Pandemia ujawniła niemoc Unii i Ameryki

Do końca pandemii daleko, ale już wiadomo, że Zachód wyjdzie z niej mocno poturbowany. Ameryka okazała się zaskakująco słaba w starciu z wirusem i będzie przechodzić długą rekonwalescencję, co wykorzystają Chiny. Unia nie potrafiła przyjść krajom członkowskim ani ze skuteczną pomocą medyczną, ani z efektywnym wsparciem gospodarczym. To wróży odrodzenie rywalizacji państw narodowych, która już tyle razy ściągnęła na Europę nieszczęścia.

Aktualizacja: 06.11.2020 23:09 Publikacja: 06.11.2020 10:00

Pandemia ujawniła niemoc Unii i Ameryki

Foto: AFP, Philippe Lopez

Czas naiwności i niewinności musi się skończyć! W coraz bardziej brutalnym świecie, w jakim przyszło nam żyć, Europa albo wreszcie weźmie własny los w swoje ręce, ale zrobią to za nią inni – Jean-Yves Le Drian podnosi głos, jego słowa rozbrzmiewają w ogromnych, kapiących złotem salach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, słynnym Quai d'Orsay. To koniec lata, zgromadzeni na dorocznym spotkaniu ambasadorowie już nie muszą nosić maseczek, bo od wielu tygodni pandemia jest w odwrocie, można odnieść wrażenie, że władza odzyskała nad krajem kontrolę. Przez otwarte okna widać Sekwanę, wspaniały most Aleksandra III, pamiątki Wystawy Światowej z 1900 roku – Grand i Petit Palais; wreszcie Pola Elizejskie. Wszystko to świadectwa czasów, gdy i Francja, i Europa były wielkie, rządziły światem. Znakomite decorum do apelu szefa francuskiej dyplomacji.

Dziś, ledwie dwa miesiące później, ten sen o potędze już jednak dawno prysł. Wirus rzucił Unię Europejską na kolana. W samej Francji Emmanuel Macron ponownie zamroził gospodarkę i życie społeczne, bo Instytut Pasteura ostrzegł go, że w przeciwnym razie będzie miał na sumieniu życie 400 tys. rodaków. Zadłużony po uszy (zobowiązania państwa mogą sięgnąć w tym roku 130 proc. PKB) kraj nie przeżył podobnej katastrofy gospodarczej od II wojny światowej. Wskaźniki bezrobocia znów zaczęły szybować. W obawie przed desperacją ludzi już nawet nastawiona reformatorsko, wpływowa organizacja francuskiego biznesu Medef poprosiła prezydenta o zaniechanie najważniejszej z planowanych przez niego reform – systemu emerytalnego. Prezydent dołączy więc do długiej listy francuskich przywódców, którzy nie potrafili tchnąć życia w drepczącą w miejscu od połowy lat 70. gospodarkę. Człowiek, który tak niedawno uznał siebie za zbawcę Europy, będzie musiał przyznać się do porażki.

Ratunek na koszt przyszłych pokoleń

Problemy Francji wpisują się w kłopoty całej Unii. 63-letnia organizacja weszła w okres, który przez lekarzy walczących z Covidem określony jest jako „wiek ryzyka", w którym możliwość powikłań, a nawet śmierci, wyraźnie wzrasta. W przypadku Wspólnoty o bezobjawowym przechodzeniu choroby nie może być mowy. Przeciwnie, zaraza dobiła przynajmniej na jakiś czas całe filary integracji. Jednym z nich jest równa konkurencja – zasada, że tak potężne Niemcy, jak i biedna Bułgaria, muszą stosować się do identycznych reguł pomocy przedsiębiorcom, aby wszyscy w ramach wspólnego rynku grali fair. Jednak już na początku pandemii Komisja Europejska oddała sprawę walkowerem: każdy od tej pory może robić, co chce. Niemcy uruchomiły więc gigantyczny, bo odpowiadający 60 proc. PKB, plan wsparcia swoich firm, na który w żadnym razie nie stać południa Europy. Efektem tego jest rosnący kontrast w poziomie bezrobocia, które w Republice Federalnej jest pięciokrotnie mniejsze niż w Hiszpanii. Rozwierają się też nożyce w poziomie życia. Trzymając się tego samego przykładu, załamanie gospodarcze w Niemczech najpewniej będzie w tym roku nawet trzykrotnie mniejsze niż w Hiszpanii. Spójność Unii, jeden z głównych celów integracji, odchodzi w siną dal.

Covid stawia jednak pod znakiem zapytania przyszłość nie tylko dzisiejszego, ale i kolejnego pokolenia Europejczyków. A to za sprawą zobowiązań, jakie są podejmowane przez rządy unijnych krajów. Italia początek 2021 roku powita z długiem sięgającym 170 proc. PKB. Dopóki włoskie obligacje są skupowane przez Europejski Bank Centralny (EBC), nie wywołuje to paniki na rynkach. Jednak we Frankfurcie zapowiedziano już, że to ma się skończyć we wrześniu przyszłego roku. Co wtedy czeka tzw. rentowność papierów dłużnych Włoch? Cena, jakiej inwestorzy będą domagać się za ryzyko zakupu zobowiązań Rzymu, może na tyle wzrosnąć, że kraj albo stanie na skraju bankructwa, albo będzie musiał radykalnie ograniczyć wydatki na rozwój, by starczyło mu na spłatę odsetek.

Zagrożone jest jednak nie tylko euro, ale i inny z najbardziej namacalnych symboli integracji – strefa Schengen. Francja, Polska, Austria, Niemcy, Holandia... Gdy wiosną ruszyła pierwsza fala wirusa, kolejne kraje na własną rękę postanowiły zamykać granice. Nie koordynowały też swoich strategii walki z pandemią, co bardzo obniżyło skuteczność ich działań. Gdy Belgia zdecydowała się na pełny lockdown, sąsiednia Holandia wciąż flirtowała z teorią zbiorowej odporności, pozostawiając obywatelem swobodę poruszania. To samo powtarza się tej jesieni.

Niemiecki plan B

Angela Merkel u szczytu kryzysu finansowego w 2010 roku twardo odmówiła uwspólnotowienia europejskiego długu i powołania poważnego budżetu Wspólnoty. Tak samo zareagowała, gdy w 2017 roku Emmanuel Macron wystąpił w Berlinie z apelem o budowę bardziej zintegrowanej Unii. Nie chciała, aby niemieccy podatnicy dopłacali do biedniejszych krajów. Jednak latem tego roku kanclerz przystała na pomysł premiera Hiszpanii Pedro Sáncheza i zgodziła się na powołanie Funduszu Odbudowy finansowanego z emisji wspólnego unijnego długu. Stanęło na 750 mld euro w darowiznach i kredytach. Nie powstały jednak przy tej okazji euroobligacje, inicjatywa jest jednorazowa i nie ma prowadzić do federalizacji Wspólnoty – podkreślają w Berlinie. Nie da się jednak ukryć, że zmiana postawy Merkel pokazuje, jak w jej opinii poważna jest groźba załamania Unii, a wraz z nią bezprecedensowego jednolitego rynku i wpływów politycznych, jakie Niemcy zbudowały sobie w Europie.

Tyle że choć takie zdanie nie wyjdzie jeszcze z ust żadnego poważnego niemieckiego polityka, coraz więcej wskazuje na to, że kraj ma też i plan B na funkcjonowanie w świecie, jaki wyłoni się z pandemii. W świecie, najprościej mówiąc, bez Unii. 18 marca szef Bundesbanku Jens Weidmann nie zgodził się na decyzję Europejskiego Banku Centralnego uruchomienia gigantycznego programu finansowania długu uboższych krajów Wspólnoty, zaś 5 maja Trybunał Konstytucyjny w Karlsruhe uznał, że takie działanie nie jest zgodne z prawem europejskim. To jeszcze nie moment, gdy Niemcy wycofują się z europejskiej gry, ale już z pewnością poważne ostrzeżenie, że choć dla Berlina Unia ma wielką wartość, to jednak jest to wartość wymierna i Republika Federalna nie jest gotowa zapłacić za nią nieskończonej ceny.

Na razie zakażona Covidem Europa z trudem staje na własnych nogach. Choć od wybuchu pandemii mija dziesięć miesięcy, nikt wsparcia Brukseli nie widział, bo Fundusz Odbudowy stał się zakładnikiem niekończących się sporów między krajami członkowskimi. Chora Unia zamiast na poważnie potraktować apel Le Driana, przestała nawet udawać, że chce razem z Ameryką, Chinami i Rosją decydować o kształcie świata. Szczególnie boleśnie odczuli to Białorusini, którzy po dziesięciu tygodniach manifestacji doczekali się z Brukseli jedynie pseudosankcji sprowadzających się do zakazu wjazdu do Schengen Aleksandra Łukaszenki i jego najbliższych współpracowników. Równie płonne okazały się nadzieje, że w odpowiedzi na próbę otrucia przez reżim Władimira Putina Aleksieja Nawalnego Unia zdobędzie się na mocny gest w postaci wstrzymania budowy Nord Stream 2.

Szkoci chcą niepodległości

Na Covid odporne nie okazały się jednak także państwa narodowe. W żadnym z unijnych krajów nie przygotowano planów na wypadek pandemii, jakby ten rodzaj zagrożeń ludzkość miała już za sobą. Wszędzie trzeba więc było improwizować, miotać się między ograniczeniem fali zgonów a powstrzymaniem hekatomby gospodarki. Najsłabiej udało się to jednak tym krajom, które już wcześniej miały inne, przewlekłe choroby – jak separatyzm. W Wielkiej Brytanii Boris Johnson, który ledwie w grudniu ubiegłego roku poprowadził Torysów do historycznego wyborczego zwycięstwa, w listopadzie mógł liczyć już tylko na zaufanie 33 proc. swoich rodaków. Pozostali wystawiali mu rachunek za niespełnione nadzieje na odrodzenie kraju po brexicie, ale przede wszystkim niefrasobliwość w pierwszej fazie pandemii, przez co królestwo opłakuje dziś blisko 50 tys. ofiar zarazy, najwięcej w Europie.

W Szkocji, która w sprawach sanitarnych sama decyduje o swoim losie i przez to skuteczniej potrafiła powstrzymać pandemię, uznano, że miarka się przebrała. Sondaż dla Politico z końca października dawał już 56 proc. poparcia idei wyjścia prowincji ze Zjednoczonego Królestwa i budowy oddzielnego państwa. To zaś nie jest tylko teoretyczny projekt: w wyborach do parlamentu w Edynburgu w przyszłym roku Szkocka Partia Narodowa (SNP) ma wszelkie szanse zdobyć bezwzględną większość i wystąpić do Londynu o organizację ponownego niepodległościowego referendum.

Ten sam schemat odnajdujemy w Belgii, gdzie odrębne strategie walki z epidemią obrała Flandria i Walonia. A także w Hiszpanii, gdzie premier Pedro Sánchez musiał na pół roku przeforsować stan wyjątkowy, aby wymusić na 17 wspólnotach autonomicznych, w szczególności Katalonii, podporządkowanie się jednolitej strategii walki z wirusem. To jednak tylko podsyciło nastroje separatystyczne tak w Antwerpii, jak i w Barcelonie. Z kolei we Włoszech coraz bardziej brutalne starcia manifestantów z policją w Turynie, Rzymie i innych miastach kraju podsyca koalicja partii konserwatywnych i radykalnych (Ligi i Braci Włochów). Na fali desperacji ludzi z powodu braku dochodów chce dojść do władzy i wdrożyć program, który może nawet doprowadzić do wyjścia kraju ze strefy euro (zapowiedział to już trzy lata temu lider Ligi Matteo Salvini, gdy po raz pierwszy wszedł do rządu jako wicepremier). Po kryzysie sanitarnym i gospodarczym Europa zdaje się więc stać u progu trzeciego etapu pandemii: kryzysu politycznego.

Wirus uderza w mniejszości

Covid uwolnił także siły odśrodkowe w Ameryce, choć o innym charakterze. Anil Sabby, kierowca Ubera z Nepalu mieszkający w Jackson Heights, jednym z uboższych rejonów Queens w Nowym Jorku, w kwietniu ustawił się w długiej kolejce przed szpitalem Elmhurst, gdy pojawiły się u niego problemy z oddychaniem. Na darmo. Kiedy okazało się, że nie ma ubezpieczenia, odesłano go z kwitkiem. Dwa dni później zmarł.

Dramat opisany przez dziennikarza „New York Timesa" powtarzał się od wybuchu pandemii wielokrotnie. Dziś Ameryka opłakuje blisko ćwierć miliona swoich obywateli, ale też staje przed fundamentalnym pytaniem, jak to jest, że kraj, który uważał się za najsprawniejszy na świecie, poniósł tak sromotną klęskę w walce z wirusem z Wuhanu.

Odpowiedzi na to pytanie jest wiele, ale jednym z podstawowych jest przepaść rasowa, z jaką Stany nigdy nie potrafiły sobie dać rady. Covid uśmiercił dwa i pół raza więcej latynosów niż białych, trzy razy więcej czarnoskórych. Stłoczeni w ubogich centrach wielkich miast, często bez pracy i ubezpieczenia zdrowotnego, weszli w okres pandemii z licznymi przewlekłymi, nieleczonymi od lat chorobami. I gdy padli ofiarą ostrej fazy Covidu, nie stać ich było na podjęcie skutecznego leczenia.

„Nie mogę oddychać, nie mogę oddychać" – te wypowiadane coraz ciszej słowa czarnoskórego mieszkańca Minneapolis George'a Floyda, którego kolanem dusił biały policjant Derek Chauvin, stały się hasłem gwałtownych, antyrasistowskich manifestacji, które pod koniec maja rozlały się na cały kraj. Dziś ich siła opadła, ale problem pozostał. Mniejszości etniczne stanowią przecież już 41 proc. amerykańskiego społeczeństwa i w ciągu 20 lat przebiją próg 50 proc. To może zapowiadać nadejście godziny zemsty. Albo ograniczenia demokracji.

Pamięć o kapitanie Perrym

Covid ujawnił jednak też strukturalną słabość amerykańskiego państwa. I to zaczynając od samych jego szczytów. „To potężnie działa na płuca, więc byłoby ciekawie sprawdzić. Trzeba będzie wykorzystać do tego lekarzy" – dywagował pod koniec kwietnia Donald Trump na konferencji prasowej, zastanawiając się, dlaczego można błyskawicznie zlikwidować cząstki koronawirusa, przecierając stół takim środkiem dezynfekcyjnym jak Domestos, a nie można równie szybko wyplenić choroby z płuc, prosząc pacjenta, aby wziął łyk lub dwa tegoż preparatu.

Pierwszy przypadek zakażenia nową chorobą w Stanach zanotowano 20 stycznia, dokładnie tego samego dnia co w Korei Południowej. Dziś, uwzględniając różnice w liczbie ludności, Koreańczycy pogrzebali około 100 razy mniej ofiar Covidu niż Amerykanie. Na tak dramatyczny wynik składa się przede wszystkim kapitulacja władz federalnych. Podczas gdy Koreańczycy natychmiast zmobilizowali administrację, przemysł, naukowców, aby zidentyfikować zakażonych i odizolować ich od reszty społeczeństwa, Stany Zjednoczone w pierwszych, kluczowych tygodniach pandemii zasadniczo nie zrobiły nic.

