Piotr Iwicki: Dziesiąte miejsca na listach wyborczych dla młodych

Najmłodsze pokolenie wyborców chce głosować na ludzi z krwi i kości.

Publikacja: 09.08.2023 03:00

Piotr Iwicki: Dziesiąte miejsca na listach wyborczych dla młodych

Foto: Adobe Stock

Po publikacji o konieczności zaangażowania najmłodszych wyborców w jesienną kampanię i samo pójście do urn wyborczych spłynęły do mnie rozmaite opinie. Łączyło je jedno – zgoda z twierdzeniem, że młodzi mogą być języczkiem u wagi i wraz z żeńską częścią elektoratu przeważyć o tym, kto będzie nami rządzić.

Ale było jeszcze coś wspólnego dla tych dywagacji. Chodzi o dopuszczenie młodych do walki o sejmowe i senackie ławy. Przypomnę, że od chwili, kiedy PiS przejął władzę, przybyło nam ponad 3 miliony nowych wyborców, którzy w 2015 roku byli jeszcze niepełnoletni, a tym samym nie głosowali w wyborach. Wiem z własnego doświadczenia, że to całkiem nowe pokolenie. Bez fobii wpisanych w główny nurt ideologii rządzących. Niebinarność seksualna, ateizm, związki partnerskie, wolność niemal totalna przy nieograniczonym przepływie informacji via internet, negacja indoktrynacji, zwłaszcza w prawicowym duchu, to ich świat.

Czytaj więcej

Piotr Iwicki: Swaci pilnie potrzebni

Z dyskusji z takimi młodymi wyborcami zawsze wynika smutna prawda, że oni nie wierzą w sprawczość wyborczego aktu z uwagi na to, że nie ma na kogo głosować. Oni jak mało kto chcą nie poparcia dla partii, ale dla konkretnego człowieka. Takiego z krwi i kości, a nie z wyborczego plakatu. Najlepszym przykładem może być do dzisiaj zaskakujący dla wielu sukces Klaudii Jachiry. Mówiła do młodych językiem młodych, ci spontanicznie na balkonach wywieszali jej małe plakaty i bannery. Nie opłacane z kasy partyjnej gigantyczne billboardy, a drobne gesty poparcia. I tak zbudowała (skutecznie) swój elektorat. Postawiła na pracę u podstaw. I moim zdaniem takie osoby powinny znaleźć się na każdej liście wyborczej w każdym okręgu i w każdym komitecie.

Wiem, to koszmar etatowych okupantów list, tych z miejsc biorących „z klucza”. Wszelkie jedynki, dwójki czy ostatni na liście boją się młodych. Wiem o tym z informacji aktywistów, niekoniecznie młodych, ale również tych, którzy jak ja apelują: oddajcie choć jedno miejsce pokoleniu Z. To tylko jedno miejsce! W najgorszym wypadku „pociągną listę”. Co więc szkodzi politykom oddać przykładowo dziesiąte miejsce na liście młodym. Młodym fanom PO, PiS, PSL czy Polski 2050. Odnoszę wrażenie, że wie o tym Konfederacja, gdzie młodych, niekoniecznie z pokolenia Z, na listach będzie pewnie najwięcej. Oni zrozumieli, że ktoś musi na nich zagłosować. I rozpisali to na głosy w tonacji pragmatyzmu i populizmu. Sądzę, wszyscy będą beneficjentami działania poprzez oddanie tylko jednego miejsca na liście komuś z pokoleniowej Zetki. Nawet jeśli nie zdobędą mandatu, zwiększą liczbę oddanych głosów i przez to ktoś ze „starych” wejdzie, choć miał zdecydowanie mniejsze szanse.

Czytaj więcej

Piotr Iwicki: A miało być tak pięknie

Polityków nie trzeba uczyć wyborczej arytmetyki. Stąd wiadomo, że jedyne, co może ich wzbraniać przed takim działaniem, to strach. Perspektywa skutecznego działania młodego konkurenta. Bo wiadomo, że w wyborach największym wrogiem jest kolega/koleżanka z tej samej listy. I to w dodatku w tym wypadku młoda. Bez balastu, z czystą kartą. Nie ma na nią kwitów, za to ma oręż: determinację i desperację. I wiarygodność u młodych. Przecież ktoś z tego pokolenia musi za kilkadziesiąt lat objąć władzę, naliczyć nam emeryturę, zadbać o nas, więc czas wprowadzić na salony parlamentaryzmu kolejne pokolenie.

Apeluję do polityków – oddajcie jedno miejsce na liście młodym. Niech przykładowo dziesiąte miejsca na listach należą do nich. Do będzie zaczyn, który może wywołać pozytywny ferment. Przestańcie wycierać sobie usta sloganami o trosce o młodych, o wsłuchiwaniu się w ich głos. Wsłuchiwaniu – tak, wsłuchiwaniu, bo obawiam się, że odwagi na oddanie im miejsca na wyborczej liście już wam zabraknie. Prawda? A zatem: dziesiątki dla młodych.

Autor jest samorządowcem z wieloletnim stażem

Po publikacji o konieczności zaangażowania najmłodszych wyborców w jesienną kampanię i samo pójście do urn wyborczych spłynęły do mnie rozmaite opinie. Łączyło je jedno – zgoda z twierdzeniem, że młodzi mogą być języczkiem u wagi i wraz z żeńską częścią elektoratu przeważyć o tym, kto będzie nami rządzić.

Ale było jeszcze coś wspólnego dla tych dywagacji. Chodzi o dopuszczenie młodych do walki o sejmowe i senackie ławy. Przypomnę, że od chwili, kiedy PiS przejął władzę, przybyło nam ponad 3 miliony nowych wyborców, którzy w 2015 roku byli jeszcze niepełnoletni, a tym samym nie głosowali w wyborach. Wiem z własnego doświadczenia, że to całkiem nowe pokolenie. Bez fobii wpisanych w główny nurt ideologii rządzących. Niebinarność seksualna, ateizm, związki partnerskie, wolność niemal totalna przy nieograniczonym przepływie informacji via internet, negacja indoktrynacji, zwłaszcza w prawicowym duchu, to ich świat.

Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Skąd pochodzą miliardy euro obiecane przez Ursulę von der Leyen?
Publicystyka
Marek Kozubal: Powódź to jednak nie jest wojna
Publicystyka
Kazimierz Wóycicki: Pisowskie zwyczaje nowej ministry kultury przy zwalnianiu Roberta Kostry z MHP
Publicystyka
Bogusław Chrabota: Dlaczego Izrael nie powinien atakować Hezbollahu wybuchającymi pagerami
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Publicystyka
Jędrzej Bielecki: Atak pagerami na Hezbollah. Jak premier Izraela pomaga Trumpowi