Jeszcze tego samego dnia dostaje odpowiedź: „Pozwolę sobie przesłać Pańską korespondencję e-mailową do Kurii Radomskiej. Niestety nie mam w tym momencie żadnych uprawnień do prowadzenia jakiejkolwiek sprawy w imieniu Księdza Biskupa. Nie przechowuję żadnych materiałów związanych z moją pracą w Kurii. Zostały one pozostawione do dyspozycji Kanclerza Kurii. Od trzech lat mam zupełnie inne obowiązki i obecnie na nich jestem skoncentrowany. Trudno mi ocenić przebieg Pańskiej sprawy”.
Michał odpisuje, że wyraża zgodę na przekazanie korespondencji do kurii. Dziękuje też księdzu za pomoc w sprawie.
Kuria nigdy się do niego nie odezwie.
Wejście prokuratora
Mijają kolejne lata. Michał wrócił do Polski. W 2018 roku na tworzonej przez fundację „Nie lękajcie się” mapie pedofilii w Kościele odnajduje miejscowości, w których pracował ks. S. - A to mogło oznaczać, że skrzywdzonych jest znacznie więcej – opowiada.- Wtedy doszło do mnie, że Kościół z tą sprawą nie zrobił nic. Straciłem resztki zaufania.
W kolejnym roku zgłasza się do prokuratury. Okazało się, że dostała ona także zgłoszenie z Kwatery Głównej ZHP oraz… kurii diecezji radomskiej. O sprawie w lipcu 2019 roku pisała m.in. „Gazeta Wyborcza”. W tekście zasygnalizowano, że w 2013 roku do kurii zgłosił się jakiś mężczyzna, który oskarżył księdza S., ale ten w rozmowie z biskupem zaprzeczył oskarżeniom. Ponieważ nie było wówczas obowiązku informowania prokuratury o takich sprawach (obowiązek ten istnieje dopiero od 2017 roku - red.) kuria tego nie zrobiła.
Po tym tekście ksiądz został zawieszony i odwołany z urzędu proboszcza. Zostało też wszczęte postępowanie kanoniczne. Z kolei 23 września 2019 roku Prokuratura Rejonowa w Zwoleniu wszczęła śledztwo w sprawie „doprowadzenia do obcowania płciowego małoletnich poniżej lat 15-tu, w okresie od 1985 roku do 2016 roku, w datach bliżej nieustalonych, w Pionkach, Opactwie oraz innych miejscowościach na terenie całego kraju, tj. o przestępstwo z art. 200 $ 1 kk.”.
Wersja kurii
W 2019 roku nikt nie zadał pytania o to co sześć lat wcześniej Kościół zrobił dla wyjaśnienia tej sprawy. Postanowiłem zapytać o to teraz. Wszak w 2013 roku istniały już normy ustanowione w roku 2001 w motu proprio „Sacramentorum Sanctitatis Tutela” przez Jana Pawła II, które nakazują o każdej tego typu sprawie powiadamiać watykańską Kongregację Nauki Wiary.
Najpierw odnalazłem Michała i poznałem jego historię. Potem zacząłem zadawać pytania. Ks. Edwarda Poniewierskiego, kanclerza kurii i jednocześnie rzecznika prasowego zapytałem: czy prawdą jest, że w 2013 roku do kurii zgłosił się człowiek, który oskarżył księdza S. o molestowanie?; czy jego zgłoszenie zostało przyjęte?; czy rzeczywiście odbyła się rozmowa z ks. S.?; czy przeprowadzono wówczas badanie wstępne; wreszcie czy zgodnie z normami zawartymi w motu proprio „Sacramentorum Sanctitatis Tutela” z roku 2001 powiadomiono Kongregację Nauki Wiary? Jeśli nie, to dlaczego, a jeśli tak, to czy Kongregacja wskazała wówczas ordynariuszowi sposób postępowania w tej sprawie?
Ksiądz rzecznik odpowiedział: „W 2013 roku do Kurii Diecezjalnej w Radomiu zgłosił się mężczyzna, który stwierdził, że był w dzieciństwie molestowany przez ks. Stanisława S. Według obowiązujących zasad kościelnych oficjalne zgłoszenie przyjmował Delegat Biskupa. Mężczyzna ten został poinformowany przez Delegata Biskupa o możliwości zgłoszenia sprawy do prokuratury. Uzgodniono także potrzebę kolejnego spotkania z Delegatem Biskupa i zaproponowano możliwość złożenia pisemnego oskarżenia. Mężczyzna nie zostawił żadnych swoich danych osobowych i nie pojawił się na umówione spotkanie. Nie było, więc możliwości podjęcia dalszego kontaktu. Poproszony o wyjaśnienie ks. Stanisław S. zdecydowanie odrzucił przedstawione mu zarzuty. Nie było, zatem żadnych uprawdopodobnionych przesłanek do podejmowania dalszych działań. Dopiero w 2019 roku pojawiły się zgłoszenia dotyczące ks. Stanisława S. w formie pozwalającej nadać im bieg prawny, co zostało niezwłocznie podjęte”.
