W styczniu 2022 r. udział zdalnych spraw sądowych wzrósł do ponad 13 proc. Nadal niewiele, ale w 2021 r. było to nieco ponad 7,3 proc., a w 2020 r. poniżej 3 proc. Pełnomocnicy twierdzą, że to przez marną jakość sądowych połączeń, która zniechęca uczestników do takiej formy procedowania. A jak jest naprawdę? Zapytaliśmy tych, którzy prowadzą takie sprawy lub biorą w nich udział. Mówią, że sądowa technika mogłaby być lepsza i bardziej zabezpieczona.
System się zawiesił
– Miałem kilka spraw, które nie ruszyły z miejsca, bo system się zawiesił – mówi „Rz” warszawski sędzia. Wspomina rozprawę, w przerwie której strony nie wyłączyły mikrofonów i gorliwie i odważnie wypowiadały się na temat kompetencji sądu i przeciwników procesowych. Zdarzyło się też, że połączenie rozpraw tak się rwało, że nikt z obecnych na sali nie był w stanie przekazać, o co chodzi.
Czytaj więcej
Mimo wielu przeciwności zdalne rozprawy mają szansę wejść na stałe do wymiaru sprawiedliwości. Ma to być jedna z możliwości prowadzenia procesu.
Sędzia Aneta Łazarska z Sądu Okręgowego w Warszawie nie ma wątpliwości, że sprawy zdalne powinny pozostać w sądach drugiej instancji. Tam mamy głównie kontakt z dokumentami, więc człowiek na sali (np. świadek) nie jest obecny tak często. Sędzia uważa, że powinien powstać system do łączenia zdalnych rozpraw specjalnie dla sądów.
Ewa Ważny, prezes Stowarzyszenia Sędziów Rodzinnych w Polsce, pytana o doświadczenie ze sprawami zdalnymi wskazuje plusy i minusy.