Philip Earl Steele: Syjonizm narodził się w Polsce i Polska może na nim zarobić

Patrząc na to, co dzieje się w stosunkach polsko-izraelskich, czyli na gafy, kłopoty i odwoływane spotkania, można dojść do wniosku, że przydałby się nowy, wspólny grunt. Problem w tym, że cały czas obracamy się wokół Holokaustu. A przecież można się odwoływać do historii, która jest emocjonalnie satysfakcjonująca dla wszystkich - mówi Philip Earl Steele, historyk.

Publikacja: 16.08.2019 10:00

Philip Earl Steele: Syjonizm narodził się w Polsce i Polska może na nim zarobić

Foto: EAST NEWS, Anna Abako

Plus Minus: Niedawno opublikował pan w „The Israel Journal of Foreign Affairs" artykuł z propozycją uzdrowienia relacji między Polską a Izraelem. Czy kryzys dyplomatyczny związany z ustawą o IPN to bezpośredni powód jego powstania?

Bezpośrednim powodem był ciąg dalszy kryzysu, czyli zgrzyt na międzynarodowej konferencji z połowy lutego br. zorganizowanej w Warszawie wspólnie z USA. Moja propozycja zwrotu w relacjach to zapożyczenie pojęcia od prezydenta Obamy, który w 2012 r. ogłosił, że Ameryka wykona skręt w relacjach – od Europy w kierunku Azji. Otóż wyobrażam sobie początek poprawy napiętych stosunków między Polską a Izraelem właśnie od skrętu od historii Holokaustu do historii syjonizmu na ziemiach polskich. Oczywiście całkowite odejście od tematyki Holokaustu jest zarówno niemożliwe, jak i niesłuszne.

Czy potrzeba naprawy stosunków nie sięga głębiej niż ten ostatni spór?

Zdecydowanie. Wciąż przewlekły problem to radzenie sobie z Holokaustem, a zwłaszcza moim zdaniem przesadne skupienie się na nim w kontaktach oficjalnych, podczas gdy sporne kwestie związane z Zagładą pozostaną nierozwiązywalne. I to nie tylko w dyskusji polsko-izraelskiej (czy też polsko-żydowskiej) – ależ też tu w kraju, w dyskusji polsko-polskiej. Mój tekst zaczyna się od paru przykładów, gdy dyplomaci oraz znawcy Polski i Izraela odnosili się nie do rzeczywistego tematu spotkania, lecz do Holokaustu. Pierwszy z nich pochodzi z końca ubiegłego roku, gdy ambasadorzy Polski i Izraela wspólnie obchodzili w Waszyngtonie 100. rocznicę odzyskania niepodległości przez Polskę i 70. rocznicę powstania Państwa Izrael. Według relacji prasowych ze strony ambasadora Polski nie padły tam słowa o tym, że było wielu Żydów w legionach Piłsudskiego. Analogicznie, ambasador Izraela nie odniósł się do tego, że wielu ojców nowoczesnego Izraela jest z Polski. Dawid Ben Gurion pochodził z Płońska, miał 20 lat, gdy zrobił aliję, czyli przeniósł się do Palestyny. Ten polski Żyd był założycielem nie tylko Państwa Izrael, ale też całej izraelskiej lewicy, dziś bardzo słabej. Tamtejsza prawica z kolei ma patrona w innym polskim Żydzie Menachemie Beginie, który skończył prawo na Uniwersytecie Warszawskim. Ambasadorowie o nich nie wspomnieli. Rozmawiali o kultywowaniu pamięci Holokaustu, o wspólnej walce z antysemityzmem oraz – nie żartuję – o wspólnej kuchni.

Drugi przykład to konferencja z 2018 r. w Szkole Głównej Handlowej w Warszawie. Jej tytuł brzmiał: „Stosunki polsko-izraelskie: jutro i dziś", ale akcent położono na stosunki polsko-żydowskie, i to w przeszłości.

Uważa pan, że relacje polsko-izraelskie za mocno koncentrują się na przeszłości?

