Kiedy się patrzy na skalę uchodźstwa do Polski w ciągu ostatnich dwóch tygodni, na przyjęcie w tym czasie więcej niż miliona obywateli Ukrainy, głównie kobiet i dzieci, to od razu nasuwa się myśl, że to mistrzostwo świata zarówno w organizacji, jak i narodowej improwizacji, a także skali i chęci pomocy. Pomocy każdego, z kim się rozmawia, i każdemu dotkniętemu nieszczęściem wojny.
Czytaj więcej
Na specustawie skorzystają tylko ci uchodźcy, którzy po 24 lutego przekroczyli polsko-ukraińską granicę.
Trzeba przewinąć dzieci
Zewsząd napływają informacje, że ktoś kogoś przyjął pod swój dach albo udostępnił mieszkanie, że ktoś szuka takiej odzieży, takich lub innych mebli, kołder, koców czy innego wyposażenia. Wszyscy, których znam, przepatrują szafy, strychy czy piwnice, czy mają coś w przyzwoitym stanie, co może się przydać gościom. Nie dotyczy to tylko dorosłych. Również dzieci przepatrują swoje zabawki z dawniejszych lat i odkładają te, którymi chcą się podzielić. Do tego telefony, wiadomości w komunikatorach, jak komu załatwić szkołę, miejsce w przedszkolu czy pomóc w poszukiwaniu pracy. Albo jakieś sprawy nagle się pojawiające, tak jak ostatnio, kiedy siedziałem i pisałem zażalenie w sprawie swojego klienta i wyskoczył problem, gdzie jutro w okolicach będzie się mógł na parę godzin zatrzymać dla higieny dom małego dziecka, jadący od dwóch dni przez Ukrainę, który rano dotrze do Przemyśla, a potem ma się przemieścić przez całą Polskę aż na Wybrzeże. Nagłe przerwanie pracy, ustalenie potrzeb, napisanie informacji na grupie wolontariuszy adwokackich, może ktoś kogoś zna, coś wie, może pomoże? Potem szybkie przejrzenie książki telefonicznej osób, które mogą pomóc, i telefony. Tym razem pierwszy do kolegi adwokata, który poszedł w dyrektory i zarządza kilkoma hotelami w Polsce, w tym jednym w okolicach, i od razu pierwszy skuteczny. Dzieci będą miały gdzie zostać przewinięte, obmyte, nakarmione, a może nawet się prześpią do następnego dnia. Nikt nie pyta o pieniądze.
Kwadrans później kolejna sprawa. Ta sama fundacja ma problem, bo jedno dziecko wylądowało w szpitalu, a opiekun został z nim, cała grupa zatrzymała się w danym mieście i czeka. Sześćdziesięcioro dzieci z jednym już teraz opiekunem, a to stanowczo za mało. Tu znowu się udaje, kolega z piaskownicy jest tam nauczycielem, podejmuje kontakt z przedstawicielem fundacji szukającej pomocy, z którym rozmawiałem, i jest szansa, że jutro znajdzie się pomoc na miejscu.
Albo polecona przez miejscowy samorząd adwokacki adwokatka z Ukrainy, jadąca bardzo odległą, ale i w miarę bezpieczną drogą przez Mołdawię, Rumunię, Wegry i Słowację do Polski, do Łodzi, bo tutaj ktoś chce jej pomóc. Nie zna tutaj nikogo i nikt jej nie zna, na razie tylko głos w komunikatorze, ale skoro nas poproszono o pomoc, to już tu czeka na nią i jej rodzinę miejsce do mieszkania. Rozglądamy się za pracą dla nich i dowiadujemy się, jak im droga przebiega.