Wysłałem kolejne pytania, które poprzedzone zostały wstępem z drobiazgowym opisem historii Michała, że złożył relację w kurii, a potem także kontaktował się z ks. Fundowiczem mailowo. Zapytałem czy rzeczywiście delegatem biskupa był ksiądz Fundowicz; czy obecny kanclerz otrzymał od niego jakieś materiały w sprawie ks. Stanisława S. i czy możliwym jest, że ksiądz Fundowicz sporządził notatkę a następnie nikomu jej nie przekazał.
Ksiądz Poniewierski odpisał, że potwierdza treść swojego wcześniejszego maila. Dodał, że innej wiedzy w sprawie nie posiada. Załączył też swój komunikat z lipca 2019 roku wydany po informacji o doniesieniu kurii do prokuratury, w którym napisał m.in., że „do czasu zakończenia przewidzianych prawem czynności i dokonania ostatecznych ustaleń nie jest możliwe szersze informowanie osób postronnych ani o danych osobowych osób związanych ze sprawą, ani o szczegółach sformułowanych zarzutów, ani też o poszczególnych działaniach podejmowanych w związku z zaistniałą sytuacją”.
Krótka pamięć księdza
W międzyczasie napisałem też do księdza prof. Sławomira Fundowicza – dziś proboszcza parafii Przytyk, a jednocześnie kierownika Katedry Prawa Administracyjnego na KUL, wikariusza biskupiego ds. administracyjno-prawnych w diecezji radomskiej oraz konsultora Rady Prawnej Konferencji Episkopatu Polski. Księdzu profesorowi usiłowałem przypomnieć wydarzenia z jesieni 2013 roku – tak jak zrelacjonował je Michał. Pytałem czy spotykał się z człowiekiem zarzucającym ks. S. molestowanie i czy z tego spotkania powstała jakaś notatka, oficjalne pismo, a także o to czy Michał kontaktował się z nim w późniejszym czasie.
Ksiądz odpisał: „Potwierdzam, że w okresie, gdy pełniłem funkcję Kanclerza Kurii Diecezji Radomskiej (do 23.11.2013 r.) zgłosił się do Kurii mężczyzna w celu złożenia oskarżenia o dokonanie czynu pedofilskiego przez ks. Stanisława S. Uzgodniliśmy termin złożenia zawiadomienia w tej sprawie. Do końca mojego urzędowania mężczyzna ten nie zgłosił się do Kurii Diecezjalnej. W 2019 roku zostałem poproszony przez Kanclerza Kurii Diecezji Radomskiej o informację o wydarzeniach z 2013 roku i notatkę w tej sprawie mu przekazałem. Nic więcej o sprawie nie wiem”.
W kolejnych mailach ksiądz Fundowicz napisał, że spotykał się z jakimś mężczyzną na polecenie biskupa diecezjalnego, jego rozmowa z nim „wynikała ze stałej praktyki, zgodnie z którą Biskup mógł zawsze skierować interesantów do Kanclerza”. Podkreślił, że na tym jego rola się zakończyła i nie ma „żadnej wiedzy co do późniejszego zgłoszenia się tego mężczyzny”.
Ostatniego maila wysłałem z prośbą o potwierdzenie lub zanegowanie rekonstrukcji zdarzeń, którą zrobiłem w oparciu o naszą korespondencję. Wyglądała ona tak: „Do kurii w 2013 roku zgłosił się mężczyzna oskarżający ks. S. o molestowanie. Ksiądz spotkał się z nim na polecenie biskupa diecezjalnego. Mężczyzna nie złożył formalnego zawiadomienia i miał to zrobić na kolejnym spotkaniu. Do końca księdza urzędowania w kurii, tj. do 23 listopada 2013 r. nie zgłosił się, a wcześniej nie zostawił żadnych danych kontaktowych. Na temat tego czy coś dalej działo się w sprawie ksiądz wiedzy nie posiada. Mężczyzna nie kontaktował się z księdzem. W 2019 r. zrobił ksiądz notatkę o jego wizycie na prośbę obecnego kanclerza”.
Ksiądz odpisał: „Wydaje się, że to wszystko, co mi wiadomo na ten temat”.
