Tuż przed wydaniem albumu były lider The Jam, jednej z najbardziej wpływowych brytyjskich grup nowofalowych z przełomu lat 70. i 80., jeszcze raz odrzucił możliwość come backu macierzystej formacji.
– Po pierwsze, nie jestem nostalgiczną osobą, a po drugie, nie ma takich pieniędzy na ziemi, które by mnie zachęciły do wskoczenia w stare buty – powiedział w wywiadzie dla „The Guardian". – Najbardziej lubię robić rzeczy nowe, wybiegać w przyszłość. Wtedy się nie nudzę.
Startował w końcu lat 70. z punkowym pokoleniem, w szeregach The Jam, razem z The Sex Pistols i The Clash. Na początku lat 80. współtworzył nową falę. Kolejną odsłoną kariery był zespół The Styl Council, w którym ważniejszy od brudnych, przesterowanych brzmień okazał się jazzujący pop. Śpiewał z Oasis, a Noel Gallagher grał jego piosenki. Album Wellera „Stanley Road" z 1995 r. sprzedał się w milionie egzemplarzy. Artysta powrócił na muzyczną scenę nieoczekiwanie. W 2009 r. otrzymał BRIT Awards jako najlepszy solista, czym nie tylko zaskoczył bukmacherów, ale także naraził ich na stratę 100 tys. funtów. Stawiali na młodego Jamesa Morrisona.
Poprzedni album był muzycznie zróżnicowany jak kariera Wellera. Może dlatego znów zachwycił fanów, debiutując w Anglii na pierwszym miejscu i detronizując najmodniejszego didżeja Davida Guettę.
Najnowsza płyta też jest znakomita. Dumny z niej jest również sam artysta. Podsumowując swój dorobek, powiedział, że skomponował w życiu trzy znakomite piosenki. Wśród nich jest „Going of My Way" – muzyczne credo z nowej płyty. To minisuita, w której motywy się zmieniają jak w kalejdoskopie. Piosenka jest raz melancholijną balladą, raz dynamiczną kompozycją przypominającą przeboje Paula McCartneya, przede wszystkim zaś jego partie basu i pianina.