Chce pan powiedzieć, że znowu PiS trafnie odczytał potrzeby społeczne?
Ludzie słysząc o tożsamości, godności, wstawaniu z kolan, zaczęli bić gromkie brawa, mało przejmując się wpadkami obozu władzy, np. reakcją na protest opiekunów osób niepełnosprawnych. Być może niektórych zabolało, że przegoniono ich z Sejmu, nie realizując ich postulatów, ale można to było przełknąć w imię wyższych wartości. Z tego wniosek, że im bardziej Unia Europejska będzie dyscyplinowała polski rząd, tym bardziej będziemy się zbliżali do polexitu. Bo co prawda euroentuzjazmu Polaków bije rekordy w Unii Europejskiej, ponad 80 proc. z nas jest zadowolonych z naszej obecności we Wspólnocie, ale z drugiej strony spada zaufanie do instytucji unijnych. Przez długi czas zaufanie do Parlamentu Europejskiego o rząd wielkości przewyższało zaufanie do parlamentu krajowego, jednak to się zaczęło zmieniać. Gdy zaś nasz bilans wkładu i dotacji z budżetu unijnego zacznie się zerować, co jest nieodległą perspektywą, to będziemy mieli krytyczny moment. Coraz więcej polityków i obywateli będzie mówić o wyjściu Polski z UE.
Myśli pan, że obywatele są tak samo materialistycznie nastawieni do Unii jak politycy? Nie jet dla nich ważniejsza swoboda podróżowania, pracy w całej Unii, swoboda osiedlania się?
Odsetek Polaków podróżujących swobodnie po Europie jest znikomy, tak samo jak odsetek przejmujących się hasłem, że w wyniku rozprawy z sądownictwem poza Polską nie będą respektowane wyroki naszych sądów. Głównym źródłem akceptacji Polski dla Unii Europejskiej są pieniądze.
Zawsze tak było?
Wcześniej duże znaczenie miało oczekiwanie Polaków, że UE naprawi polskie państwo, że wreszcie będziemy mieli taką cywilizację polityczną, gospodarczą, społeczną jak w starych krajach Unii – w Wielkiej Brytanii, we Francji, Niemczech itd. Ale tak się nie stało. Część obywateli uznała, że Unia nie była w stanie narzucić Polsce innego szlifu cywilizacyjnego, że zostawiła nas samym sobie. Niewątpliwie pieniądze brukselskie nie pozwalają dzisiaj mówić politykom otwartym tekstem, że mamy dosyć supremacji, np. Trybunału Sprawiedliwości UE. Choć wielu obywateli myśli, że „oni" powinni się od nas odczepić i nie dyktować nam swoich porządków. Że powinniśmy rządzić się sami, bo tego byliśmy najdłużej pozbawieni – najpierw przez zabory, a potem przez hegemona wschodniego. A jeżeli będziemy się z kimś przyjaźnić, to z takim odległym partnerem jak Stany Zjednoczone. Ale to się może zmienić.
Czy ta pierwsza dekada naszej transformacji różniła się od następnej w odbiorze społecznym?
Polacy, szukając na scenie politycznej sprzymierzeńca szybkiego dorabiania się, szli trochę od ściany do ściany. Najpierw sobie zafundowali SLD, później postawili na AWS z drugiego bieguna ideowego, później znowu wrócili do SLD, aż wreszcie postawili na bardziej liberalne ugrupowanie, czyli PO. Na ideowe barwy nie zwracali uwagi. Nie za bardzo rozgrzewały Polaków dylematy związane z kulturową czy ideową tożsamością. Mogli mieć pretensje, że rząd PO–PSL nie realizował głośnych postulatów, słabo reformował system ochrony zdrowia, ale jednak dwukrotnie postawili na tę koalicję. A gdy się już dorobili, co nastąpiło w 2013 roku – wtedy większość stała już na solidnych fundamentach – to po raz pierwszy powiedzieli „zmieniamy". Postawili na ugrupowanie, którego atrakcją był program ideowy, a nie gospodarczy. W 2013 roku na podstawie danych z Diagnozy jako pierwszy ogłosiłem, że PiS ma więcej zwolenników niż PO.
To musiał pan zostać odsądzany od czci i wiary przez Platformę?
Nie. Nawet zostałem zaproszony na posiedzenie Klubu PO, ale oni niespecjalnie przejęli się moim ostrzeżeniami. Wtedy zresztą powiedziałem im, że nawet jeżeli przyjmiemy, iż wybory będą dopiero za dwa lata, to szanse na wygranie ich przez Platformę są marne. Co więcej, PO przegrałaby już w 2013 roku.
Miał pan więcej takich proroctw, w które nikt nie wierzył?
W latach 90., gdy Leszek Balcerowicz został szefem Unii Wolności, kalkulował, czy jest szansa, że UW dojdzie do samodzielnej władzy i na jakie poparcie może liczyć. Gasiłem go wtedy, mówiąc, że nawet jeżeli UW urośnie w siłę, to nigdy nie przekroczy w wyborach 17–18 proc. Na tyle szacowałem liczbę zwolenników partii liberalnej, która chce wszystko deregulować i prywatyzować. Przepowiedziałem też Grzegorzowi Schetynie, że zostanie szefem PO, choć żadnym charyzmatycznym liderem nie jest i nie będzie.
W którym to było roku?
W 2014 roku, kiedy on popadł w największą niełaskę u Donalda Tuska.
Ale swojej porażki wyborczej pan nie przewidział. W 2001 roku startował pan bez sukcesu do Senatu z list SLD–Unii Pracy. Skąd ten pomysł?
Namówił mnie do tego Marek Borowski. Obawiałem się, że to może zniekształcić moją karierą naukowca, ale on mnie zapewnił, że tak się nie stanie.
W 2001 roku wydawało mi się, że SLD jest ugrupowaniem na tyle otwartym, na tyle doświadczonym przez związki z PRL i na tyle odnowionym – tam się kręciło sporo młodych ludzi – że coś pożytecznego można dzięki nim zrobić. Wydawało się, że z tego może być prawdziwa lewica.
Dlaczego to nie wyszło?
Bo mnie nie wybrali (śmiech). Oczywiście więcej czynników tam nie zagrało. Doszło do wewnętrznej awantury, Borowski rozstał się z Leszkiem Millerem i tak się to skończyło. Pamiętam jak w kampanii jeździliśmy razem z Szymonem Szurmiejem, który też kandydował do Senatu, na różne spotkania – na uczelnie, do większych zakładów pracy itd. Na takie spotkania przychodzą ludzie, którzy mają pretensje do poprzednich rządów albo dociekają, co dana partia może zmienić. Zachowywałem się podczas tych wieców mało po SLD-owsku, bo gdy pojawiały się głosy, że ludziom się źle wiedzie, tracą pracę, odpowiadałem – być może tracą, bo za dużo piją. Audytorium nie odbierało tego najlepiej (śmiech).
Po tej porażce zniechęcił się pan do polityki?
O tak. Już wtedy nie byłem specjalnie zachęcony, bo bardziej bym się przyłożył do kampanii, a po przegranej całkowicie się zniechęciłem.
rozmawiała Eliza Olczyk (dziennikarka tygodnika „Wprost")
Janusz Czapiński (ur. 1951), psycholog społeczny, doktor habilitowany nauk humanistycznych, profesor nadzwyczajny Uniwersytetu Warszawskiego, prorektor ds. naukowych Akademii Ekonomiczno-Humanistycznej w Warszawie. Kierownik prowadzonych od 2000 do 2015 r. badań warunków i jakości życia Polaków (Diagnoza Społeczna)
PLUS MINUS
Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:
prenumerata.rp.pl/plusminus
tel. 800 12 01 95