Jego najnowsza książka to napisane z erudycją i dociekliwością przypomnienie, że tam, wśród nagrobków, dumna historia polskiego sportu wcale nie umarła.
Spacerować w letni dzień z redaktorem Szczepłkiem po warszawskich nekropoliach i wsłuchiwać się w jego słowa to byłaby przyjemność wyjątkowa, ale z racji oczywistych nie zawsze osiągalna. Trzeci tom cyklu dzięki talentom autora daje pośrednio taką możliwość, choć trzeba w tym celu nabyć bogato ilustrowaną książkę i użyć odrobiny wyobraźni.
Nastrojowy, ale na pewno nie rzewny obraz przeszłości sportu
Okładka wprawdzie zapowiada skromnie, że to w zasadzie zbiór kilkuset nekrologów, coś w rodzaju melancholijnego leksykonu zamykającego cykl, ale nie dajmy się zwieść. To nastrojowy, ale na pewno nie rzewny obraz przeszłości sportu, świata wciąż niezmiennie barwnego i pełnego chwały, nawet jeśli pretekstem do jego opisu jest stara tablica nagrobna, cichy pomnik lub krzyż.
Czytaj więcej
Stefan Szczepłek obiecał drugi tom podróży po stolicy i słowa dotrzymał. Ponownie wędrujemy z historią pod rękę i słuchamy autora, który ze znaną erudycją i finezją opowiada o sportowych salonach i peryferiach miasta.
Nie są to nekrologi w sensie ścisłym, bo kto po godnym przedstawieniu zasług zmarłego dodaje ciepłe zdania o stypie, choćby takiej, jaka miała miejsce w knajpie Pod Trupkiem po pogrzebie Antoniego Kolczyńskiego na Bródnie. Kto przy okazji wspominek napisze, że „z rodziny Gmochów pochodzą sołtysi Pruszkowa” albo umieści w dziele Annę German, gdyż świetna piosenkarka, stworzywszy pod wpływem nastroju piosenkę „Górnik Zabrze, a jakże”, wykonała ją na otwarcie katowickiego Spodka.