Aby powstrzymać epidemię. Powojenna walka o zdrowie

Zaraz po wojnie choroby hulały, krajowi groziły epidemie, opieka zdrowotna szwankowała, a Polacy desperacko poszukiwali lekarzy i medykamentów. Obieg informacji ograniczony był do radia, prasy i korespondencji listownej czy telefonicznej. Z pomocą przychodziły więc ogłoszenia prasowe.

Aktualizacja: 22.03.2020 15:45 Publikacja: 20.03.2020 00:01

Aby powstrzymać epidemię. Powojenna walka o zdrowie

Foto: „Kto dopomoże do wyleczenia dziecka chorego na płuca” – pytał ktoś w ogłoszeniu (na zdjęciu badanie w gabinecie w Karpaczu, 1948 r.)

Zakończenie II wojny światowej spowodowało, że komunistyczne władze w Polsce stanęły przed problem zapewnienia ochrony sanitarnej ocalałym mieszkańcom miast i wsi. Ogromne zagrożenie epidemiologiczne wymuszało szybkie decyzje. Naczelny Nadzwyczajny Komisariat do Walki z Epidemiami powołał komisarza terenowego, Jerzego Kępskiego, który przystąpił do tworzenia struktur, których głównym zadaniem było ograniczenie zagrożenia oraz prowadzenie akcji profilaktycznych i uświadamiających. Przeszkodą w realizacji tych celów był brak odpowiedniego personelu lekarskiego oraz pomocniczego.

Od kwietnia 1945 r. funkcjonowało Ministerstwo Zdrowia, które zajmowało się sprawami likwidacji i profilaktyki chorób zakaźnych, wenerycznych i gruźlicy oraz organizacją państwowej służby zdrowia. Równocześnie tworzono struktury samorządu lekarskiego. Okręgowe izby lekarskie gwarantowały medykom powrót na przedwojenne stanowiska, ale braki kadrowe były ogromne. Zagrożenie epidemiologiczne i tak narastało więc lawinowo.

Szkodliwy klimat dla lecznictwa społecznego

Do najpoważniejszych chorób społecznych tego okresu zaliczano choroby weneryczne. 16 kwietnia 1946 r. uchwalono dekret o ich zwalczaniu. Precyzował on ich pojęcie, klasyfikował oraz nakładał na chorych obowiązek poddania się leczeniu. Uchylającemu się przed kontaktem z lekarzem groziła grzywna w wysokości 10 tys. zł lub miesiąc aresztu. Kuracja była bezpłatna, ale...

Lekarze wykorzystywali inserty w prasie, aby się reklamować, podając nie tylko adresy gabinetów prywatnych, ale także lokalizację w państwowej służbie zdrowia. Przykładowo pracujący w klinikach Akademii Medycznej we Wrocławiu medycy proponowali swoje usługi wszystkim potrzebującym opieki lekarskiej. „DR ANDRZEJ HARASIMOWICZ b. starszy asystent Kliniki chorób skórnych i wenerycznych Uniwersytetu Lwowskiego, obecnie Wrocławskiego, ordynuje od 3–5, ul. Chałubińskiego 1. Klinika dermatologiczna".

W 1948 r. piętnowano te inserty jako tzw. szkodnictwo w lecznictwie społecznym polegające na „stwarzaniu przez lekarzy sytuacji, aby pacjent zrozumiał, że ponosząc dodatkowe opłaty, zyska sobie życzliwość lekarza i będzie lepiej leczony. [...] Dodatkowe dochody stwarzają sobie również lekarze U[bezpieczalni] S[połecznej], [gdyż] traktują oni często urządzenia lecznictwa społecznego jak swoją własność i żądają od pacjentów, których ordynują w zakładach lecznictwa społecznego, wnoszenia specjalnych dodatkowych opłat. Specjalny szkodliwy klimat dla lecznictwa społecznego wytwarzają ci lekarze, którzy lepiej usytuowanych pacjentów kierują do lecznic, których są często udziałowcami".

