Maria Gabryelczyk: Granice wolności słowa w sieci są trudne do obronienia

Wiele osób nie wyobraża sobie, że za „niewinny” komentarz na Facebooku można odpowiedzieć w sądzie. Może kilka głośnych spraw zmieniłoby podejście do tego tematu ?

Publikacja: 01.08.2023 11:19

Maria Gabryelczyk: Granice wolności słowa w sieci są trudne do obronienia

Foto: Adobe Stock

Pozorna anonimowość rozplątuje języki internautów z szybkością światła.

Ostry język, wulgaryzmy, obraźliwość, brak kultury to elementy wręcz wpisane w język internetowy. Nawet Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w wyroku z 17 listopada 2009 r. (sygn. 1 I ACa 949/0) przyznał, że język internetowy często odbiega od „obowiązujących w społeczeństwie standardów” i „nawet wulgaryzmy są uważane za akceptowalne”. Jeśli więc taki język jest powszechnie akceptowany w internecie, to czy istnieje w ogóle jakaś granica tego, co można powiedzieć?

Wolność słowa to nasze konstytucyjne prawo, wynikające z art. 54: „Każdemu zapewnia się wolność wyrażania swoich poglądów oraz pozyskiwania i rozpowszechniania informacji”. Konstytucja wskazuje też jednak w art. 31 ust. 3, że możliwe jest ograniczenie tej wolności, jeśli jest to konieczne w demokratycznym państwie do zapewnienia bezpieczeństwa lub porządku publicznego, ochrony środowiska, zdrowia, moralności publicznej albo wolności i praw innych osób. Za granicę wolności słowa uważa się też po prostu moment naruszenia cudzych dóbr osobistych.

Czytaj więcej

Bartosz Bojanowski: Granice wolności słowa w dobie internetu

Kryminalizacja treści

I tak Sąd Najwyższy w wyroku z 13 lipca 2022 r. (sygn. IV KK 32/22 ) mógł ocenić wpis internetowy o treści „Polska dla Polaków! [...] Mój syn ma dorastać w Polsce białej i z tradycjami, jakie są od wieków! Żadna k... z tęczowych polityków tego nie zmieni!!!!” za nawołujący do nienawiści na tle różnic narodowościowych, a tym samym stwierdzić, że kryminalizacja takich treści jest zgodna z prawem i co więcej, ma podstawowe znaczenie dla demokracji.

Taka mowa nienawiści w internecie nie jest jednak niczym szczególnym. Zdecydowanie najłatwiej znaleźć takie komentarze na Facebooku. Zresztą, jak doniosła Frances Haugen – była pracowniczka Facebooka, która opuszczając stanowisko w 2021 r. zabrała ze sobą tomy poufnych dokumentów – jest to czymś pożądanym, czymś, co przynosi zyski. W końcu tematy negatywne wywołują dużo emocji, dużo zaangażowania, najlepiej się klikają.

Wiele osób nie wyobraża sobie, że za „niewinny” komentarz na Facebooku można odpowiedzieć w sądzie. A można. Artykuł 257 kodeksu karnego mówi o publicznym znieważaniu grupy ludności lub poszczególnej osoby z powodu jej przynależności narodowej, etnicznej, rasowej, wyznaniowej, z powodu jej bezwyznaniowości. Z kolei art. 255 k.k. penalizuje publiczne nawoływanie do popełnienia zbrodni lub publicznego pochwalania popełnienia przestępstwa. Ludzie często jednak wstrzymują się przed zgłaszaniem takich spraw, nie chcąc być „ciąganym po sądach”. A może kilka głośnych, bardzo publicznych spraw zmieniłoby podejście do tematu i odstraszyło kolejnych komentujących?

To już kryzys

W Wielkiej Brytanii z kolei głośnych spraw dotyczących wolności słowa w internecie nie brakuje. Konserwatywne gazety, takie jak „The Telegraph” nazywają nawet te tendencje kryzysem wolności słowa. Jedną ze spraw przytaczanych w dyskusji o zbytnim ograniczaniu wolności słowa w internecie jest sprawa Chelsea Russell.

W 2017 r. 18-letnia kobieta z Liverpoolu na Instagramie zamieściła słowa piosenki rapera Snap Dogga zawierające bardzo obraźliwe słowo „ni**a” (tłumaczone na „czarnuch”) jako hołd dla przyjaciela, który zginął w wypadku samochodowym. Ktoś przekazał zrzut ekranu z Instagrama dziewczyny do policji i w 2018 r. została uznana za winną rozpowszechniania rażąco obraźliwych treści. Kara? Ośmiotygodniowe prace na cele społeczne i przymus przebywania w domu między 20 a 8, bransoletka dozoru elektronicznego oraz grzywna o łącznej wysokości 585 funtów. I to wszystko za udostępnienie tekstu piosenki. Ostatecznie Chelsea Russell odwołała się i wygrała sprawę.

Jeśli sądownictwo nie działa w pełni sprawnie, to być może przerzucenie części odpowiedzialności na firmy takie jak Meta, Twitter czy TikTok jest rozwiązaniem? Firmy, które zarabiają miliardy dolarów, mogłyby wprowadzić mechanizmy kontrolujące treści, które na nich się pojawiają. Firmy te, owszem, blokują część treści związanych z mową nienawiści, jednak nie tak skutecznie i w pełni, jak by mogły.

Czy powinny mieć jednak możliwość i prawo do zablokowania konta prezydenta? Czy argumentacja, że posty Donalda Trumpa na Twitterze mogą skłonić kolejne osoby do aktów przemocy i nienawiści była wystarczająca, by zablokować jego konto? Angela Merkel skrytykowała tę decyzję, nazywając ją naruszeniem podstawowego prawa do wolności słowa. Jeśli jednak przyjmiemy, że samo działanie było właściwe, to kto powinien być odpowiedzialny za podjęcie tej decyzji?

W teorii wolność słowa w internecie obowiązuje na tych samych zasadach co w świecie poza siecią. Zapewnienie tej wolności i jednoczesne wyznaczanie jej granic wydaje się jednak dużo cięższe w tej przestrzeni. W przestrzeni, w której w każdej minucie zostaje dodanych około 510 tys. komentarzy na Facebooku i 456 tys. tweetów. W przestrzeni, która zmienia się z każdą sekundą.

Maria Gabryelczyk, studentka prawa Uniwersytetu Warszawskiego

Pozorna anonimowość rozplątuje języki internautów z szybkością światła.

Ostry język, wulgaryzmy, obraźliwość, brak kultury to elementy wręcz wpisane w język internetowy. Nawet Sąd Apelacyjny we Wrocławiu w wyroku z 17 listopada 2009 r. (sygn. 1 I ACa 949/0) przyznał, że język internetowy często odbiega od „obowiązujących w społeczeństwie standardów” i „nawet wulgaryzmy są uważane za akceptowalne”. Jeśli więc taki język jest powszechnie akceptowany w internecie, to czy istnieje w ogóle jakaś granica tego, co można powiedzieć?

Pozostało 89% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian