A gdzie prawda? Ks. Seweryniak czyta Tokarczuk

Kiedy wykładowcy tacy jak Olga Tokarczuk zechcą przyjąć, że Bóg w tradycji judeochrześcijańskiej jest „philanthropos", miłującym i poszukującym człowieka?

Aktualizacja: 13.12.2020 15:57 Publikacja: 13.12.2020 00:01

A gdzie prawda? Ks. Seweryniak czyta Tokarczuk

Foto: Thomas Lohnes/Getty Images

Minął właśnie rok od wręczenia Nobla Oldze Tokarczuk. W związku z rocznicą pisarka ponownie oddała do rąk czytelników „Czułego narratora". Tym razem jednak jest to zbiór 12 wykładów, które wieńczy słynny wykład sztokholmski. 12 tekstów o pisaniu powieści i tworzeniu postaci literackich, o tym, że ważna jest praca tłumacza, jak powstawały „Księgi Jakubowe" i jaka jest rola czytania w życiu. Wykład na ten ostatni temat – „Palec w soli, czyli krótka historia mojego czytania" – to fascynująca opowieść o znaczeniu lektur w życiu noblistki, o niebywałej ich liczbie, lektur świetnie zapamiętanych i opisanych. Wyraźnie przy tym nostalgiczna Olga Tokarczuk ostrzega, że jeżeli między 9. a 16. rokiem życia nie zaznałeś „niemal erotycznej przyjemności" płynącej z lektury, to nie staniesz się już prawdziwym czytelnikiem. A gdzie indziej dodaje, że należy do ostatniego pokolenia, które czyta książki.

„Czuły narrator" pozwala lepiej zrozumieć widzenie spraw najważniejszych, którymi noblistka nasącza swoje powieści. Właśnie dlatego sięgnąłem po tę publikację.

Diagnoza współczesności

Autorka mocno przeżywa rozdarcie świata, który za sprawą internetu z jednej strony stał się nieogarniony, z drugiej zaś się skurczył, a jego skończoność stała się dojmująca. Bo przecież jeszcze niedawno był wielki, tajemniczy i nie do objęcia wyobraźnią. Teraz wyobraźnia stała się zbędna, mamy wszystko na wyciągnięcie ręki... po smartfona. Wikipedia daje ogromny zasób wiedzy nieustannie uzupełnianej, odświeżanej, dostępnej z każdego miejsca na Ziemi. Nie jest to jednak wymarzona przez XVII-w. czeskiego myśliciela Jana Amosa Komensky'ego pansofia, synteza wiedzy o rzeczywistości. Nie jesteśmy w stanie unieść ogromu informacji, które dzielą, zamykają w bańkach, tworzą opowieści nieprzystające do siebie. Na dodatek w internecie steruje się danymi, służąc znanym lub nieznanym beneficjentom programowaniu zachowań użytkowników.

Świat skurczył się również dlatego, że do czasu pandemii można było podróżować wszędzie, byle tylko mieć pieniądze, pokonywać niewiarygodne odległości, spotykać ludzi, których nasi dziadkowie nigdy by nie spotkali. Zarazem jednak skończył się dramatyzm, tajemniczość podróżowania. Ludzie kiedyś, wyruszając w drogę, musieli liczyć się z tym, że nie wrócą, spisywali testamenty, a potem stawali oniemiali przed innością, egzotyką spotkanego. Dzisiaj białe plamy wypełniają mapy Google'a, które „z okrutną dokładnością pokazują każdy zaułek". Zapanował „Pan Tanio-Kupić-Drogo-Sprzedać", który lata z kontynentu na kontynent z paszportem jakiegoś „dobrego państwa". Chce, „żeby było egzotycznie, ale nie za bardzo. Chce, żeby było prawdziwie, lecz w żadnym wypadku za cenę rezygnacji z porannego prysznica". Dzięki mieszczącemu się w dłoni urządzeniu może w każdej chwili rozmawiać z rodziną oddaloną o tysiące kilometrów. Kupuje pamiątki i prezenty, które łączy to, że większość została wyprodukowana w Chinach.

A tak naprawdę... Tak naprawdę nie ma jednego świata, o którym marzyli filozofowie, jakiegoś obiektywnego uniwersum, gdzie „wszyscy mogli się spotkać i rozpoznać w sobie bliźniego". Jak w tej opowieści o przewodnikach jakiejś części Polski, jednym napisanym przez katolików, drugim – przez Żydów. Zupełnie inne, jakby o różnych krainach. Nie ma jednego świata, są tylko fantazmaty.

Czym jest człowiek?

Autorka przyznaje, że jest „staromodną adeptką psychologii", jej język opiera się w dużej mierze na klasycznej psychoanalizie, zapewne nie nauczy się już innego (ekscentryczność, o której za chwilę, ma jednak swoje granice), nie dla niej więc współczesne koncepcje kognitywistyczne. Nazywa siebie „skamieliną, która uważa, że ego jest kruchym i filigranowym wobec całej reszty psyche, wisienką na torcie". Nie waha się jednak wprowadzić do teorii Freuda dwóch poprawek. Pierwsza: trójcę id, ego, superego zmienia na „tetraktys, arcyczwórkę", do której włącza narratora, siłę komunikującą pozostałe trzy ze światem. „Człowiek, proszę państwa, moi drodzy, ma duszę, ciało i narratora" – puentuje jeden z łódzkich wykładów. Dlaczego człowiek to wszystko „ma", dlaczego nie „jest" duszą, ciałem i narratorem, Olga Tokarczuk nie wyjaśnia – puenta jest przecież taka zgrabna. Na jakiej zasadzie działa w nas narrator, też nie wiadomo. Czy nie kieruje nim otwarcie na logiczną, świadomą interpretację?

To, co noblistka pisze dalej, to już czysty postmodernizm, żywcem wzięty od amerykańskiego filozofa Richarda Rorty'ego. Bo ego nie jest jak u Freuda tylko wąskim strumyczkiem z trudem przewijającym się pomiędzy ostrymi brzegami id i superego. Właściwie nie ma go wcale. I to jest druga poprawka Olgi Tokarczuk do psychoanalizy. „Zawsze – wyznaje – byłam zwolenniczką psychologicznego poglądu, że upieranie się przy wierze w jedno niepodzielne »ja« jest tworem naszej kultury i odzwierciedla nasz nieposkromiony indywidualizm. Cywilizacyjne zasługi tego rodzaju punktu widzenia są niezaprzeczalne – chcemy, żeby nas traktowano jak osoby, domagamy się swoich praw, a swoją pojedynczość i integralność projektujemy na monoteistycznego Boga" (wrócę do tego fragmentu). Ludzka tożsamość, głębokie „ja" to iluzja, właściwie czegoś takiego nie ma. „»Ja« to strumień doznań, które gromadzą się na chaotycznym rusztowaniu naszego temperamentu i podstawowych cech psychicznych niczym śmieci na gałęzi zanurzonej w nurcie rzeki". Tylko tyle. Nie trzeba chyba dodawać, że płeć w wykładach Olgi Tokarczuk jest czymś powierzchownym, a literatura powinna przekraczać „pospolitość" tego, co „żeńskie – męskie".

Co proponuje w zamian autorka? Żeby „przynajmniej dla celów artystycznych – przyjąć tezę przeciwną: jest w nas mnogość (moje imię to legion), morze potencjałów, naszkicowanych, zarysowanych ledwie cech budujących inne tożsamości, możliwych". Niemal na połowie stronic książki noblistka pokazuje jednak, że tworzenie literatury polega na szkicowaniu tożsamości postaci, bohaterów. Nie sprzeczność to?

Czym jest religia

Nowy Testament 85 razy odwołuje się do greckiego słowa „kairos", oznaczającego nadejście wraz z Chrystusem czasu zbawienia i w tym sensie wypełnienie się wszelkiego czasu. Jest to do tego stopnia klucz do zrozumienia chrześcijaństwa, że ks. Janusz Stanisław Pasierb nie wahał się stworzyć gry słów: „Kairos Kyrios" – czas sposobny to Pan przychodzący pośród ludzkiego czasu. W Ewangelii według św. Marka termin ten pojawia się w słowach inaugurujących publiczną działalność Jezusa: „Czas (kairos) się wypełnił, bliskie jest Królestwo Boże, nawracajcie się i wierzcie w Ewangelię" (1,15). „Kairos" nadejścia królestwa Bożego jest nie tylko radosnym momentem wypełniania się Bożych obietnic, lecz także uważności, dostrzeżenia go, podjęcia decyzji, nawrócenia.

W wykładach Olgi Tokarczuk sporo jest nawiązań biblijnych: do kolistych machin, które towarzyszyły bytom anielskim w wizji Ezechiela, do żony Lota, do syna marnotrawnego, „który włóczył się gdzieś po świecie, a teraz zapragnął się włączyć w rodzinny interes". Także do Kairosa... Ale w jej opowieści jest on bożkiem, łysym na potylicy, którego można schwycić tylko za grzywkę, gdy nadchodzi. Gdy właściwy moment minie, nie sposób tego uczynić. To bożek okazji, szczególnych możliwości, a u wykładowczyni – ekscentryczności.

