Co więcej, nasz swojski, polski klasizm historycznie nie był wcale wolny od ideologii narzucających rasowe stereotypy. Taką był przecież sarmatyzm. Pod koniec XVI wieku polska szlachta odkryła w sobie irańską krew, uznając się za potomków koczowniczego ludu – Sarmatów. Zwyczajnie tożsamość oświeconej warstwy naszego społeczeństwa – jak pisał historyk Tadeusz Mańkowski – stała się na tyle silna, że wśród szlachty pojawiła się potrzeba, by poszukać należnego sobie miejsca „wśród innych narodów o odległej przeszłości". A mit sarmacki wzmacniał jej poczucie podmiotowości – tak wobec Zachodu, jak i Wschodu. Zresztą dziś przecież również konstruujemy podobne teorie, czyli „adoptujemy przodków", jak pisał filozof Rémi Brague.
Ale mit sarmacki nie obejmował oczywiście całego społeczeństwa. Tym samym pozwalał jakby przy okazji usprawiedliwiać szlachcie system stanowy. Skoro wojowniczy, odważni i inteligentni Sarmaci przed wiekami podbili i podporządkowali sobie miejscowe ludy rolnicze – szlachta to oczywiście potomkowie owych „sarmackich rycerzy", a chłopstwo gorzej rozwiniętych tubylców – to charakterystyczna sarmacka mieszanka rasizmu i klasizmu wydawała się uzasadniona.
Sarmatyzm jednak stracił swą moc już na początku XVIII wieku. Zdegenerował się, stał synonimem wstecznictwa. W społecznej świadomości przetrwał jako anarchiczna wolność szlachecka, arystokratyczny egoizm. Dziś oświecone elity wręcz walczą z jego – mniej lub bardziej rzeczywistymi – pozostałościami. Demokratycznemu społeczeństwu dużo lepiej pasował etos arystokraty pozytywisty, niosącego społecznym dołom kaganek oświaty. Tyle że dzisiejszy inteligent nie wie zbyt dużo o ludzie, któremu niby miałby służyć. Bo skąd miałby wiedzieć? Jak zauważa socjolog Michał Łuczewski, prowadzimy masę badań na temat uchodźców, a nie ma praktycznie żadnych o polskiej wsi, marszach niepodległości czy ONR.
Trudno ukryć, że lud przestał być punktem odniesienia dla naszego inteligenta. I to już dawno. Jego wzrok nie kieruje się w dół drabiny społecznej, ale gdzieś na zewnątrz, na Zachód. Z trudem przychodzi mu więc zrozumieć mieszkańców polskiej prowincji, ich obawy i wyjaśniać zachowania. Już łatwiej zrozumieć problemy uchodźców i tłumaczyć, skąd biorą się ich agresywne postawy, a nawet próbować usprawiedliwiać agresję seksualną.
Słowa twórcy polskiej socjologii Ludwika Krzywickiego, który na początku XX wieku pisał do polskiego inteligenta, iż ten jest winny ludziom ze wsi i robotnikom, że to po ich grzbietach wspiął się pod bramy uniwersytetu, dla dzisiejszego inteligenta brzmią abstrakcyjnie. On nie czuje tej odpowiedzialności. „Nie zastanawia się nad tym, że III RP budowana była na grzbietach robotników i rolników" – twierdzi Łuczewski.