Interesujący był przykład dr. Lesińskiego, który w latach 1945–1946 tak formułował swoje anonse: „W CHOROBACH WENERYCZNYCH I PŁCIOWYCH przyjmuje lek. Janusz Andrzej Lesiński od 2-ej do 6-ej popoł. Wrocław, Chrobrego 20-obok Dworca Odry". W roku 1947 ten sam lekarz pisał już tak: „W CHOROBACH WENERYCZNYCH I PŁCIOWYCH Lekarz Janusz Andrzej Lesiński Asystent Kliniki Uniwersyteckiej Chorób Skórno-Wenerycznych [pogr. S.L.] przyjmuje 8-9 i od 2-6 CHROBREGO OBOK DWORCA ODRY". Pomijając zmianę godzin, lekarz uznał za konieczne podanie swojego obecnego miejsca pracy, co miało z pewnością przysporzyć mu klientów.

Krzyki w języku niemieckim

Jak wspomnieliśmy, generalnie lekarzy dramatycznie brakowało. Np. we Wrocławiu na jednego pediatrę przypadało 10 tys. dzieci. Chorzy też więc dawali ogłoszenia, szukając medyków, którzy pomogliby im w leczeniu przewlekłego schorzenia. „Chory prosi o polecenie dobrego lekarza od Spondylartretis" (powinno być spondyloarthritis) lub „kto dopomoże do wyleczenia dziecka chorego na płuca" – to tylko niektóre z przykładów.

Sami lekarze wykazywali się wszechstronnością. W Trzebnicy np. dr Kazimierz Mrożkiewicz „poza obowiązkami lekarza powiatowego" wykonywał również inne rozliczne czynności: „opiekował się chorymi w szpitalu [im. Św. Jadwigi], udzielał porad lekarskich w gabinecie przy ul. Kościelnej, a ponadto – odbierał porody w odległych wsiach, wykonywał proste zabiegi chirurgiczne, dojeżdżał do nagłych zachorowań".

W ogłoszeniach lekarze nigdy nie podawali szczegółowego cennika swoich usług. Te informacje odnaleźć można na łamach prasy, zazwyczaj informującej o wygórowanych stawkach, lub w innych, oficjalnych wydawnictwach urzędowych. Wyprawę do dentysty opisywała w swoich wspomnieniach pisarka Joanna Konopińska: „Długo czekaliśmy w ciemnym korytarzu [u dentysty-autochtona], bo doktor przyjmował pacjenta, pewnie Niemca, ponieważ zza drzwi gabinetu dochodziły krzyki w języku niemieckim [...] byłam pewna, iż bolący ząb trzeba wyrwać, a doktor Komischke już w drzwiach powiedział, że nie ma żadnych znieczulających zastrzyków. Dla zabicia czasu [...] przestudiowałam leżący na stoliku cennik usług dentystycznych [...] rwanie zęba kosztuje 10 zł, plombowanie bez leczenia 5 zł, a z leczeniem 15".

Nieco inny cennik przedstawiała dolnośląska prasa. Według niej, w 1945 r. za wizytę u lekarza trzeba było zapłacić 100 zł, koszt wyrwania zęba wynosił 100 zł, zaś plombowanie 50 zł. Dla porównania w województwie poznańskim koszt wizyty ustalono w kwietniu 1945 r. na poziomie: za poradę lekarską 20–35 zł, za wizytę domową 30–100 zł. W maju 1948 r. za poradę lekarską płacono 200–600 zł, za wizytę lekarza w nocy 400–750 zł. U specjalistów ceny były o połowę wyższe. W tym czasie czteroosobowa rodzina na jedzenie wydawała miesięcznie kilkanaście tysięcy złotych.

Ogłoszenia wskazują, że nie zawsze to pieniądze były płatnością za wykonaną usługę medyczną czy opiekę. Jeden z górnośląskich dentystów swoje usługi adresował wprost do określonej grupy rzemieślniczej, oferując formę barteru: „Za obszycie ubrania lub ubranie zrobię zęby »Dentysta«". Inaczej swoje usługi zachwalała pewna lecznica: „PRZYCHODNIA dentystyczna Katowice, ul. Dyrekcyjna 4. Laboratorium sztucznych zębów. Ceny znacznie zaniżone. Dzieci RTPD (Robotnicze Towarzystwo Przyjaciół Dzieci – red.) bezpłatnie".

Gruźlicę, bronchit, astmę zadawnioną...

