Jako pierwsza sędzia w Polsce chce pani poddać się weryfikacji lub ponownie wystartować w konkursie. Co sprawiło, że podjęła pani taką decyzję?
Właśnie te lata, które minęły… Bardzo trudne lata, przede wszystkim dla wymiaru sprawiedliwości, ale też dla mnie osobiście. W tym okresie stanęłam przed wieloma wyborami i z perspektywy zawodowej był to czas najcięższy. O konieczności poddania się weryfikacji czy jakiejkolwiek innej procedurze przed KRS w kształcie konstytucyjnych wiedziałam już w momencie przyjmowania nominacji. Wiedziałam, że ta nominacja jest „do potwierdzenia”. Byłam i jestem na to gotowa. Ta decyzja jest we mnie ugruntowana. Wiedzą o niej sędziowie z mojego najbliższego środowiska. Jedyna zmiana, jaka nastąpiła, to fakt, że została upubliczniona.
Z wielką pokorą odnoszę się do zawodu, który wykonuję. Mam świadomość, że sędzia decyduje o przyszłości osoby oskarżonej i zadośćuczynienia dla pokrzywdzonego. To na nim spoczywa ogromna odpowiedzialność, gdyż finalnie decyduje, czy sprawiedliwości stanie się zadość. Ta pokora, ta ciężkość łańcucha noszonego na ramionach, była i jest dla mnie wyznacznikiem moich działań. To bardzo ciężka służba.
Mam świadomość, że w opinii publicznej istnieje jeden przekaz sędziego, który przyjął nominację z rekomendacji nowego KRS, to jest karierowicza, który nie dostałby awansu, gdyby nie ówczesna władza. Rzeczywistość nie jest jednak czarno-biała. Wierzę, że większość sędziów, którzy postanowili wystartować w konkursach i przyjąć nominację, to osoby z dużym doświadczeniem, merytorycznie przygotowane i rzetelnie wykonujące nowe obowiązki.
Wracając do mnie, chciałabym podzielić się motywacjami, które skłoniły mnie do podjęcia decyzji o wystartowaniu w konkursie i przyjęciu nominacji. Bo to był proces.