Po publikacji o konieczności zaangażowania najmłodszych wyborców w jesienną kampanię i samo pójście do urn wyborczych spłynęły do mnie rozmaite opinie. Łączyło je jedno – zgoda z twierdzeniem, że młodzi mogą być języczkiem u wagi i wraz z żeńską częścią elektoratu przeważyć o tym, kto będzie nami rządzić.
Ale było jeszcze coś wspólnego dla tych dywagacji. Chodzi o dopuszczenie młodych do walki o sejmowe i senackie ławy. Przypomnę, że od chwili, kiedy PiS przejął władzę, przybyło nam ponad 3 miliony nowych wyborców, którzy w 2015 roku byli jeszcze niepełnoletni, a tym samym nie głosowali w wyborach. Wiem z własnego doświadczenia, że to całkiem nowe pokolenie. Bez fobii wpisanych w główny nurt ideologii rządzących. Niebinarność seksualna, ateizm, związki partnerskie, wolność niemal totalna przy nieograniczonym przepływie informacji via internet, negacja indoktrynacji, zwłaszcza w prawicowym duchu, to ich świat.
Czytaj więcej
Czy ktoś się zastanawiał, że gra dotyczy 3 milionów wyborców? Konia z rzędem temu, kto wie jak do nich dotrzeć. Zwłaszcza, że jeden z scenariuszy nadchodzących wyborów parlamentarnych mówi że wygra je ten, kto zmobilizuje do pójścia do urn najbardziej oporną grupę, czyli najczęściej tych, którzy w minionych wyborach nie uczestniczyli z banalnego powodu.
Z dyskusji z takimi młodymi wyborcami zawsze wynika smutna prawda, że oni nie wierzą w sprawczość wyborczego aktu z uwagi na to, że nie ma na kogo głosować. Oni jak mało kto chcą nie poparcia dla partii, ale dla konkretnego człowieka. Takiego z krwi i kości, a nie z wyborczego plakatu. Najlepszym przykładem może być do dzisiaj zaskakujący dla wielu sukces Klaudii Jachiry. Mówiła do młodych językiem młodych, ci spontanicznie na balkonach wywieszali jej małe plakaty i bannery. Nie opłacane z kasy partyjnej gigantyczne billboardy, a drobne gesty poparcia. I tak zbudowała (skutecznie) swój elektorat. Postawiła na pracę u podstaw. I moim zdaniem takie osoby powinny znaleźć się na każdej liście wyborczej w każdym okręgu i w każdym komitecie.
Wiem, to koszmar etatowych okupantów list, tych z miejsc biorących „z klucza”. Wszelkie jedynki, dwójki czy ostatni na liście boją się młodych. Wiem o tym z informacji aktywistów, niekoniecznie młodych, ale również tych, którzy jak ja apelują: oddajcie choć jedno miejsce pokoleniu Z. To tylko jedno miejsce! W najgorszym wypadku „pociągną listę”. Co więc szkodzi politykom oddać przykładowo dziesiąte miejsce na liście młodym. Młodym fanom PO, PiS, PSL czy Polski 2050. Odnoszę wrażenie, że wie o tym Konfederacja, gdzie młodych, niekoniecznie z pokolenia Z, na listach będzie pewnie najwięcej. Oni zrozumieli, że ktoś musi na nich zagłosować. I rozpisali to na głosy w tonacji pragmatyzmu i populizmu. Sądzę, wszyscy będą beneficjentami działania poprzez oddanie tylko jednego miejsca na liście komuś z pokoleniowej Zetki. Nawet jeśli nie zdobędą mandatu, zwiększą liczbę oddanych głosów i przez to ktoś ze „starych” wejdzie, choć miał zdecydowanie mniejsze szanse.