Trudno było zdobyć lekarstwa. Wykorzystywali to nadawcy ogłoszeń obiecujący szybkie i precyzyjne dotarcie do poszukiwanego leku. Pojawiały się takie oferty: „PENCILINA i wszelkie lekarstwa z Ameryki w ciągu 10 dni. Poinformujcie swych krewnych i znajomych w USA i w Kanadzie aby przysłali je Wam. American Chemical Aid Company Siut 1807 R. 5 th. Avenue, New-York, City, U.S.A. Korespondencja również w języku polskim". Obawy mogło budzić tylko pochodzenie leku.

Sława penicyliny oraz ograniczenia w jej dystrybucji prowadziły do prywatnego handlu tym lekiem. O wierze w możliwości tego medykamentu pisała wspominana Konopińska: „Opowiadał kiedyś Janek Blizanowski, że jego dawny szef [...] mówił o penicylinie, jak o jakimś prawdziwym cudzie, gdyż dzięki zastrzykom penicyliny wyszedł z zapalenia płuc dosłownie w ciągu kilkunastu dni. [...] szkoda, że stosuje się go tylko u pacjentów leczących się w szpitalu".

Lekarze pracujący w szpitalach imali się różnych sposobów w celu ratowania swoich podopiecznych. Szczególną troską wykazywali się medycy z Górnego Śląska. W Katowicach Szpital US przy ul. Francuskiej poszukiwał „kobiety ciężarnej mniej więcej w 3–4 miesiącu ciąży celem pobrania od niej krwi w małych dawkach w pewnych odstępach czasu dla ratowania ciężko chorej [...] za opłatą".

Teren Śląska był również penetrowany przez placówki z innych województw: Klinika Neurochirurgii z Lublina poszukiwała rozpaczliwe leku o nazwie LIPIODOL 40 proc. (ciężkiego). Bez problemu można było za to kupić witaminy oraz szeroko reklamowany i polecany syrop Pinuzan na katar, bronchit, grypę, kaszel, zaflegmienie: „CHORZY! Gruźlicę, bronchit, astmę zadawnioną; katar; zaflegmienie; kaszel leczy »PINUZAN« pod gwarancją. Do nabycia w aptekach. Wytwórnia Farm. Chem.: »zdrowie«; Katowice, Warszawska 56". Leków poszukiwali także zrozpaczeni członkowie rodzin dla swoich bliskich: „Poszukiwania człowieka chorego na malarię, któryby zgodził się na oddanie za wynagrodzeniem 10 cm krwi dla mego chorego męża, któremu przepisano kurację malarią".

Samorząd potępia

Osobną grupę w ogłoszeniach drobnych stanowiły podziękowania dla lekarzy za sprawnie przeprowadzone zabiegi, uratowanie życia czy pomoc rodzinie w trudnych wypadkach. Ogłoszeniodawcy kierowali zazwyczaj swoje uznanie do przeprowadzających operacje lub do ordynatorów danych oddziałów. „Podziękowanie. Za szczęśliwie przeprowadzoną operację struny poza klatką piersiową i troskliwą opiekę p. Chirurgowi dyr. Dr. Mierczyńskiemu z Prudnika składa serdeczne podziękowania Świściak Cecylia z rodziną".

W anonsach tych można się jednak doszukać reklamy medyków, służącej podtrzymaniu ich reputacji i sławy dobrego lekarza. Przywoływani w kolejnych podziękowaniach lekarze mogli liczyć na przyrost liczby pacjentów chcących skorzystać z ich porad. Tyle tylko że te inserty były kategorycznie zabronione przez izby lekarskie. W „Śląskiej Gazecie Lekarskiej" w 1946 r. ukazał się komunikat Izby Lekarskiej Śląsko-Dąbrowskiej z 28 czerwca 1946 r.: „Aby zwalczyć mnożące się w sposób zastraszający podziękowania lekarzom drukowane w gazetach, zapowiada zarząd izby, że w przyszłości ogłaszać będzie w tych wypadkach w danych czasopismach następującą notatkę: W związku z ogłoszonym w dzienniku..... w dniu..... podziękowaniem Dr. ....... Zarząd izby Lekarskiej zaznacza, że potępia takie ogłoszenia jako podejrzane o zamówioną reklamę, a zatem mające charakter niedozwolonej konkurencji. Zarząd Izby Lekarskiej Śląsko-Dąbrowskiej. Wychodzimy z założenia, że ogłoszenia są drukowane za cichą zgodą lekarza ordynującego, który przez to ponosi za nie odpowiedzialność".

Nie wszyscy lekarze doświadczali takiej wdzięczności. Zdarzały się wypadki pomówień, oszczerstw, rękoczynów ze strony niezadowolonych pacjentów. Wiadomości o nich rozchodziły się podobną drogą, jak w przypadku podziękowań. Dlatego lekarze starali się bronić przed oskarżeniami, grożąc odpowiedzialnością sądową.

Zaniechać stosowania sztywnych form

Ogłoszenia wskazują również na poszukiwanie przez ludność alternatywnych sposobów zwalczania trapiących ją chorób. Etnograf Zbigniew Libera pisał, że w latach międzywojennych nastąpił odwrót od znachorów, coraz częściej ludność korzystała z usług lekarzy, felczerów czy aptekarzy farmaceutów. Po wojnie permanentny ich brak spowodował jednak konieczność korzystania z usług samozwańczych lekarzy. Tym bardziej że nie było, szczególnie na wsi, szans na poprawę sytuacji. Co więcej, dostanie się do lekarza wcale nie oznaczało pomyślnie przeprowadzonej kuracji. Notoryczny brak lekarstw lub ich wysoka cena (jeśli były dostępne) oraz warunki, w jakich trzeba było je nabywać, powodowały, że medycyna naturalna lub niekonwencjonalna święciła triumfy.

Podczas konferencji w Ministerstwie Zdrowia w 1945 r. mówiono wprost: „Departament Farmaceutyczny pozwala sobie nadmienić, że z uwagi na zniszczenie największego przemysłu farmaceutycznego, jakim był przemysł niemiecki, siłą rzeczy będziemy musieli zaniechać stosowania sztywnych form specyfików, zastępując ich formami receptowymi jak napary, odwary, wyciągi, nalewki, intrakty, soki i mieszkanki ziołowe itp.".

A zatem ludność sięgnęła po naturalne medykamenty oraz lokalnych paramedyków w obawie przed utratą życia. Ogłoszenia wskazywały na lekarstwa cieszące się największym powodzeniem, a do nich należały uniwersalne zioła. Dzięki nim można było wyleczyć np. notoryczne dolegliwości układu pokarmowego, wynikające z fatalnej jakości artykułów spożywczych. Zioła okazywały się także znakomitym antidotum na inne choroby: gruźlicę, kamienie żółciowe, żółtaczkę, oraz schorzenia wątroby, żołądka i śledziony.

Z ogłoszeń wynikało, że najbardziej popularne były zioła niejakiej Marmolowej, opiewanej przez cudownie wyleczonych na łamach prasy: „PODZIĘKOWANIE. Składam najserdeczniejsze podziękowanie Ob. Marmolowej (Katowice, Korfantego 12 – Zioła Lecznicze) za otrzymane zioła, którymi wyleczyłam syna mego z otwartej gruźlicy płuc. Cały tydzień miał krwotoki a dziś jest zupełnie zdrowy. Maria Bojdowa, Łaziska Średnie, Mikołowska 14". Tym, którzy sami chcieli poradzić sobie z problemami zdrowotnymi lub nauczyć się pomagać innym, oferowano do nauki książkę „Ziołolecznictwo" prof. dr. Jana Muszyńskiego z opisem „wszelkich roślin leczniczych 500 recept ziołowych przeciw wszelkim chorobom. Książka niezbędna w każdym domu. Cena z portem zł. 520". 

Dr hab. Sebastian Ligarski jest naczelnikiem Oddziałowego Biura Badań Historycznych IPN w Szczecinie

Zakończenie II wojny światowej spowodowało, że komunistyczne władze w Polsce stanęły przed problem zapewnienia ochrony sanitarnej ocalałym mieszkańcom miast i wsi. Ogromne zagrożenie epidemiologiczne wymuszało szybkie decyzje. Naczelny Nadzwyczajny Komisariat do Walki z Epidemiami powołał komisarza terenowego, Jerzego Kępskiego, który przystąpił do tworzenia struktur, których głównym zadaniem było ograniczenie zagrożenia oraz prowadzenie akcji profilaktycznych i uświadamiających. Przeszkodą w realizacji tych celów był brak odpowiedniego personelu lekarskiego oraz pomocniczego.

Pozostało 96% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi