Kilkadziesiąt lat temu znalezienie po powrocie z lasu kleszcza na ciele nie budziło paniki ani pomysłów jechania z ukąszeniem na SOR. Mniej lub bardziej wprawnie usuwało się owada ze skóry i zapominało o sprawie. Dziś widmo zakażenia boreliozą, groźną chorobą przenoszoną przez kleszcze, nie pozwala przejść nad ukąszeniem obojętnie.
Świadomość chorób odkleszczowych jest nieporównanie większa, a lekarze uczulają pacjentów na objawy ugryzienia zainfekowanego kleszcza. Specjaliści podkreślają, że boreliozę, zwaną też chorobą z Lyme, lepiej leczyć we wczesnym stadium. Rozwijająca się w organizmie przez długi czas potrafi doprowadzić do poważnych zaburzeń neurologicznych, a także zapalenia nerwów czy mózgu.
Czytaj też: Najskuteczniejsza metoda przeciw kleszczom - owadobójcze ubrania
Nie zatem dziwnego, że pojawił się duży popyt na badanie, które dałoby odpowiedź, czy znaleziony w skórze kleszcz był nosicielem boreliozy i mógł nas zarazić, czy też nie. Taka odpowiedź ułatwiłaby wczesną diagnostykę i rozpoczęcie leczenia.
Coraz więcej laboratoriów oferuje więc możliwość zbadania kleszcza – wystarczy wysłać do placówki wyciągniętego ze skóry owada i uiścić opłatę od 100 zł do 400 zł. Badanie wykonuje się metodą PCR na obecność w kleszczu DNA bakterii Borrelia. Wynik otrzymujemy po kilku dniach.