Chodzi o to, na której przeszłości. Należy zwrócić uwagę na wykoślawiony kształt nauki w Polsce. Większość naukowców, którzy mają do czynienia z tematyką żydowską, zajmuje się antysemityzmem w okresie przedwojennym albo Holokaustem, ewentualnie wypędzeniem Żydów z Polski w roku 1968. Stosunkowo niewielu zajmuje się Izraelem współczesnym – jego modelem gospodarczym, bezpieczeństwem. A jeśli chodzi o wczesny syjonizm – niemal pustka. W Polsce nie ma nawet najmniejszej zajmującej się tym tematem jednostki uniwersyteckiej, zakładu. Jednak obok zupełnie innej gatunkowo Zagłady to właśnie syjonizm i rozwój Państwa Izrael są najważniejszymi wydarzeniami w historii żydostwa od długich wieków! Chciałbym zatem zobaczyć nowe twarze, innych uczonych. Na froncie stosunków polsko-izraelskich nie powinni już pozostawać wyłącznie badacze Holokaustu. Nacisk na tak jednostronną tematykę się nie sprawdził. Sprawił, że okopano się na ustalonych pozycjach. Tymczasem zbyt wielu Polaków, wcale nie tylko sympatyków PiS, ma dość tego, co nazywane jest pedagogiką wstydu. Dość tego, co nazywane jest oczernianiem. Choćby dlatego przydałaby się wymiana kadr. Tym bardziej że obecny rząd tak chętnie prowadzi politykę historyczną.

Są wybitni politolodzy, którzy mówią, że polityka historyczna nie służy dyplomacji. Profesorowie Anna Wojciuk i Maciej Kisilowski niedawno opublikowali tekst o tym, że nie należy korzystać z polityki historycznej w stosunkach międzynarodowych, że mamy lepsze sposoby, jeśli chodzi o wykorzystanie tzw. miękkiej siły. Nie zgadzam się z takim stanowiskiem, bo nie należy sprowadzać polityki historycznej wyłącznie do śpiewania o własnym bohaterstwie. Takie chełpienie się niczego nie upiększa. Ale skręt w stronę „usable history", jak mówią Anglosasi, czyli w stronę historii pożytecznej, to już coś zupełnie innego.

I dlatego proponuje pan lansowanie historii wczesnego syjonizmu, który dążył do utworzenia „w Palestynie domu narodowego dla ludu żydowskiego"? To bardzo zróżnicowany ruch. Czy te różnice są przeszkodą?

Wręcz przeciwnie, to niedwuznaczna siła. Wspomniałem już ojca lewicy Ben Guriona oraz ojca prawicy Begina. Jest wiele postaci, które wywodziły się z polskich ziem i współtworzyły nowoczesny Izrael. Choćby dwóch z najważniejszych rabinów syjonistów: Cwi Hirsz Kaliszer z Torunia i Samuel Mohylewer z Białegostoku. Działalność tego drugiego była arcyważna dla powstania pierwszego ruchu syjonistycznego, Chowewej Syjon, który ukonstytuował się w Katowicach w 1884 roku. A zatem syjonizm obejmuje wachlarz postaci: od lewicujących, nawet ateistycznych ojców współczesnego Izraela, po religijnych liderów ruchu. To daje szerszą ofertę.

W artykule pisze pan jednak, że w XIX wieku jednym z katalizatorów syjonizmu były pogromy antyżydowskie, m.in. te, które wybuchły w 1881 r. w Rosji carskiej – nawet tu, w Warszawie. Czy można oddalić te negatywne zdarzenia i budować fundamenty pod obopólną „historię pożyteczną"?

Syjonizm nie wyrastał wyłącznie z antysemityzmu. Myśl syjonistyczna często wiązała się z emancypacją Żydów w imperiach europejskich połowy XIX wieku. Prowadziła ona do asymilacji, a przeróżni Żydzi widzieli w niej groźbę wynarodowienia. Syjonizm (tak samo zresztą jak chasydyzm) często nabierał dynamiki z lęku przed asymilacją właśnie, nie antysemityzmem.

Syjonizm takich rabinów jak Alkalai, Guttmacher, a zwłaszcza „nasz" Kaliszer, też nie był napędzany antysemityzmem. Rabin Kaliszer wierzył, że nadchodzi era mesjanistyczna, widział wszędzie (również w przyjaznej działalności chrześcijan) znaki zapowiadające Mesjasza. Ba, gorączkowo szykował plany liturgiczne dla nowej świątyni w Jerozolimie.

Ben Gurion z kolei mówił, że w Płońsku nie spotkał się z antysemityzmem. Że jego syjonizm wziął się z miłości do hebrajskiego i do Ziemi Izraela.

W ostatnich wiekach historii żydowskiej nie ma wydarzeń o większym znaczeniu niż Holokaust – pod względem negatywnym – i syjonizm, który jest porywającą historią sukcesu. Trzeba z tej pozytywnej, właśnie pożytecznej historii korzystać. Przyjdzie to tym łatwiej, że ojcowie syjonizmu są rozsiani po całej Polsce. Wspomniałem już Toruń i rabina Kaliszera, Białystok i rabina Mohylewera, Płońsk i Ben Guriona, Warszawę i Menachema Begina. W Płocku mieszkał Nahum Sokołow, który przez pół wieku był jednym z najbardziej zasłużonych syjonistów. W Ełku powstał pierwszy hebrajskojęzyczny tygodnik, syjonistyczny „Ha-Magid" pod redakcją Dawida Gordona. Budynek, w którym była redakcja, stoi tam do dziś. Tuż obok, w Suwałkach, zawiązała się prapierwsza grupa Chowewej Syjon. W Tarnowie wychował się syjonista Leon Kellner, którego Teodor Herzl nazywał „moim najbliższym i najukochańszym przyjacielem". W Nysie wychował się Emmanuel Deutsch, który zainspirował swoją przyjaciółkę George Eliot do napisania pierwszej w literaturze pięknej powieści syjonistycznej „Daniel Deronda". W Katowicach odbyła się w listopadzie 1884 r. pierwsza międzynarodowa konferencja syjonistyczna. Wokół tego tematu dzieje się zdecydowanie zbyt mało. Nawet w programie zorganizowanej w czerwcu tego roku imprezy „My, Wy – katowiccy Żydzi" nie widziałem nic na temat syjonizmu.

Czy Izraelczycy przyjeżdżają na wycieczki do tych polskich miast?

Właśnie o to chodzi! O to, by przyciągać do nich Izraelczyków. Przecież obecnie odwiedza Polskę rocznie ćwierć miliona Izraelczyków i aż trzy czwarte z nich nie robi tego w ramach edukacji o Zagładzie! Z czasem część wycieczek izraelskich licealistów mogłaby przyjeżdżać do Katowic i Tarnowa, do Suwałk, Ełku i Białegostoku, do Płocka i Torunia. Ale na razie polskie miasta nie mają dla Izraelczyków specjalnej oferty z historii syjonizmu. Czy np. w Toruniu powstanie, choćby skromna, izba pamięci rabina Kaliszera? Czy przyczyni się do tego, by jego podstawowa (ok. 35-stronicowa) praca syjonistyczna „Deriszat Syjon" była dostępna w pięknej, może trójjęzycznej edycji? Do niedawna Urząd Miejski w Toruniu miał mglisty pomysł, by ewentualnie nazwać jakąś nową ulicę, zapewne na peryferiach, imieniem rabina Kaliszera. Jakby to miało stanowić przynętę dla izraelskich turystów... Lecz kilka dni temu dowiedziałem się, że komisja działająca w obrębie urzędu jednak postanowiła tego nie robić.

Płońsk natomiast oświetla drogę: tam powstał festiwal im. Ben Guriona. Odbyła się już druga edycja. Akcent położono właśnie na Izrael i syjonizm – tak, jak życzyłby sobie najsłynniejszy syn tego miasta.

Jak pobudzić taką turystykę? Tworzenie odpowiednich ofert kosztuje.

MSZ przyznaje grant gminom czy jednostkom lokalnym, które mają pomysły na ulepszanie stosunków międzynarodowych. To pokaźna suma – nawet do dwóch milionów złotych. Wiem od płońskich włodarzy, że miasto dostało pewną sumę na trzecią, tegoroczną edycję nowego festiwalu. Sądzę, że te granty pokryłyby niektóre koszty stworzenia oferty we wspomnianych miastach Polski. Lokalne izby przedsiębiorców też mają interes w przyciąganiu Izraelczyków do siebie.

Przytacza pan w artykule sondaż cytowany przez gazetę „The Times of Israel". Przeprowadziła go polska ambasada w Izraelu. 65 procent Izraelczyków uważa, że polsko-żydowskie stosunki powinny bardziej koncentrować się na teraźniejszości i przyszłości niż na przeszłości. W tym samym sondażu dwie trzecie respondentów zgodziło się ze stwierdzeniem: „Polska niechętnie akceptuje w pełni, że jej obywatele mieli udział w Holokauście". Czy do nich przemówi pana koncepcja?

Myślę, że zwrot ku historii pożytecznej, jaką jest syjonizm na polskich ziemiach, oferuje wyjście – przynajmniej częściowe – ze ślepego zaułku negatywnych postaw, w którym tkwi zbyt wielu Polaków i Izraelczyków.

Czy taki zwrot będzie zgodny z polityką polskiego rządu?

Moim zdaniem doskonale się w nią wpisuje. Za cztery lata ma być otwarte Muzeum Getta Warszawskiego. To świetnie, cieszę się z tego. Ale gdzie są plany na muzeum w Katowicach, które upamiętni ruch, który zrodził Państwo Izrael? Gdzie są wysiłki, by założyć np. niewielkie centrum badań nad ruchem syjonistycznym im. Dawida Ben Guriona w Płońsku – i to we współpracy z Uniwersytetem Ben Guriona w Beer Szewie?

Pozwolę tu sobie na śmiałą uwagę. Polska zabiega energicznie o względy Białego Domu. Fort Trump to jeden z bardziej znanych przykładów. A prezydent Trump jest przecież bardzo skupiony zarówno na elektoracie popierającym Izrael, jak i na państwach popierających Izrael. Zapewne dlatego ambasadorzy Polski i Izraela wspólnie obchodzili swoje okrągłe rocznice akurat w Waszyngtonie. Zastanawiam się zatem – gdyby stosunki Polski z Izraelem były lepsze – czy minister Szczerski nie miałby większej szansy na stanowisko wiceszefa NATO? Ale powody odrzucenia jego kandydatury nie są mi znane.

W Polsce wciąż zdarzają się antysemickie incydenty. W Białymstoku trzykrotnie zniszczono mural z menorą, raz namalowano na nim swastykę. Czy zastosowanie historii pożytecznej może być panaceum na takie radykalne nastroje?

O żadnym panaceum nie ma mowy. Holokaust pozostanie w centrum zainteresowania Polaków i Żydów. A spory wokół niego są – powtarzam – nierozwiązywalne. Można jednak je rozcieńczyć – taką „usable history" właśnie. Patrząc na to wszystko, co dzieje się w stosunkach polsko-izraelskich, czyli na gafy, kłopoty i odwoływane spotkania, można dojść do wniosku, że przydałby się taki nowy, wspólny grunt. Problem w tym, że cały czas obracamy się wokół Holokaustu. A przecież można się odwoływać do historii, która jest emocjonalnie satysfakcjonująca dla wszystkich. Choć to rozwiązanie częściowe.

Co jeszcze może ocieplić te relacje?

Polacy powinni zapoznać się z Izraelem od środka, a nie na zasadzie „słoń a sprawa polska". Parę lat temu przyczyniłem się do wydania dwóch książek prof. Anity Shapiry, urodzonej, nawiasem mówiąc, w Warszawie, która wyemigrowała wraz z rodzicami do Palestyny jako siedmiolatka. Jedna z tych pozycji to biografia Ben Guriona, druga to syntetyczna „Historia Izraela", arcydzieło porównywalne moim zdaniem z „Bożym igrzyskiem" Daviesa. Uważam, że powinna być dostępna po polsku genialna biografia Menachema Begina „Walka o duszę Izraela" autorstwa Daniela Gordisa, podobnie jak wiele innych pozycji. Zapoznanie się z historią krzepnięcia narodowości żydowskiej i rozwojem Państwa Izrael może być dla wielu jak przeciąg wywiewający stęchliznę z pokoju. Mimo wszystko trzeba próbować poszukiwać dróg wyjścia z obecnego ślepego zaułka. Istotne jest, żeby Izraelczycy odkrywali, że Polska jest ważną kolebką marzenia, które się spełniło. Polakom życzę, by patrzyli szerzej niż tylko na Zagładę, by poznali się z dzisiejszym państwem żydowskim w lekturach, filmach – a najlepiej w Izraelu.

Philip Earl Steele jest amerykańskim historykiem, redaktorem i tłumaczem mieszkającym w Polsce, autorem książek „Nawrócenie i chrzest Mieszka I" oraz „Izrael i chrześcijanie ewangelikalni: Alians z Bożego nadania"

PLUS MINUS

Prenumerata sobotniego wydania „Rzeczpospolitej”:

prenumerata.rp.pl/plusminus

tel. 800 12 01 95

Plus Minus: Niedawno opublikował pan w „The Israel Journal of Foreign Affairs" artykuł z propozycją uzdrowienia relacji między Polską a Izraelem. Czy kryzys dyplomatyczny związany z ustawą o IPN to bezpośredni powód jego powstania?

Bezpośrednim powodem był ciąg dalszy kryzysu, czyli zgrzyt na międzynarodowej konferencji z połowy lutego br. zorganizowanej w Warszawie wspólnie z USA. Moja propozycja zwrotu w relacjach to zapożyczenie pojęcia od prezydenta Obamy, który w 2012 r. ogłosił, że Ameryka wykona skręt w relacjach – od Europy w kierunku Azji. Otóż wyobrażam sobie początek poprawy napiętych stosunków między Polską a Izraelem właśnie od skrętu od historii Holokaustu do historii syjonizmu na ziemiach polskich. Oczywiście całkowite odejście od tematyki Holokaustu jest zarówno niemożliwe, jak i niesłuszne.

Pozostało 94% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS