– Powiedziałabym: dziękuję bardzo, dobrze, że się o mnie martwicie, kochani. Mam zaopatrzenie, mam ludzi, do których mogę się zwrócić, jak będę potrzebowała i wiem, że oni mi pomogą. Nie narzekam specjalnie, bo daję sobie jakoś radę. Ale jak będzie? Licho wie.
Pogrzebu nie ma
Pani Barbara opowiada, że nieraz czytała w internecie narzekania: „starzy przychodzą po kilka razy do sklepu po jedną rzecz!". – Może i są takie osoby, ale też trzeba je zrozumieć. Może nie są świadomi, jakie jest zagrożenie? Może trzeba im na spokojnie wytłumaczyć? Ale żeby to było bez agresji – uważa. I dodaje, że sama swoich zabłąkanych między kościołem, osiedlowym sklepem a skwerkiem w parku rówieśników rozumie. – Ludzie szukają kontaktu, chcieliby się spotkać, porozmawiać, wyżalić – mówi. To widać, a raczej słychać w rozmowach telefonicznych, które toczy z koleżankami i kolegami. Coraz mniej jest w nich słów, a coraz więcej smutku, niepewności, nawet strachu. – Nie za bardzo jest nawet o czym pogadać, bo każdy zaczyna już narzekać i martwić się, ile to będzie trwało, co będzie dalej i jak będzie. Aż się płakać chce.
Jak zauważa dr Pustułka, szczególnie widoczne jest to w grupie kobiet w wieku 55–65 lat, które z jednej strony mierzyły się z bardzo sztywnymi normami społecznymi w trakcie dorastania i młodości, często przechodząc spod kontroli rodzicielskiej pod kontrolę męża, z drugiej – jako pierwsze wchodziły na rynek pracy. – Doświadczyły pewnego typu rewolucji, bo wyrwały się spod patriarchalnej kontroli, a jednocześnie były bardzo mocno obciążone pracą, opieką nad dziećmi, obowiązkami domowymi. I kiedy wydawało się, że wreszcie odzyskały swoją niezależność, mogą robić to, co chcą, a na co wcześniej nie miały zasobów finansowych czy czasu, my im próbujemy to odebrać, bo przyszła pandemia – wyjaśnia socjolożka.
Teraz okazuje się, że czas znów ma kluczowe znaczenie. – My jako młodzi dorośli możemy sobie powiedzieć: trudno, jakoś to przeczekamy, będzie jeszcze dużo czasu na rozrywki czy podróże, a nasze kontakty społeczne możemy przenieść do sieci. Seniorzy z kolei z jednej strony nie mają aż takich umiejętności technicznych, z drugiej zaś obawiają się może nie tyle o to, ile im zostało życia, co o swoją sprawność i możliwość korzystania w pełni z opcji, które na wcześniejszych etapach życia nie były dla nich dostępne. Nic więc dziwnego, że trudno im jest z tego zrezygnować.
Pani Barbara się pod tym podpisze. – Strona naszego stowarzyszenia na Facebooku była wcześniej bardzo radosna, były pozdrowienia, wesołe obrazki. A teraz widać, że coraz większa jest tęsknota, coraz częściej pojawiają się smutek i pytanie, czy jeszcze kiedyś się spotkamy? A jeśli tak, to czy te spotkania nie będą inne? Bo będziemy starsi, słabsi, skażeni niebezpieczeństwem, które teraz na nas czyha... – opowiada.
Izolacja to dla wielu seniorów czas jeszcze większej samotności. Jak podkreśla dr Pustułka, wszystkie badania, także migracyjne, pokazują, iż zwłaszcza w starszym pokoleniu komunikatory internetowe i telefon nie są w stanie zastąpić potrzeby bliskości i kontaktu z drugim człowiekiem. – Wiele osób starszych boryka się z samotnością, bo ich dzieci wyjechały za granicę lub do większych miast, przyjaciele stopniowo odchodzą, a dodatkowo, co jest bardzo niepokojące, relacje sąsiedzkie w Polsce mocno erodowały. Dlatego próbują coś robić na rzecz umocnienia swoich więzi społecznych, angażują się w działania w Kościele, w różnych grupach towarzyskich, kółkach zainteresowań, organizacjach. A pandemia to wszystko zatrzymała. Nierzadko dokonują wyborów, które w naszym odczuciu są nieracjonalne – wyjaśnia socjolożka. I dodaje: – To jest dla nas wielka lekcja do odrobienia: co możemy zaoferować innym, zwłaszcza osobom starszym, jeśli chodzi nie tylko o zaspokojenie podstawowych potrzeb, ale i zdrowie psychiczne.
Pani Barbara przyznaje, że jej „niektóre znajome czują się fatalnie". – Jedna mówi: „Chciałam kupić tulipany na święta, żeby chociaż stół jakoś ładnie wyglądał. Ale boję się, że zatrzyma mnie policjant i wlepi mandat, bo kwiaty to nie jest przecież rzecz niezbędna do życia" – opowiada. Sporo wie też o gęstniejącej atmosferze w czterech ścianach. Nie z własnego doświadczenia, ale z opowieści snutych do telefonu przez koleżanki. – Nieraz bywało tak, że ludzie w małżeństwie już wcześniej nie żyli w zgodzie. A teraz, jak są zdani sami na siebie, jest tylko gorzej, wychodzą stare żale. Nieraz słyszę: Muszę wyjść z domu choć na chwilę, bo nie wytrzymam. Zwłaszcza że obojętnie, gdzie się teraz spojrzy, to są same złe informacje, zewsząd płynie groza, nieszczęście, strach. Można się wykończyć, ten stres i niepewność ludzi zjedzą. Pan Andrzej przytakuje. – Ciągle się informuje: tylu jest zarażonych, tylu umarło. Każda taka wiadomość dobija człowieka – mówi. I dodaje, że seniorów dotyczy to w szczególności, bo nierzadko spotykają się także w przykrych okolicznościach. – Jedna z naszych przyjaciółek zmarła właśnie w tych dniach i pogrzebu nie ma. Mogą przyjść tylko dzieci, nikt więcej nie może uczestniczyć. To też działa bardzo deprymująco.
Pani Barbara ma jeszcze jedną refleksję: – Ten koronawirus jest szansą, żeby zacząć patrzeć na siebie, zastanowić się, jakie było moje dotychczasowe życie, czy drugi człowiek jest dla nas ważny ponad wszystko, czy nie brakuje nam szacunku wzajemnie do siebie? Autorytety padły już dawno, może to jest właśnie czas, żeby je reaktywować?