Trump, skoncentrowany na wygraniu listopadowych wyborów na fali szybkiego wzrostu gospodarczego i niskiego bezrobocia, lekceważył ostrzeżenia nawet swoich najbardziej zaufanych współpracowników, jak Peter Navarro czy Alex Aznar. Jeszcze w połowie kwietnia Stanom udało się przetestować zaledwie 1 proc. ludności, zbyt mało, aby opracować skuteczną strategię walki z pandemią. Trump na początku próbował „zagłuszyć" alarmujące doniesienia, występując kilka razy dziennie na konferencji prasowej. Przestał dopiero po „wpadce" ze środkami dezynfekcyjnymi. Wprowadzone wówczas przez poszczególnych gubernatorów stanowych lockdowny nie złożyły się jednak na spójny plan przeciwdziałania zarazie. Tym bardziej że już w maju zaczęły podnosić się protesty – przede wszystkim wyborców sympatyzujących z Trumpem, którzy w strategii walki z pandemią węszyli spisek przeciwko ich wolności.

W eseju dla miesięcznika „The Atlantic" Anne Applebaum porównuje ten katastrofalny bilans walki USA z pandemią do szoku, jaki w 1854 roku przeżyła Japonia na widok ekspedycji kapitana Matthew Perry'ego. Jej zdaniem tak samo, jak Japończycy zrozumieli wówczas, jak wielkie mają zapóźnienia (i rozpoczęli długi proces modernizacji), tak dziś Amerykanie muszą na nowo przemyśleć funkcjonowanie swojego państwa. W przeciwnym wypadku będą skazani na pogodzenie się z oddaniem pozycji najważniejszego mocarstwa świata Chinom.

Teza jest z pewnością dyskusyjna, tym bardziej biorąc pod uwagę dyktatorski charakter chińskiego reżimu. Bez wątpienia jednak gospodarka ChRL radzi sobie w czasach pandemii lepiej od amerykańskiej i europejskiej: zdaniem MFW w tym roku uniknie recesji i osiągnie blisko 2 proc. wzrostu. To przybliża Chiny do momentu, w którym już nie tylko przy uwzględnieniu realnej mocy nabywczej walut narodowych, ale także nominalnie staną się największą potęgą ekonomiczną świata.

Od Azji Zachód może też sporo się nauczyć, gdy idzie o dyscyplinę społeczną, poczucie obywatelskich obowiązków, a nawet spójność w poziomie życia. A przynajmniej od takich krajów, jak Tajwan czy Korea Południowa. Na razie Europa i Ameryka nie są jeszcze na tym etapie. Ale już widzą, że z rynku zbytu i źródła taniej siły roboczej Chiny przekształciły się w potężnego rywala. W pierwszym odruchu Waszyngton, Berlin, Londyn czy Paryż chcą przynajmniej ograniczyć zależność od Pekinu, ściągając możliwie blisko produkcję strategicznych towarów, jak farmaceutyki czy komponenty elektroniczne. To na nowo zdefiniuje globalizację.

Następnym krokiem powinna być przebudowa systemów opieki zdrowotnej, bo od tego w coraz większym stopniu będzie zależało bezpieczeństwo narodowe. Znacznie trudniejszym zadaniem będzie natomiast przełamanie polaryzacji dochodów i wrogości rasowej w Ameryce oraz tendencji odśrodkowych w Unii. Bez tego doświadczenie pandemii może zakończyć się jeszcze tragiczniej. 

Czas naiwności i niewinności musi się skończyć! W coraz bardziej brutalnym świecie, w jakim przyszło nam żyć, Europa albo wreszcie weźmie własny los w swoje ręce, ale zrobią to za nią inni – Jean-Yves Le Drian podnosi głos, jego słowa rozbrzmiewają w ogromnych, kapiących złotem salach francuskiego ministerstwa spraw zagranicznych, słynnym Quai d'Orsay. To koniec lata, zgromadzeni na dorocznym spotkaniu ambasadorowie już nie muszą nosić maseczek, bo od wielu tygodni pandemia jest w odwrocie, można odnieść wrażenie, że władza odzyskała nad krajem kontrolę. Przez otwarte okna widać Sekwanę, wspaniały most Aleksandra III, pamiątki Wystawy Światowej z 1900 roku – Grand i Petit Palais; wreszcie Pola Elizejskie. Wszystko to świadectwa czasów, gdy i Francja, i Europa były wielkie, rządziły światem. Znakomite decorum do apelu szefa francuskiej dyplomacji.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS