Telefonistka. Bezdomni na kwarantannie

W dłuższej perspektywie to by się przydał namiot i śpiwór. Wie pani, już nie mogę dłużej na tej klatce siedzieć, bo się sąsiedzi buntują. A teraz w czasie tego wirusa to jeszcze bardziej na człowieka uważają. Wczoraj mnie z klatki przepędzili, dozorczyni chciała detergentem psikać. Ciężkie czasy, a spać trzeba.

Publikacja: 05.06.2020 18:00

Telefonistka. Bezdomni na kwarantannie

Foto: Reporter, Marek M Berezowski

Czy oni jeszcze przyjdą?

– A nie przyszli?

– Nie przyszli.

– Pewnie jeszcze przyjdą, proszę poczekać, oddzwonię.

Paulina gorączkowo przeszukuje listę telefoniczną w poszukiwaniu numeru do Wyjazdowej. Tydzień wcześniej przystała na propozycję, choć dopiero po dłuższym namyśle, co nie było w jej naturze, bo wcześniej to zwykle ona pierwsza zgłaszała się do pomocy. „Ktoś musi, a ja przynajmniej mam cierpliwość do ludzi" – zwierza się bliskiej osobie. Gdy Wyjazdowa odbiera, mówi jej, że dzwoniła Barbara z ulicy Pułku Baszta z pytaniem, czy oni jeszcze przyjdą.

Wyjazdowa odpowiada: – Niestety, dziś były tylko trzy osoby. Nie daliśmy rady obrócić wszędzie. Między innymi do tej pani z Pułku Baszta. Pewnie pójdziemy w kolejną niedzielę.

– Tak mam jej powiedzieć?

– Tak jej powiedz, co zrobić.

Dzień wcześniej Barbara dzwoni na numer Pauliny:

– Czy macie coś do jedzenia? Przydałaby się jakaś paczka. Ciężko, coraz ciężej.

– Zobaczymy, co da się zrobić

Najwięcej telefonów odbiera w czwartki i w niedziele. Czwartki to były dni, gdy wychodzili do nich na miasto. Na patelnię, Centralny, Zachodni, na lotnisko. Po wprowadzeniu zakazu zgromadzeń zaczęli ich szukać dwójkami w Śródmieściu. Kto pierwszy, ten lepszy i dostaje paczkę z suchym prowiantem. W niedzielę, poza jedzeniem, zaczęli rozwozić im ubrania pod wskazane miejsce. Wcześniej zapraszali ich do podpiwniczenia pod kościołem na Tamce, żeby sobie coś wybrali z tego, czego pozbywają się inni ludzie. Na chwilę przed wprowadzeniem zakazu zgromadzeń rozdali im też ulotki z numerem telefonu. Paulina Kozion dostaje pod drzwi kartę telefoniczną i wysłużonego samsunga. Tak też zostaje telefonistką na czas epidemii.

Jednym słowem, kaplica

Halo, halo?

– Dzień dobry, dzwonię z ulotki, nazywam się Jola Mamoń, jestem koleżanką Emilii i potrzebuję wsparcia. Przychodziłam na wspólne zgromadzenia. Na Centralny i patelnię, wszędzie chodziłam, droga pani, jak były do tego warunki. Wiem, wiem, że teraz nie przychodzicie, ale jeżeli możecie, to pomóżcie. Ja się dostosuję – do miejsca, do godziny, do wszystkiego. Jestem, jak to się mówi, na tyle wolna, że mogę. Czysta jak łza też jestem, i to pod każdym możliwym względem, bo dopiero co wczoraj ze szpitala wyszłam. To tak mówię, jakbyście się tego wirusa obawiali.

– Halo, dzień dobry, słabo panią słyszę, bo lekko głuchawa jestem. Zofia moje imię. Zofia Borucka. Czy państwo dziś będą z tą żywnością? Miała być jakaś pani godzinę temu i nic, nikt nie dzwonił. Ja jeszcze raz powtórzę, że chodzi o działki w kierunku Palucha, za lotniskiem. Trzeba jechać aleją Krakowską. Mam nadzieję, że to nie za daleko dla was, kochana, bo to już trochę koniec świata jest obiektywnie. To jest ulica Kinetyczna. Ki-ne-tycz-na. Numer działki: 93. Czy to pani zapisała?

– Witam, witam, Kamil Boguta. Dzwoniłem o jakąś pomoc, nie po raz pierwszy zresztą. Pyta pani, czy zapisywała adres? Tak, zapisywała, dawno. I nic. Pisałem już kilka razy, że proszę o pomoc, mieszkam na działce sam, teraz nie można się tak przemieszczać jak wcześniej. I nic, nikt nie przyjechał, chociaż obiecywali. Najbliższy wyjazd macie w poniedziałek, bo święta? Trudno, dziękuję, bo szkoda mi czasu.

Najtrudniejsza sytuacja była w pierwszej fazie epidemii, tuż po ogłoszeniu zakazu zgromadzeń publicznych. Mało kto chciał wychodzić na ulice, organizacje pomocowe cierpiały na brak wolontariuszy. Zamknięcie restauracji i barów odcięło żyjących na ulicy od przygodnego jedzenia. Zawieszona została m.in. Szafa Przyjaciół przy ul. Tamka, czyli magazyn odzieży dla osób bezdomnych i ubogich.

– Ja mam kartkę na dziś, proszę pani, ale byliśmy na Tamce i było zamknięte. Nie wydajecie już? A coś w zamian organizujecie? Bo my za przeproszeniem zostaliśmy z niczym, proszę pani. A sytuacja jest jeszcze tego typu, proszę pani, że partnerka wczoraj wyszła z OZ-tu i my myśleliśmy, że Tamka będzie otwarta. Wiadomo, jakieś rzeczy jeszcze ma, ale za przeproszeniem bielizna i skarpetki by się przydały. Nie muszą być nawet specjalnie czyste, bo ja tutaj mam dojścia do wody na stacji. I jeszcze jedna rzecz, być może najważniejsza, czyli świeczki, proszę pani. Mamy tutaj taki barakowóz, kozą grzejemy, ale za przeproszeniem zwykłe świeczki to by się przydały bardzo.

– Halo, was nie ma. Żeby cierpliwie czekać? Proszę pani, ja przeszedłem od patelni do Emilii Plater i z powrotem, żywego ducha od was nie ma. Niczego. Nikt nie dostał nawet paczki. Może opóźnienie? Jakby pani mogła zadzwonić i zadziałać, będę wdzięczny. No dziękuję, dziękuję, czekamy dalej, ale to trochę nie w porządku jest z waszej strony, do widzenia.

– Halo, halo, bluzę jakąś, koszulkę i bieliznę ze skarpetami. W sensie by się przydała taka pomoc, dzwonię, bo słyszałem, że pod tym numerem pomagacie. Jaki rozmiar? Metr siedemdziesiąt mam, a w pasie to nie wiem, ale ostatnio coraz mniej. Równie dobrze mogą być koszulki z długim rękawem, jak nie będzie grubszej bluzy, to wystarczy. Bardziej mi na tych skarpetach zależy i na gajtkach. Bo naprawdę z tym jest ciężko. Ja na co dzień krążę w okolicach Mackiewicza, tak, tak, to Praga-Północ, tu jak jest taki lombard zielony na rogu z Targową.

– Nie macie może jakiegoś plecaka? Jurek z tej strony – ten od Darka, a konkretnie od jego telefonu. Rozwalił mi się całkiem, noszę wszystko w dwóch rękach. Plecak się znaczy. Po sześciu latach odmówił posłuszeństwa, suwaki się rozjechały całkowicie. Kaplica, jednym słowem. Trzymam cały dobytek na dwóch rękach, bo się boję na plecach. Co prawda dużo tego nie ma, ale jednak na tyle, że ręce już nie dają rady.

– Proszę pani, koc by się przydał, ośrodki pozamykane, DPS-y, OPS-y, wszyscy mają nas w dupie, od drzwi do drzwi się odbijamy, nawet Czerwony Krzyż rozkłada ręce, zimno jest jeszcze w nocy, w windzie śpimy codziennie, nie mamy się czym przykryć, bida z nędzą, żyć się odechciewa, mówię pani, a żyć trzeba, stąd ten koc, proszę pani.

– Halo, halo, Jurek z tej strony, o ten plecak chciałem dopytać, bo mi się suwaki porozpierniczały. I ogólnego użytku bielizna by się jeszcze przydała. Brakuje takich rzeczy. No i kubek termiczny ewentualnie, żeby kawę czy herbatę zrobić. A w dłuższej perspektywie to by się przydał namiot i śpiwór. Wie pani, już nie mogę dłużej na tej klatce siedzieć, bo się sąsiedzi buntują. A teraz w czasie tego wirusa to jeszcze bardziej na człowieka uważają. Wczoraj mnie z klatki przepędzili, dozorczyni chciała detergentem psikać. Ciężkie czasy, a spać trzeba.




Bez cynku nie ma życia

Kwiecień. Miejskie noclegownie wciąż działały, ale w ograniczonym zakresie. Można w nich było spędzić kilka dni, a później zamykano je na dwa tygodnie. Inne stały się miejscami kwarantanny. Miasto twierdziło, że w ten sposób minimalizuje ryzyko rozprzestrzeniania się epidemii wśród bezdomnych. W ciągu miesiąca umarły dwie osoby związane ze Wspólnotą Sant'Egidio. Zbyszek – wylew. Piotr na wypisie ze Szpitala Bielańskiego miał napisane: „zmarł na zapalenie płuc".

– Teraz to strach do noclegowni, bo można z niej nie wyjść. Procedury i tak dalej, mogą przetrzymać jak na dołku. A jak jedzenia zabraknie? Albo powietrza dobrego? To już lepiej na ulicy, przynajmniej człowiek wolny. A i cieplej się już robi, więc można tak normalnie i dla zdrowia, pod chmurką. Paweł, dobrego wieczoru.

– Dzień dobry, Monika, my z noclegowni na Myśliborskiej, w dziesięć–jedenaście osób jesteśmy tutaj w pokoju. Przychodzimy o dziewiętnastej, wtedy najlepiej by było podjechać. W dzień to wiadomo, na mieście się rozchodzimy. Z kolacjami jest teraz tutaj duży problem, dają tyle, co kot napłakał, zresztą wcześniej też San Franczisko nie było. Dzwonię w imieniu swoim i innych też. Przydałoby się 11 paczek. A nawet 12, ale to już szkoda mówić dlaczego. Adres znacie, wszystko wiecie, co i jak.

– Witam panią, ja nie chcę nadużywać waszej gościnności, ale czy można poprosić o jedzenie? My tutaj przebywamy na skwerku naprzeciwko Miodowej, zaraz przy pomniku Nike. Zwykle tu siadamy, ale teraz straż miejska szaleje, bo wszyscy pogłupieli. Wyganiają nas, żeby nie siedzieć publicznie. A jak my mamy, proszę pani, siedzieć niepublicznie? Ja mam na imię Adam. Nazwisko też podać czy to nieistotne? Adam Hańko. Proszę zapisać, że wystarczy jedzenie. Ostatecznie też buty, numer czterdzieści.

– Witam, tutaj Krzysztof. Ja chciałbym tylko powiedzieć, że tutaj na Wareckiej jest taki pan, który mieszka w bramie, śpi na ławce murowanej, czyta książki po nocach. On za bardzo się nie orientuje i zbytnio nie chodzi po różnych takich pomocach, ale jemu by się pomoc po prostu przydała. Coraz marniej wygląda, książki już nawet przestał czytać. Chłop wykituje, w najlepszym wypadku dostanie świerzbu. Będę wdzięczny za oddzwonienie, to powiem o szczegółach.

– Heniek Szczawior, dzień dobry. Ja od Adama z Lazurowej dzwonię, tego, do którego jeździcie pod altankę. Czy jakiś telefon się może znalazł? Bo mówiłem ostatnio dziewczynom na Centrali, żeby się przydał i miałem się dowiedzieć pod tym numerem. Wie pani, teraz telefon to rzecz obowiązkowa, bo wszystko na mieście zamknięte i trzeba sobie dawać cynk. Bez cynku nie ma życia. Tak samo jak bez znajomości. Ale nawet jak się ma znajomości, to kij z tego, jak się nie ma czym zadzwonić. Telefon, kochana, jak będzie, to ozłocę. Do widzenia również. Życzę zdrówka, bo teraz to kurna podstawa jak nigdy wcześniej.

Pocztą pantoflową telefon Pauliny trafia nie tylko do osób bez dachu nad głową, ale także do innych potrzebujących. Kilka razy w tygodniu dzwonią także emeryci, renciści, osoby niepełnosprawne.

– Halo?

– Dzień dobry, Zarychta Lidia, ja powiem najpierw, że nie jestem osobą bezdomną, ale za to jestem w ciężkiej sytuacji. Jestem opiekunką 80-letniej mamy. Mama jest sparaliżowana, a ostatnio przyplątał się też parkinson. Musiałam zrezygnować z pracy, nie oddałam mamy do DPS-u. Od ośmiu lat się nią zajmuję. Pobieram z urzędu, przyznaję uczciwie, świadczenie pielęgnacyjne. Mama rentę ma małą. Czy ja się także zaliczam do pomocy?

– Dostałem ten numer z parafii, od takiej pani Marysi. Bo państwo udzielają, jak się zdaje, pomocy. A mnie żona zostawiła, ze wszystkimi opłatami, więc chyba się w to wliczam. O pracę trudno, po wypadku nogi jeszcze trudniej, a z wirusem to już w ogóle niemożliwe. A najbardziej to niemożliwe ze względu na brak internetu.

(Sygnał połączenia, muzyka: „Niech żyje wolność, wolność i swoboda... Niech żyje zabawa..."). – Halo, słucham? A dziękuję, że pani oddzwania. Moje imię Renata. Proszę pani, ja jestem osobą niepełnosprawną, chodzę o kulach. Mieszkam na Sokołowskiej od 30 lat. Nie wychodzę z domu od pięciu. Z synem bytuję, który nie ma pamięci w ogóle. Co możecie zaoferować? Zrobić zakupy? Zakupy to mi sąsiedzi, wie pani, czasem robią, kupią chleb raz na tydzień, bo tyle potrzebuję. Czyli rozumiem, że nic więcej? Na co liczę? No, nie wiem, ja tutaj taką ulotkę dostałam od sąsiadki i dlatego do pani zadzwoniłam. Za zakupy dziękuję. Do widzenia.

– Witam panią, tu Hanna Gołębiowska z ulicy Kwiatowej. Bardzo serdecznie dziękuję za paczuszkę z żywnością od państwa. Było takich dwóch młodych chłopaków, bardzo miłych i tak dalej. No i wczoraj przynieśli paczkę, elegancko, wcześniej się zapowiedzieli i tak dalej. Jestem bardzo zadowolona.

Biegi jakieś po osiedlu

Po świętach wielkanocnych, miesiąc od wprowadzenia zakazów i obostrzeń, coraz więcej organizacji pomocowych zaczęło rozdawać suchy prowiant, po mieście krążył autobus MPP (Mobilny Punkt Poradnictwa) z paczkami żywnościowymi. Na ulicach pojawiali się kolejni wolontariusze. Punkty odzieżowe pozostały zamknięte. Telefon wciąż dzwonił – o świcie, o północy.

– Jest taka sprawa, dzień dobry, moje imię Tomasz, przydałaby się jakaś odzież. Tylko komplet został, bo resztę przetraciłem, a dziś taka sprawa, że podjąłem pracę. Bo ja to mam takie wzloty i upadki. Jak jest wzlot, to później łup i tyle, od razu na dnie. No więc ta odzież, którą mam, to się teraz robocza zrobiła i nie ma nic na zmianę, a chodzić w czymś trzeba. Czy już mówiłem, że dostałem robotę? Teraz to, wie pani, o pracę w czasie tego pieprznika ciężko, więc jest taka sprawa, czyby się nie udało czegoś załatwić. Co potrzebuję? Buty, czterdzieści sześć rozmiar. Spodnie, najlepiej dwie pary, jak da radę. Trzydzieści cztery rozmiar. Koszulkę, bluzę ikselkę. I torbę podróżną. Bo ja tu jestem taki, jak stoję.

– Dobry dzień. Bardzo, bardzo wielki podkoszulek trzeba, tak? I kalesony bardzo bardzo wielkie, mogę poprosić, proszę bardzo. Będziecie się starać? A kurtkę też mogę poprosić, też wielkie, proszę bardzo? Postaracie się. No dziękuję, dziękuję. A czy maść od świerzba też mogę poprosić, bardzo proszę?

– Dzień dobry, Mareczek, ja dzwonię z nietypową prośbą, taką sprawinką małą. Ja wiem, że wy teraz macie ciężko z jedzeniem i ze wszystkim, ale znalazłby się tam może jakiś test ciążowy? Test cią-żo-wy, tak. Niby mała rzecz, a na mieście nie do zdobycia jednak.

