Jacek Skrzydło: Czas uwolnić temat reparacji z przekłamań

Rzetelna analiza nikogo nie interesuje. W debacie głos zabierają osoby bez kwalifikacji z prawa międzynarodowego publicznego.

Publikacja: 18.10.2022 11:40

Jacek Skrzydło: Czas uwolnić temat reparacji z przekłamań

Foto: Adobe Stock

Jako prawnik zajmujący się na co dzień prawem międzynarodowym publicznym czuję dyskomfort przy lekturze publikacji prasowych i wypowiedzi polityków o prawnych aspektach roszczeń reparacyjnych wysuwanych przez rząd polski względem Republiki Federalnej Niemiec. Wynika on z prozaicznej okoliczności: rzetelna analiza prawna problemu nikogo nie interesuje. Przede wszystkim polityków obozu władzy, na tyle ułomnych poznawczo, że nie potrafią albo nie chcą zrozumieć podstawowych mechanizmów regulujących stosunki międzynarodowe.

Trudny i wymagający wysiłku intelektualnego proces gromadzenia niezbędnej wiedzy jest im zresztą zbędny: reparacje to wygodna maczuga do okładania przeciwników politycznych tematem niemieckim i szansa na poprawienie słupków poparcia u suwerena. W debacie głos zabierają często dyletanci, cynicy lub osoby uważające (błędnie), że posiadają kwalifikacje do wypowiadania się w trudnej materii prawa międzynarodowego publicznego. Przykładem tzw. raport o stratach wojennych przygotowany przez Instytut ds. Szacowania Strat Wojennych im. Jana Karskiego. Zastanawiające, że wśród autorów lub recenzentów raportu nie znalazła się ani jedna osoba legitymująca się co najmniej dostateczną wiedzą o prawie międzynarodowym. Wyjaśnia to rozmiar przekłamań i kompromitujących błędów merytorycznych, chociażby na str. 40–41 raportu. Przeczytać tam można twierdzenia urągające wiedzy prawniczej, logice i metodologii prowadzenia dyskursu. Za podobne wypowiedzi student drugiego roku wyleciałby z dwóją z egzaminu z prawa międzynarodowego i surowym napomnieniem egzaminatora, że uniwersyteckie studia prawnicze mają elitarny charakter i nie każdy musi je kończyć.

Czytaj więcej

Zofia Brzezińska: Czy zreperujemy się reparacjami?

Poprawnie formalnie

Mając świadomość mechanizmów rządzących propagandą w realiach współczesnego świata, niechętnie zabieram głos, kierując się naiwną nadzieją ochronienia części opinii publicznej przed zalewem przekłamań, którymi starają się karmić niekompetentni i/lub cyniczni partyjni demagodzy i populiści.

Rozpocząć należy od analizy uchwały Rady Ministrów PRL z 23 sierpnia 1953 r. Dokument ten ma następującą treść: „Zważywszy, że Niemcy w znacznej części wykonały już swoje zobowiązanie w zakresie spłaty reparacji wojennych; biorąc także pod uwagę, że dalszy pokojowy rozwój państwa niemieckiego zależy od poprawy jego sytuacji ekonomicznej – rząd Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej podjął decyzję skutkującą od dnia 1 stycznia 1954 roku o zrzeczeniu się przysługujących mu reparacji”. Z punktu widzenia prawa międzynarodowego publicznego zacytowane słowa to zrzeczenie się przez państwo roszczenia przysługującego względem innego państwa. Jest to tzw. akt jednostronny sensu stricto – oświadczenie woli państwa niebędące elementem umowy międzynarodowej, ale wywołujące podobny skutek (ukształtowanie zobowiązania międzynarodowego). Aby akt jednostronny był skuteczny, powinien zostać złożony bezwarunkowo i definitywnie przez kompetentny organ państwa. Towarzyszyć mu powinien zamiar wywołania skutków prawnych. Nie może także zawierać wad w rozumieniu konwencji wiedeńskiej o prawie traktatów z 1969 r.

Dodajmy, że zrzeczenie jest zasadniczo nieodwołalne. Nie ulega wątpliwości, że cytowane oświadczenie rządu PRL o zrzeczeniu się reparacji względem Niemiec zostało złożone formalnie poprawnie: Konstytucja PRL z 1952 r. w art. 32 pkt 9 powierzyła Radzie Ministrów sprawowanie ogólnego kierownictwa w dziedzinie stosunków z innymi państwami. Ponieważ akt jednostronny nie jest umową międzynarodową, nie dziwi pominięcie w procesie jego podejmowania Rady Państwa, do której należało m.in. ratyfikowanie umów międzynarodowych, ale nie aktów jednostronnych, które ratyfikacji nie wymagają. Okoliczność braku publikacji uchwały RM z 23 sierpnia 1953 r. w Dzienniku Ustaw (Monitorze Polskim) nie ma żadnego znaczenia dla skuteczności aktu jednostronnego. To samo dotyczy innych drugorzędnych kwestii, np. podnoszony w raporcie brak podpisów pod uchwałą RM lub brak protokołu z posiedzenia Prezydium Rządu z 19 sierpnia 1953 r. Istotne jest, że akt jednostronny został przyjęty przez kompetentny organ i podany do ogólnej wiadomości. Zgodnie z konwencją wiedeńską o prawie traktatów, naruszenie prawa wewnętrznego przy zawarciu umowy międzynarodowej tylko wtedy może być podstawą zarzucenia jej nieważności, jeżeli dotyczyło normy prawa krajowego o zasadniczym znaczeniu dla kompetencji traktatowej (to samo przez analogię dotyczy aktów jednostronnych). Sądzę, że próba wykazania nieważności uchwały RM z 23 sierpnia 1953 r. na tej podstawie zdecydowanie przerasta możliwości intelektualne służących obecnej władzy w Polsce.

Po drugie, jeżeli chodzi o kwestię wywarcia nacisku na rząd PRL przez władze sowieckie, przypomnieć należy, że ówczesne uwarunkowania polityczne (oświadczenie Polski o zrzeczeniu się reparacji zostało złożone niedługo po tym, jak podobnej treści oświadczenie złożył rząd ZSRR) nie powinny przesłaniać tego, że nie ma żadnych dowodów na to, że uchwała RM z 23 sierpnia 1953 r. o zrzeczeniu się reparacji została złożone pod przymusem (ściślej: groźbą użycia siły względem państwa lub przedstawiciela państwa).

Prawnik chce dowodów

Być może to nieco staroświeckie, ale my, prawnicy, oczekujemy dowodów na poparcie głoszonych tez. Pojawiające się twierdzenia, że przymus w rozumieniu prawa traktatów to także przymus ekonomiczny lub polityczny, potwierdza tezę o nieznajomości prawa międzynarodowego osób pogląd taki głoszących. Wystarczy zapoznać się (pobieżnie) z pracami przygotowawczymi do konwencji wiedeńskiej, aby dowiedzieć się, w jaki sposób rozumiano termin „przymus” w toku prac nad jej tekstem. O ile nie powinno być złudzeń co do kwalifikacji moralnych komunistów rządzących Polską w 1953 r., o tyle nawet oni byli świadomi, że zrzeczenie się reparacji względem Niemiec ułatwi wycofanie się przez państwo polskie z wyjątkowo szkodliwej polsko-sowieckiej umowy węglowej, na podstawie której PRL dostarczała węgiel do ZSRR za niewielki ułamek ceny, którą można było za niego otrzymać w odbudowującej się ze zniszczeń wojennych Europie Zachodniej. Nieuwzględnianie tego przy ocenie całokształtu okoliczności towarzyszących zrzeczeniu się przez Polskę reparacji potwierdza stawiany przeze mnie zarzut niekompetencji i/lub świadomego wprowadzania w błąd opinii.

Po trzecie, nie jest prawdą, że zrzeczenie się reparacji adresowane było wyłącznie do ówczesnej Niemieckiej Republiki Demokratycznej. Aż do 1970 r. PRL nie uznawała istnienia Republiki Federalnej Niemiec, traktując NRD jako jedynego dzierżyciela państwowości niemieckiej. Dlatego uchwałę RM z 23 sierpnia 1953 r. należy rozumieć jako skierowaną do Niemiec rozumianych jako suwerenne państwo funkcjonujące niemal nieprzerwanie od 1870 r., jakkolwiek w różnych postaciach, ustrojach i granicach.

Dostaliśmy ziemie

Po czwarte, nie jest prawdą, że Polska nie otrzymała od Niemiec żadnych rekompensat po drugiej wojnie światowej. Artykuł III konferencji poczdamskiej nakładał na ZSRR zobowiązanie do uregulowania roszczeń odszkodowawczych Polski z udziału sowieckiego. Sowieci masowo kradli i rabowali niemal wszystko, co przedstawiało wartość w sowieckiej strefie okupacyjnej, a Polska nie dostawała w zasadzie nic (np. w ramach reparacji wysyłano do Polski dzieła Lenina i Stalina). Nie to jest jednak istotą problemu. Polska otrzymała kosztem Niemiec znaczące nabytki terytorialne, Pomorze Zachodnie, Śląsk oraz część Warmii i Mazur. W granicach państwa polskiego znalazł się także Gdańsk, mający przed drugą wojną światową status wolnego miasta, ale zamieszkany przede wszystkim przez ludność niemieckojęzyczną. Dyskusja o zobowiązaniach niemieckich względem Polski wynikających z ogromu szkód wyrządzonych przez reżim nazistowski narodowi polskiemu w latach 1939–1945 nie może pomijać tej okoliczności.

Wypada ponadto odnotować, że ocena sposobu potraktowania przez władze PRL ludności niemieckiej po 1945 r. (masowe wysiedlenia i pozbawianie mienia bez odszkodowania) przez pryzmat postanowień rzymskiego Statutu Międzynarodowego Trybunału Karnego nie nastręczałaby szczególnych problemów przeciętnie utalentowanemu studentowi prawa. Republika Federalna Niemiec wypłaciła także (dość symboliczne, jeżeli chodzi o wysokość) odszkodowania na rzecz części ofiar obozów koncentracyjnych, robotników przymusowych i ofiar eksperymentów medycznych. Są to kwoty znikome w zestawieniu ze skalą szkód wyrządzonych przez aparat państwowy Trzeciej Rzeszy, ale jeżeli porównać to z zachowaniem drugiego państwa, które dopuściło się podobnych zbrodni względem Polski (czyli ZSRR), komentarz jest zbędny.

Po piąte, prawu międzynarodowemu znana jest koncepcja wygaśnięcia roszczeń, podobna nieco do przedawnienia w prawie cywilnym. Chodzi o odzwierciedlenie łacińskiej paremii vigilantibus non dormientibus aequitas subvenit (sprawiedliwość pomaga czujnym, a nie tym, którzy śpią na swoich prawach). Jej istotę oddał w 1992 r. Międzynarodowy Trybunał Sprawiedliwości, orzekając w sprawie Nauru: w pewnych okolicznościach roszczenia mogą zostać uznane za niedopuszczalne po upływie nadmiernego czasu. Opóźnienie państwa w dochodzeniu roszczeń może spowodować bezskuteczność skargi do sądu międzynarodowego. Wprawdzie prawo międzynarodowe nie określa żadnego konkretnego terminu, jednak należy ustalić w świetle okoliczności każdej sprawy wpływ czasu na byt roszczenia. Zestawiając daty (1945 – zakończenie działań wojennych i konferencja poczdamska, 1953 – uchwała RM o zrzeczeniu się roszczeń, 1991 – tzw. zjednoczenie Niemiec) z datą przedstawienia noty dyplomatycznej rządowi RFN (2022) nie jest wykluczone, że roszczenia polskie o reparacje mogłyby zostać uznane za przedawnione (pod warunkiem, że rząd PiS znalazłby sąd międzynarodowy skłonny do merytorycznego rozpoznania sprawy).

Nie znajdziemy sądu

Po szóste, nie widzę ścieżek proceduralnych dochodzenia przez Polskę roszczeń reparacyjnych względem Niemiec. Zakładam przy tym, że kierownictwo Ministerstwa Spraw Zagranicznych zostało poinformowane, że ewentualny pozew przeciwko RFN np. do Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości zostanie uznany za niedopuszczalny. Jurysdykcja sądów międzynarodowych oparta jest na swobodnie wyrażonej zgodzie państw. RFN, akceptując jurysdykcję MTS, wyłączyła z jej zakresu m. in. kwestie zaszłości historycznych. Strona niemiecka dysponuje wystarczająco wykwalifikowanymi prawnikami, by spowodować odrzucenie polskich roszczeń bez ich merytorycznego rozpoznania – przed każdym możliwym sądem międzynarodowym.

Siódmy argument ma charakter pozaprawny. Pomijając niekorzystny wpływ podniesienia tematu roszczeń reparacyjnych na stosunki polsko-niemieckie i całkowicie zrozumiałą w świetle prawa międzynarodowego reakcję niemieckiego MSZ na polską notę dyplomatyczną, nie sposób nie zadać pytania: czy obecne społeczeństwo niemieckie jest gotowe podjąć w 2022 r. dyskusję o odpowiedzialności finansowej za wydarzenia zapoczątkowane przejęciem władzy przez NSDAP niemal stulecie temu?

Autor jest dr hab, kierownikiem Katedry Prawa Międzynarodowego Publicznego UŁ

Jako prawnik zajmujący się na co dzień prawem międzynarodowym publicznym czuję dyskomfort przy lekturze publikacji prasowych i wypowiedzi polityków o prawnych aspektach roszczeń reparacyjnych wysuwanych przez rząd polski względem Republiki Federalnej Niemiec. Wynika on z prozaicznej okoliczności: rzetelna analiza prawna problemu nikogo nie interesuje. Przede wszystkim polityków obozu władzy, na tyle ułomnych poznawczo, że nie potrafią albo nie chcą zrozumieć podstawowych mechanizmów regulujących stosunki międzynarodowe.

Pozostało 96% artykułu
Rzecz o prawie
Łukasz Guza: Szef stajni Augiasza
Rzecz o prawie
Jacek Dubois: Premier, komuna, prezes Manowska i elegancja słów
Rzecz o prawie
Mikołaj Małecki: Konstytucyjne credo zamiast czynnego żalu
Rzecz o prawie
Witold Daniłowicz: Myśliwi nie grasują. Wykonują zlecenia państwa
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Rzecz o prawie
Joanna Parafianowicz: Wybory okazją do zmian