Termin jest ważny, powraca w kilku esejach. Nie oznacza dziwactwa, chorej chęci wyróżniania się, lecz porzucenie postawy centrystycznej, wyjście z rytuałów, ustabilizowanego światopoglądu. Noblistka najczęściej ma na myśli tylko jeden rytuał czy ustabilizowany światopogląd, z którego należy wyjść – katolicyzm. Przyznaje, że zanim zaczęła studiować psychologię, chciała studiować religioznawstwo, „a nawet później teologię – fascynowało [ją] bogactwo ludzkich pomysłów na to, co słabo nazywalne, intuicyjne, metafizyczne". Ale zastąpiła to „przygoda z gnostycyzmem".

U źródeł przygody jest zdecydowana krytyka biblijnej wizji człowieka, który według Księgi Rodzaju ma górować samotnie nad królestwami roślin i zwierząt jako „korona stworzenia". Autorka opowiada o tym tak: „Grzechem, za który zostaliśmy wygnani z raju, było uznanie siebie za oddzielonego od reszty świata, pojedynczego i monolitycznego. Odeszliśmy stamtąd pod okiem równie jak my oddzielonego od świata, monolitycznego, monoteistycznego Boga (dziś ciśnie mi się pod palce metafora: Boga w rękawiczkach i maseczce). Odtąd zaczęliśmy pielęgnować: egoizację, religię monoteistyczną". To jest właśnie owa, wspomniana wyżej, projekcja monoteistycznego Boga. Albo jeśli kto woli: to, że w zachodnim świecie wygrała „religia afirmatywna", jest – według wykładowczyni – „zasługą mechanizmów obronnych naszego gatunku".

Skutek? „Stworzyliśmy z Bogiem spółkę z ograniczoną odpowiedzialnością, która zmonopolizowała i zniszczyła świat i nasze sumienie. Przez co zupełnie przestaliśmy rozumieć niesamowitą złożoność świata". Obok metafory Boga „w rękawiczkach i maseczce" noblistka ma jeszcze jedną – Boga dozorcy w panoptykonie: „najlepsza socjologiczna metafora Boga to panoptykon – idealna przestrzeń więzienna, w której każdy więzień jest nieustannie pod obserwacją".

Jaki obraz Boga przekazano Oldze Tokarczuk w dzieciństwie, na studiach, że pozostało w niej tyle goryczy i przekonania o naszych złych projekcjach? Ile jeszcze razy powinniśmy sobie i innym powtarzać, że musi umrzeć Bóg socjologii, Bóg struktur i uwarunkowań, więzienny strażnik, „małostkowy księgowy, zajęty tylko prowadzeniem rejestru naszych win, mściwy upiór, [...], zazdrosny o rozwój i emancypację człowieka, jak Apollo, który obdarł Marsjasza ze skóry, ponieważ okazał się lepszym od niego muzykiem, zawistny o każdą odrobinę ludzkiego szczęścia i radości jak Artemida, która z Apollonem zabiła z łuku czternaścioro dzieci, z których tak dumna była nieszczęsna Niobe" (to znowu ks. Pasierb). Kiedy wykładowcy tacy jak Olga Tokarczuk zechcą przyjąć, że Bóg w tradycji judeochrześcijańskiej jest „philanthropos", miłującym i poszukującym człowieka? Że całą Biblię przenika troska o to, aby człowiek nie kłaniał się bogom uczynionym na miarę jego potrzeb czy pragnień, lecz nawracał się Boga „całkiem Innego", chociaż bliskiego? Owszem, słabo wychodzi nam przekładanie tego na codzienne życie. Ale czy przynajmniej niektórym przynajmniej czasem się to nie udaje?

Wizję Księgi Rodzaju autorka opisuje tak: ziemia ze swoimi gatunkami zwierząt i roślin została stworzona, żeby służyć interesom gatunku ludzkiego; celem natury jest służba człowiekowi; ma on panować nad wszelkim stworzeniem, ponieważ został postawiony w centrum stworzenia. Nie ma w jej syntezie słowa o obowiązku człowieka wobec świata, danego nam tylko w dzierżawę i o naszej odpowiedzialności wobec Stwórcy. I o tym, że Biblia mówi o „nowej ziemi i nowym niebie", a nie tylko o odnowie zmartwychwstałej ludzkości. I że opowiada także o „wszelkim stworzeniu, które z utęsknieniem oczekuje objawienia się synów Bożych". Że oczekujemy świata, w którym także Tuptuś ks. Jerzego Szymika i mój Tajger znajdą ocalenie. Wzywając do szacunku wobec zwierząt, podkreślamy: nie wszystko na ten temat wiemy, piąte przykazanie należy rozumieć szeroko, rozciągając je także na zwierzęta, nie wolno być nieczułym na ich cierpienia, dość barbarii.

Olga Tokarczuk wie lepiej, jaka jest chrześcijańska koncepcja: „człowiek ma Boga, który go w końcu zbawi. Ludzkie cierpienie ma sens. Dla zwierzęcia nie ma ani pociechy, ani ulgi, bo nie czeka go żadne zbawienie. Nie ma też sensu. Ciało zwierzęcia nie należy do niego. Duszy nie ma. Cierpienie zwierzęcia jest absolutne, totalne". Noblistka długo śledzi rozwój koncepcji dotyczących losu zwierząt w tradycji judeochrześcijańskiej: zwierzęta nie mają duszy, są bezrozumne, nie są istotami samoświadomymi. Głosy św. Jana Chryzostoma i św. Franciszka z Asyżu w tej sprawie to tylko mgliste wezwania.

Dopiero Jeremy Bentham, utylitarysta, ateista, twórca projektu ulubionego przez Tokarczuk panoptykonu, przeniósł debatę na inny poziom: „Należy pytać nie o to, czy zwierzęta mogą rozumować, ani czy mogą mówić, lecz czy mogą cierpieć". Tym, czym należy kierować się w relacjach z nimi, jest empatia. „Prawdopodobnie pojawiła się przynajmniej sześć wieków przed Chrystusem. W każdym razie nikt przed naukami buddyjskimi nie nazwał ani nie dowartościował tej nowej postawy – patrzeć na drugiego tak, jakby samemu się nim było, nie ufać pozornej granicy, która oddziela nas od innych, ponieważ jest ona złudzeniem. Cokolwiek dzieje się tobie, dzieje się mnie. Nie ma »cudzego cierpienia«". W książce eseistka ukaże zwierzęta jako największych wykluczonych, zdefiniuje jako „osoby nie-ludzkie", a także stwierdzi, że więzi i emocjonalna bliskość, jakie rodzą się pomiędzy człowiekiem i zwierzęciem, wcale nie są gorsze od tych, które tworzą między sobą ludzie. I temu wszystkiemu winne jest biblijne: „Czyńcie sobie ziemię poddaną".

Nadzieję na zmianę takiej religijności Olga Tokarczuk czerpie stąd, że „religie monoteistyczne, przejawiające ogromną skłonność do przemocowych fundamentalizmów, nie będą w stanie zaspokoić zmieniających się potrzeb człowieka i zaczną się »politeizować«". Bo „politeizm najlepiej współgra z ideą demokracji". Tu właśnie można osadzić wspomnianą wyżej przygodę autorki z gnostycyzmem – „gnoza jest jakimś alternatywnym prądem myślowym, który płynie pod powierzchnią oficjalnych jasnych i optymistycznych religii, zarówno wcześniejszych, pogańskich, jak i pełnego dziecięcej ufności chrześcijaństwa". Centralną rolę w gnozie noblistki odgrywa pojęcie „cimcum", znane z żydowskiej tradycji mistycznej: Bóg po stworzeniu świata musi wycofać się z niego tak, „żeby zrobić miejsce w nieskończonej potencjalności na skończony i podlegający prawom świat".

W wykładzie „Psychologia literackiego stwarzania świata. Jak powstały »Księgi Jakubowe«?" autorka z pasją opisuje teologię frankistów. Również tu nie może powstrzymać się od gorzkich uwag na temat katolicyzmu (tym razem z dodatkiem prawosławia). Jej zdaniem w systemie frankistów „zadaniami człowieka są bunt i niezgoda na świat dany. Zupełnie inaczej niż to się na przykład dzieje w katolicyzmie czy prawosławiu. Czekając na przyjście Mesjasza, człowiek musi już teraz kwestionować porządki świata, widzieć go jako system stworzony przez demiurga po to, by nas zniewolić. Wiara jest wielkim zadaniem stawienia światu czoła". Wiara chrześcijańska dla wielu była i jest tym zadaniem. Tylko razem z Mesjaszem – Chrystusem. I nie by wyzwolić się ze szponów złego boga.

Skarga Nietzschego

W książce dwa razy pojawia się słynne już pytanie: „czy zastanawialiście się kiedykolwiek, kim jest ten cudowny opowiadacz, który w Biblii mówi wielkim głosem: »Na początku stworzył...«. Który zna myśli Boga?"; „Czy zastanawialiście się kiedyś, kim jest ten cudowny opowiadacz, który w Biblii woła wielkim głosem: »Na początku było słowo«? Który opisuje stworzenie świata, jego pierwszy dzień, kiedy chaos został oddzielony od porządku? Który śledzi serial powstawania kosmosu? Który zna myśli Boga, zna jego wątpliwości i bez drżenia ręki stawia na papierze to niebywałe zdanie: »I uznał Bóg, że to było dobre«. Kim jest to, które wie, co sądził Bóg?".

Słowa Olgi Tokarczuk przypominają mi skargę Nietzschego: głos Boskich, natchnionych posłańców już przebrzmiał. Trzeba nowej narracji, nowych czułych narratorów i to koniecznie spoza dogmatycznej, monoteistycznej, ograniczającej religii, nawet gdyby u jej źródeł stało coś tak nieprawdopodobnie boskiego i pięknego jak Ewangelia według św. Jana. „Stwórzmy bibliotekę nowych pojęć – woła noblistka – wypełnijmy ją treścią eks-centryczną, taką, o której centrum nie słyszało". „Będziemy potrzebowali nowych map oraz odwagi i humoru wędrowców, którzy nie zawahają się wystawić poza sferę dotychczasowego świata". Trzeba ognozji, wiedzy, która preferuje: spawy, mostki, refreny. Trzeba alternatywnego rodzaju postawy religijnej, „alterreligii, która upatruje tzw. siły scalającej nie w jakimś ponadbycie, ale raczej w bytach podrzędnych, »niskich«, tzw. drobnicy ontologicznej".

Niejasne? Wcale nie musi być jasne. Przecież fikcja to odmiana prawdy, jak kilka razy powtarza wykładowczyni. A prawda? Prawdą Olga Tokarczuk się nie zajmuje. Byle tylko wyrwać się z monoteistycznej, zrogowaciałej religii. Zacząć patrzeć na płciowość jako „coś w rodzaju continuum o zmiennym natężeniu cech, nie zaś biegunowe przeciwstawienie ich sobie". Odrzucić „coś [tak] anachronicznego" jak „hierarchiczne państwo oparte na wykluczającej idei narodu". Powrócić do Puszczy Białowieskiej z czasu „przed nastaniem demonicznego ministra". 

Ks. Henryk Seweryniak, prof. dr hab., wykłada w UKSW, konsultor Papieskiej Rady ds. Krzewienia Nowej Ewangelizacji, autor m.in. książki „Prorok i błazen. Szkice z teologii narracji" (Poznań 2005).

Minął właśnie rok od wręczenia Nobla Oldze Tokarczuk. W związku z rocznicą pisarka ponownie oddała do rąk czytelników „Czułego narratora". Tym razem jednak jest to zbiór 12 wykładów, które wieńczy słynny wykład sztokholmski. 12 tekstów o pisaniu powieści i tworzeniu postaci literackich, o tym, że ważna jest praca tłumacza, jak powstawały „Księgi Jakubowe" i jaka jest rola czytania w życiu. Wykład na ten ostatni temat – „Palec w soli, czyli krótka historia mojego czytania" – to fascynująca opowieść o znaczeniu lektur w życiu noblistki, o niebywałej ich liczbie, lektur świetnie zapamiętanych i opisanych. Wyraźnie przy tym nostalgiczna Olga Tokarczuk ostrzega, że jeżeli między 9. a 16. rokiem życia nie zaznałeś „niemal erotycznej przyjemności" płynącej z lektury, to nie staniesz się już prawdziwym czytelnikiem. A gdzie indziej dodaje, że należy do ostatniego pokolenia, które czyta książki.

Pozostało 94% artykułu
Literatura
„Sprawa Wagera” Davida Granna. Kanibale byli i są wśród nas
Literatura
Masłowska i ludzie bezradni. "Magiczna rana", ciąg dalszy polskiego chaosu i miraży
Literatura
Dorota Masłowska ma dokonać przełomu
Literatura
Europejska Noc Literatury z hasłem: „Wojny bogów” rusza 24 sierpnia we Wrocławiu
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Literatura
Ostatnia część trylogii „Warszawa idzie na mecz”. Opowieści z ciszy