– Halo? Oddzwania pani? A skąd pani dzwoni? Sant... co? Sant... dżino? A co to cholercia jest? Że dzwoniłem kilka razy? No chyba jest pani zwariowana. Do widzenia. To chyba pomyłeczka.

– Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie butów, które od was dostałem. One są za ciasne, proszę pani, więc ja bym je chciał oddać, może się komuś lepiej przydadzą. W zamian za to bym poprosił o jakieś spodnie dżinsowe. I obcinaczkę do paznokci, bo to jest potrzebne, żeby wyglądać jak człowiek, a ja to się ostatnio czuję jak łajza. Grzesiek jestem. A kierowcy czasem nie potrzebujecie? Ja jestem zawodowy kierowca. Miejcie mnie na uwadze w razie czego, do widzenia.

Nie wszystkie telefony dotyczą próśb materialnych. Są też i potrzeby niematerialne, a z nich największa jest potrzeba rozmowy (a reszta, tak przy okazji):

– Ja tutaj mam takich sąsiadów, proszę pani, że można by umrzeć z głodu, a nie z koronawirusa, bo tu nikt nie pomoże. Latają codziennie w kolorowych portkach na jakieś biegi po osiedlu, ale żeby pomóc osobie starszej i niepełnosprawnej, to nikt się nie zainteresuje. Czy pytałam? Proszę pani, ja ich znam, by nie pomogli. To są żywnościowe paczki? Byłabym wdzięczna, bo ja naprawdę nie mam co jeść. Halina Rocka, jak to dobrze tak z kimś porozmawiać od serca.

– Ja to pani powiem szczerze, że się mierzę z ciekawym doświadczeniem socjologicznym, bo na mnie to nawet ludzie się teraz częściej oglądają niż wcześniej. Dlaczego? Mnie to się wydaje, że się boją o zarażenie. Przed tym szaleństwem to rzadko ktoś spojrzał, a raczej udawał, że nie widzi, jak człowiek szedł przykulony. No bo czym się można było zarazić. Nawet nie smrodkiem, bo ode mnie tylko oldspajsy, wie pani, u Sióstr Białych się myję codziennie. To znaczy myłem, bo teraz siostry pochowane jak wszyscy, ale i tak jest gdzie się wykąpać na działkach. Ja to nawet kosmetyków używam, jak się trafi jakaś okazja. Zapisała pani, że potrzebuję termos? Dziękuję. Adam Turzyk.

– Jak w czasach pandemii sobie daję radę? A to pani z koła fortuny dzwoni? Nie, no, przepraszam, ja taki zgryźliwy od dzieciaka jestem. Nie robi żadnej różnicy dla bezdomnego, czy epidemia czy nie. Powiem pani tak: najważniejsze to wstać, a później to już jakoś idzie. Mówią, że nie mają co jeść. No lekko nie jest, ale nigdy nie było. Trzeba szukać pozytywów. A takim pozytywem jest na przykład to, że więcej miejsca w tramwajach czy w metrze, bo się szczury i biurwy pochowały. Życie jest nowelą, wie pani, jak to leciało. Ja się tylko chciałem przypomnieć z tą bielizną, boby się bardzo przydała. Bez gaci to świata nie zawojuję, a mi ktoś właśnie podprowadził.

– Halo? Dziękujemy za pomoc, tak dzwonimy tutaj łącznie. Adam, Krzysiek, Tomek. Chłopaki z ronda Żaba. Wy już wiecie za co, więc szkoda gadać. My się odwdzięczymy, jak przyjdzie na to czas. My teraz firmę zakładamy, więc się otwierają okna na świat. Kolega tutaj skończył Oksford, a drugi... (szum) drugi też coś skończył. Co ty skończyłeś, Radziu? (Szum) Prawo jakieś skończył. Tylko teraz nie ma pracy, bo kryzys przyszedł. We trzech jesteśmy. W każdym razie trzymajcie się tam i kochajcie. Będzie dobrze, wyjścia nie ma. 

Telefony od bezdomnych i innych potrzebujących odbiera w Warszawie członkini wspólnoty Sant'Egidio (wspólnoty św. Idziego) Paulina Kozion, której dziękuję za pomoc przy tekście. Personalia wszystkich dzwoniących osób zostały zmienione.W uzasadnionych przypadkach zmieniłem także miejsca

Czy oni jeszcze przyjdą?

– A nie przyszli?

Pozostało 100% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi