Strategia odchodzącej kanclerz nie bez racji jest krytykowana. Przez prawie dziesięć lat dawała przyzwolenie Viktorowi Orbánowi na budowę coraz bardziej autorytarnego państwa, utrzymując jego Fidesz w Europejskiej Partii Ludowej (EPP). Jarosław Kaczyński wyciągnął z tego wniosek, że Brukselą przejmować się nie należy, i forsował coraz bardziej radykalną, a jednocześnie bezproduktywną reformę wymiaru sprawiedliwości. Efektem tego jest dziś ostry kryzys między Warszawą i Brukselą, który łatwo może wymknąć się spod kontroli.
Biznes i tożsamość
Merkel uważała jednak, że o ile władza tak Orbána, jak i Kaczyńskiego jest przejściowa, o tyle wielkie poszerzenie Unii z 2004 r. ma wymiar epokowy i nie należy go poświęcać na ołtarzu bieżącej polityki. Ku takiemu rozumowaniu pchała też kanclerz skłonność do odsuwania trudnych decyzji. Dopiero w czasie pożegnalnej wizyty 11 września zdecydowała się bezpośrednio zaangażować w spór o praworządność między Unią i Polską. Dostrzegła grozę sytuacji. Ale bardzo późno.
Armin Laschet, jeśli zostałby kanclerzem, kontynuowałby politykę Merkel wobec naszego kraju. W wywiadzie udzielonym „Rzeczpospolitej" przy okazji jego udziału w obchodach rocznicy wybuchu powstania warszawskiego mówił: „Niemcy są świadome historycznej odpowiedzialności wobec Polski". Innymi słowy, zrobią bardzo wiele dla utrzymania Unii w obecnych granicach, fundamentu polsko-niemieckiego pojednania.
Jednak wynik, jaki osiągnęła w wyborach CDU/CSU, jest tak słaby, że gdyby Laschet mimo wszystko tworzył rząd, to z udziałem aż dwóch ugrupowań: Zielonych i liberalnej FDP. Więcej, po raz pierwszy od utworzenia Republiki Federalnej to te mniejsze partie, a nie chadecy i socjaldemokraci, będą decydowały o kształcie przyszłego rządu. One mają wybór, czy związać się z prawicą czy lewicą. CDU/CSU i SPD pozostaje czekać.
Czytaj więcej
Wciąż nie jest jasne, kto będzie kanclerzem Niemiec. I jaką koalicją pokieruje.