do końca nie wiadomo, czy ma to być kierowany do ubogich program pomocy społecznej, czy też wsparcie dla wszystkich rodzin ratujących kraj przed demograficzną katastrofą. Jeżeli nie chcemy, by miejsce Polski na mapie Europy zajęła bezludna pustynia, musimy się starać, by program 500+ (lub to, co z niego zostanie) przyniósł maksymalnie duże korzyści, wyrażające się w liczbie nie tylko urodzonych, ale i dobrze wychowanych dzieci.

Dziś widać, że program przynosi pierwsze pozytywne rezultaty. Rodzi się więcej dzieci, choć jest to sukces mocno umiarkowany. Nadal nie ma ich tyle, by zapewnić choćby utrzymanie liczebności narodu. Jeżeli uwzględnić emigrację, to nasza przyszłość wygląda źle. A trzeba pamiętać, że same urodzenia to dopiero początek procesu. Potem trzeba każde niemowlę wychować na obywatela, wyedukować i utrzymać w zdrowiu. Na koniec dorosłego zatrzymać w kraju. To wszystko kosztuje coraz więcej i płacą za to zarówno rodziny, jak i budżet państwa.

By podnieść efektywność 500+, trzeba wspierać przede wszystkim duże rodziny. Przypomina mi się plan Zyty Gilowskiej, która chciała dopłacać z budżetu do rodzin liczących co najmniej troje dzieci. Politycy nie dali jej na to pieniędzy. Zdecydowali, by dawać je na każde dziecko. Oczywiście oznaczało to dużo mniejsze wsparcie dla dużych rodzin i nie miało wpływu na sytuację demograficzną.

Dziś też stajemy przed podobnym dylematem. Jeżeli program odniesie pełny sukces i uda mu się zapewnić liczbę urodzeń na wymaganym poziomie, to może zabraknąć na niego pieniędzy. Zakładając, że te 16 tys. dodatkowo urodzonych dzieci dostanie wsparcie z programu, budżet wyda w przyszłym roku dodatkowo prawie 100 mln zł, a przez 18 lat na ich wychowanie przeznaczy 1,8 mld zł. Parę lat takiego sukcesu i budżet padnie. Już teraz ograniczane są inne wydatki, a deficyt zaplanowano na maksymalnym dopuszczalnym poziomie.

Przede wszystkim musimy jasno powiedzieć, że 500+ to nie jest program wsparcia biednych. To walka z katastrofą demograficzną. Takie stwierdzenie oznacza, że trzeba skończyć z próbami skierowania tych pieniędzy do najbiedniejszych rodzin mających po jednym dziecku. Do walki z nędzą powinny być inne programy.

Nie wyobrażam sobie, by ktoś (opozycja) zatrzymał ten program czy choćby tylko zabrał pieniądze najbogatszym rodzinom. Ale można go stopniowo korygować, na przykład nie waloryzując świadczeń na drugie dziecko. Przez kilka lat takiego konsekwentnego działania efektywność programu będzie się poprawiać. Oczywiście jakakolwiek waloryzacja to pieśń odległej przyszłości, bo dziś widać, że program w obecnych rozmiarach jest zbyt dużym obciążeniem dla finansów publicznych.

Gdy za kilka lat stan gospodarki pozwoli na rozwój programu, trzeba będzie pamiętać o konieczności wsparcia matek w wielodzietnych rodzinach. Co z tego, że dzięki wsparciu z programu ich dzisiejsze życie stało się znośne. Po wychowaniu dzieci będą miały kłopoty z powrotem do pracy, a zaraz potem z minimalną emeryturą. Tak więc program wspierania dzieci musi być uzupełniony pomocą dla matek.

Rok działania programu to dobry moment, by się zastanowić, co w nim zmienić. Na pewno trzeba zadbać, by program, który powstał jako nieprzemyślany i kosztowny slogan wyborczy, przynosił widoczne efekty. Dlatego należy przestać traktować go jako polityczny prezent, a zacząć jako inwestycję. Podobnie jak wydatki na drogi, elektrownie czy kopalnie. Tylko że to jest dużo od nich ważniejsze.

Podstawowy zarzut jest taki, że do końca nie wiadomo, czy ma to być kierowany do ubogich program pomocy społecznej, czy też wsparcie dla wszystkich rodzin ratujących kraj przed demograficzną katastrofą. Jeżeli nie chcemy, by miejsce Polski na mapie Europy zajęła bezludna pustynia, musimy się starać, by program 500+ (lub to, co z niego zostanie) przyniósł maksymalnie duże korzyści, wyrażające się w liczbie nie tylko urodzonych, ale i dobrze wychowanych dzieci.

Pozostało 87% artykułu
Opinie Ekonomiczne
Witold M. Orłowski: Gospodarka wciąż w strefie cienia
Opinie Ekonomiczne
Piotr Skwirowski: Nie czarne, ale już ciemne chmury nad kredytobiorcami
Ekonomia
Marek Ratajczak: Czy trzeba umoralnić człowieka ekonomicznego
Opinie Ekonomiczne
Krzysztof Adam Kowalczyk: Klęska władz monetarnych
Materiał Promocyjny
Klimat a portfele: Czy koszty transformacji zniechęcą Europejczyków?
Opinie Ekonomiczne
Andrzej Sławiński: Przepis na stagnację