Media donoszą, że prokurator, który miał wszcząć postępowanie w sprawie nieopublikowania wyroku Trybunału Konstytucyjnego, został przeniesiony z wydziału, czyli de facto zdegradowany, a jego bezpośredni przełożony – naczelnik wydziału – który akceptował decyzję o prowadzeniu takiego śledztwa, złożył rezygnację z pełnionej funkcji.
Widać zatem, że powrót do modelu, w którym minister sprawiedliwości jest jednocześnie przełożonym wszystkich prokuratorów, ma swoje pierwsze – niedobre – skutki. Prokuratorzy bowiem, którzy w myśl zasady legalizmu (art. 10 Kodeksu postępowania karnego) powinni inicjować śledztwa i ścigać przestępstwa, są w tej fundamentalnej regule ograniczeni przez polityków partii rządzącej. Zanim prokurator rozpocznie śledztwo, musi się bowiem zastanowić, czy jest to zgodne z interesem nadrzędnych nad nim polityków.
Prokuratura została uzależniona od rządu. W konsekwencji określona w art. 7 ust. 1 ustawy – Prawo o prokuraturze niezależność prokuratorska jest teoretyczna i iluzoryczna, ponieważ faktycznie działania prokuratorów opierają się już nie tyle na hierarchicznym podporządkowaniu, które w prokuraturze było zawsze, ile bezwzględnym posłuszeństwie. Prokurator jest w tej strukturze sprowadzony do roli urzędnika wykonującego pracę zadaną i nadzorowaną przez przełożonego, który ma swojego przełożonego, który... itd., aż do ministra sprawiedliwości, który jest politykiem. Przydana natomiast przepisami ustaw „niezależność" jest teoretyczna i można o niej mówić jedynie w cudzysłowie.
Jest to także niedobry rezultat tego, że o prokuraturze nie ma mowy w żadnym przepisie konstytucji. Nie chroni ona zatem prokuratorów przez zakusami polityków.
Nowe-stare prawo o prokuraturze przywraca model obowiązujący w PRL, a wypracowany w czasach stalinowskich na modłę radziecką. Wówczas to stanowisko prokuratora generalnego i ministra sprawiedliwości piastowała jedna osoba – polityk, członek Rady Ministrów, z przełożonym w osobie premiera. Prokuratura była więc – jak obecnie – podporządkowana i uzależniona od polityków, partii. Zapewne będziemy mieć też do czynienia z renesansem tzw. prawa telefonicznego (pojęcie zaczerpnięte ze Związku Radzieckiego) polegającego na tym, że polityk telefonuje do wysokiego rangą prokuratora z „prośbą" załatwienia sprawy, tenże do niższego rangą, by ostatecznie telefon zadzwonił na biurku szeregowego prokuratora i w słuchawce usłyszał polecenie oczekiwanego „na górze" załatwienia. Prawo telefoniczne w prokuraturze może dzięki nowej ustawie przeżyć swoją drugą młodość.