Biskup: pedofilia jest złem
Dzwonię do biskupa Henryka Tomasika zapytać czy pamięta spotkanie z Michałem 4 listopada 2013 roku. – Pan chce napisać prawdę czy zaatakować kolejnego biskupa? – pyta na wstępie.
- Zależy mi na dojściu do prawdy – odpowiadam.
- Pamiętam rozmowę z tamtym panem. Zaraz po niej poprosiłem do pokoju kanclerza i wyszedłem – opowiada. I dodaje, że wersja podawana przez prasę w 2019 roku jest niespójna. „Gazeta Wyborcza” w tekście informującym o tej sprawie pisała, że biskup po rozmowie z Michałem, wyszedł z pokoju, zadzwonił po kanclerza, który był wtedy w Lublinie i skontaktował się z księdzem S., który wszystkiemu miał zaprzeczyć. – Wszystko w jednym momencie? Przecież to nie logiczne – mówi i oznajmia: - Pedofilia jest rzeczą złą i trzeba z nią walczyć, to jest moja oficjalna odpowiedź na pytania.
- Ręce opadają – mówi Michał. – Z kanclerzem nie było rozmowy zaraz po spotkaniu z biskupem. Jakiś ksiądz wziął tylko mojego maila i powiedział, że się skontaktują. I ten kontakt nastąpił – mówi i pokazuje wiadomość, którą wysłano z oficjalnego adresu kurii 6 listopada 2013 roku o godzinie 13.48: „Prosimy o skontaktowanie się w dniu dzisiejszym w godz. 16.00-17.00 lub po 21.00 na numer telefonu (…)”. Wiadomość bez podpisu, ale sprawdzam, że podany numer należał i wciąż należy do jednego z najbliższych współpracowników biskupa.
– Zadzwoniłem pod ten numer i zostałem umówiony na spotkanie kolejnego dnia. Miało ono dokładnie taki przebieg jak opowiedziałem – mówi Michał.
- Ma ksiądz biskup świadomość, że ewentualne zaniedbania podwładnych obciążają księdza biskupa? – pytam ordynariusza radomskiego próbując opowiedzieć o wszystkich niespójnościach tej sprawy.
- Pan zapewne nagrywa, więc powtórzę jeszcze raz: pedofilia jest złem, z którym trzeba walczyć – odpowiada i dodaje, że sprawą zajmuje się prokuratura, jest też postępowanie kanoniczne i Stolica Apostolska jest poinformowana.
Donieść na hierarchę
- Trudno to skomentować. Z samego tylko porównania wymiany korespondencji Michała z ks. Fundowiczem widać, że ktoś tu delikatnie rzecz ujmując mija się z prawdą. Do tego jeszcze te wykręty w odpowiedzi na pytania redakcji – ksiądz, prawnik-kanonista doskonale obeznany w sprawach dotyczących molestowania nieletnich, z którym konsultuję temat, nie może uwierzyć. – To, że nic z tą sprawą nie zrobiono jest ewidentne. Kontakt do człowieka był. Przecież sama kuria do niego pisała w 2013 roku. Załóżmy na chwilę, że nie odpowiedział. Ale sam później skontaktował się z księdzem, który miał go przesłuchiwać w 2014 i 2016 roku. Było zatem kilka okazji do tego, by temat podjąć i wyjaśnić. To sprawa pierwsza. Druga to kwestia wiedzy bądź niewiedzy biskupa. Niewykluczone, że jego współpracownicy wprowadzili go w błąd, że kontaktu z człowiekiem nie ma, on uwierzył oskarżanemu księdzu, zamknął temat i nie wracał do niego do czasu aż zajęła się nim prokuratura, bo wtedy nie miał już wyjścia. To też zaniedbanie. Zwłaszcza, że dziś wiemy, że osób pokrzywdzonych może być więcej – stwierdza.
- Co teraz? – dopytuję.
- Wyjaśnić te zaniedbania i wskazać winnego może tylko postępowanie w oparciu o dokument papieża Franciszka „Vos estis lux mundi”, który pozwala na wyciągnięcie konsekwencji wobec biskupa, który zaniedbał obowiązki – tłumaczy. – Jeśli nawet jego winy nikt się nie dopatrzy, to parę głów poleci. Trzeba tylko zgłosić tą sprawę do odpowiedniego metropolity, nuncjusza lub bezpośrednio do Watykanu. Innego wyjścia w sytuacji, gdy mamy do czynienia z takim kluczeniem nie ma – stwierdza.
Michał dla udowodnienia tego, że jego wersja jest prawdziwa deklaruje, że jeśli Kościół poważnie podejdzie do wyjaśnienia sprawy, przedstawi osobom, które będą ją badały także inne dowody.
Śledztwo trwa
Tymczasem wiele wskazuje na to, że sprawa Michała nie była jedyną, którą w odniesieniu do ks. S. zlekceważono. Już w 1999 roku – biskupem radomskim był wtedy nieżyjący już dziś Edward Materski - media donosiły o tym, że molestował seksualnie podopiecznych Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Opactwie. Mieści się tam szkoła specjalna, a w ośrodku przebywają dzieci niepełnosprawne umysłowo. Tygodnik „Nie” w styczniu 1999 roku pisał, że kapelan ośrodka ks. Stanisław S. (był wtedy wikariuszem parafii w Oleksowie, gdzie w 1990 został przeniesiony z Pionek - red.) zorganizował chłopięcą drużynę harcerską. Chłopcy po zbiórkach oraz wyjazdach na obozy z nim mieli opowiadać wychowawcom, że ksiądz na biwakach przytula się do nich. Jeden z chłopców, który nazywał duchownego „tatą” na pytanie o to dlaczego zaczepia pracowników ośrodka i mówi do nich „weź mnie na jaja” odpowiadał, że tak robi „tata”.
Tygodnik donosił też, że jedna byłych wychowawczyń napisała w tej sprawie do Ministerstwa Edukacji Narodowej. Miała opisać „jak wyglądają zabawy duchownego z małymi chłopcami: sadzał ich sobie okrakiem na kolanach, całował w usta, wsadzał język do ucha”. Dziennikarka pisała, że sprawa jest wyjaśniania przez kuratorium w Radomiu. „Kurator Bogusław Tundziowski powiedział, że jest trudna, a w grę wchodzą również potyczki personalne. Co się tyczy ks. S. i jego stosunków z dziećmi, to rozmowy z pracownikami ośrodka niczego nie potwierdziły, a na podstawie samych anonimów kuratorium nie może podjąć żadnych działań w tym kierunku. Tym bardziej, że - jak stwierdził pan kurator - nie jest to instytucja powołana do rozwiązywania takich problemów”.
Sprawa nie została jednak wyjaśniona być może dlatego, że ukazała się w takim a nie innym medium. W każdym razie ksiądz krótko po ukazaniu się tej publikacji został proboszczem jednej z radomskich parafii.
Teraz ten wątek podejmuje w swoim śledztwie prokuratura w Zwoleniu, która swoje postępowanie przedłużyła do końca lipca. Jak informuje mnie prok. Beata Galas, rzecznik Prokuratury Okręgowej w Radomiu, która nadzoruje sprawę, śledczy zwrócili się do Kuratorium Oświaty i Wychowania w Radomiu o potwierdzenie informacji dotyczących postępowania, które miało być prowadzone w związku z zachowaniem ks Stanisława S. wobec podopiecznych Specjalnego Ośrodka Szkolno-Wychowawczego w Opactwie. Zwróci się także do kurii o udostępnienie materiałów z postępowania kanonicznego. Prokurator będzie także szukała świadków „spośród osób, które w latach 2000-2016 w Radomiu i Suchedniowie organizowały i uczestniczyły w parafialnych grupach harcerskich, zuchowych, z którymi współpracował ks Stanisław S”. Do tej pory zgłosiło się dziewięć osób pokrzywdzonych, które złożyły obciążające duchownego zeznania.
Jak nieoficjalnie ustaliła „Rz” ksiądz wszystkiemu zaprzecza, a w tych dniach pełnomocnik jednego z poszkodowanych, złożył wniosek o wszczęcie przeciw niemu postępowania w sprawie składania fałszywych zeznań.
Po zakończeniu postępowania w prokuraturze sprawie ks. S. przyjrzy się Watykan. Do ewentualnego ukarania księdza wystarczą mu akta śledczych. Wprawdzie z punktu widzenia prawa kanonicznego czyny, których dopuścił się wobec Michała w ub. roku uległy przedawnieniu, ale Kongregacja Nauki Wiary może zatrzymać jego bieg – zwłaszcza, że osób poszkodowanych jest więcej. Duchownemu grozi nawet wydalenie ze stanu kapłańskiego.
Imię bohatera na jego prośbę zostało zmienione. Ze względu na charakter wykonywanej pracy oraz z obawy przed szykanami jego i rodziny chce zachować anonimowość.
Autor jest w posiadaniu całej przytaczanej w tekście korespondencji między Michałem, kurią oraz jej byłym kanclerzem.
Nazwiska ks. S. mimo, że w ubiegłym roku media je podawały, nie ujawniam. Korzysta on z prawa domniemania niewinności.
Rozmowy z bp. Henrykiem Tomasikiem, wbrew temu co sądził, nie rejestrowałem.