Rzym i rowery. Od pogardy do mody

Niechciany kiedyś i pogardzany latami rower wjechał na rzymskie salony.

Publikacja: 28.05.2021 18:00

Rzym i rowery. Od pogardy do mody

Foto: Corbis/Getty Images

Co się zmieniło w Rzymie po pierwszej fali pandemii? Trasy rowerowe. Jesienią 2020 roku trochę ich przybyło. Przybyło też rowerzystów. Jeszcze kilka lat temu, codziennie jeżdżąc nad Tybrem, spotykałem jednego cyklistę na godzinę. Teraz, zwłaszcza w weekendy, na wąskich trasach trzeba bardzo uważać.

Więcej ludzi jeździ na hulajnogach, więcej biega. Większym wzięciem cieszą się chociażby kluby kajakowe, które i tak przed pandemią były niezwykle popularne. Obecnie w godzinach południowych po rzece kursuje czasami nawet kilkanaście kanadyjek czy kajaków.

Na ulicach, obok których brak ścieżek rowerowych, cyklistów prawie nigdy się nie widywało. Pandemia zmieniła i to. Dzisiaj, kiedy staję na skrzyżowaniach, pojawiają się inni rowerzyści. Kierowcy nie trąbią, nie wyprzedzają, zostawiają tradycyjnie miejsce z prawej strony, by dało się w miarę swobodnie obok nich przejechać. Traktują rowerzystów na równi z kierującymi skuterami.




* * *

Powiedzmy sobie jednak szczerze – chociaż jest lepiej, to nie jest nawet dobrze. Jeżeli uświadomimy sobie, że w samej Warszawie, która nie należy do liderek ruchu rowerowego, istnieje ponad 600 km ścieżek, a w Rzymie nie ma ich nawet 200 km, to zobaczymy, jak wiele zostało jeszcze do zrobienia. I chodzi mi nie tylko o długość dróg rowerowych, lecz także o ich jakość. Podczas gdy w Warszawie z roku na rok się ona poprawia, w Rzymie schodzi na psy.

Droga od ponte della Musica w stronę centrum biegnie pod starymi platanami. Ładnie wygląda wyłącznie z daleka. W rzeczywistości jest za wąska i wybrzuszona z powodu korzeni drzew. Tuż przy trasie znajdują się też przystanki autobusowe i romskie kampery, z których wybiegają dzieci, z pobliskich biur urzędnicy wychodzą na papierosa, a uczniowie palą blanty i popijają piwo na krawężnikach. Na trasie powinno być ograniczenie prędkości do 10 km. Ale nie ma. To skrajny przypadek, bo przecież dalsza część tej samej drogi po paru kilometrach nieco zmienia swój bieg i schodzi nad sam Tyber, a tam ścieżka dorównuje jakością trasom berlińskim czy warszawskim. Różnica tylko taka, że widoki wspanialsze, nad głową mignie Zamek Świętego Anioła, to znów bazylika Świętych Piotra i Pawła, z lewej strony antyczny Ara Pacis. Z całym szacunkiem dla Berlina czy Warszawy, ale nawet niebo jest w Rzymie piękniejsze.

Dwa lata temu, gdy jechałem taksówką z dworca kolejowego w Tiburtinie do domu w dzielnicy Flaminio, nieco narzekałem na jakość stołecznych dróg. Kierowca grzecznie wysłuchał, po czym podniósł głowę do nieba, otworzył okno w samochodzie, z lekka jęknął w rzymskim stylu „Ao!", co może znaczyć dosłownie wszystko, od „cześć" do „daj spokój", i wydusił z siebie na jednym oddechu słowa, które zapamiętałem na długo: – Z całą pewnością masz rację, nie ulega wątpliwości, że nasza burmistrzyni, przenajświętsza panienka Raggi, nie daje sobie rady, jednak zobacz, co masz nad sobą, zobacz, człowieku, jakie mamy niebo, takiego nie ma nikt inny na świecie. Jak sobie to uświadomisz, zapomnisz o naszych dziurach w drogach, które najpewniej należą do najgłębszych na świecie.

Duża przesada, ale coś w tym jest. Kilka miesięcy temu w okolicach ponte Milvio doszło do wypadku z powodu wyrwy w asfalcie, która mogła zmieścić dorosłego mężczyznę.

* * *

Władze miasta zauważyły jednak wzrost zainteresowania miejskim kolarstwem i zapowiedziały wielkie zmiany. Całkiem niedawno oddano do użytku świetną trasę w północnej części stolicy. W najbliższym czasie rozpocznie się budowa aż 150 km zupełnie nowych dróg.

Virginia Raggi ogłosiła na Facebooku, że rowerowa rewolucja wybuchnie w 2021 roku w dzielnicy EUR – Esposizione Universale di Roma: „Nowa ścieżka rowerowa zacznie się na piazzale Cina i dobiegnie do centrum EUR [...], następnie miasto przedłuży istniejące drogi na via Tuscolana, od piazza di Cinecitta do Largo Brindisi, a także od via Nomentana aż do piazza della Repubblica". To ważne fragmenty, które w końcu mogłyby połączyć istniejące ścieżki w jeden spójny system, wygodny dla osób mieszkających na północy czy na południu miasta. Dziennik „La Repubblica" ogłosił już włoską zieloną rewolucję. W jej wyniku mają zostać przeprojektowane wspólne przestrzenie miejskie na wygodniejsze dla pieszych i rowerzystów. W centrach miast powstaną tak zwane wolne strefy, prędkość samochodów zostanie ograniczona do 30 km na godzinę, planowane są wspólne drogi dla aut i rowerów. Ulice mają się stać bezpieczniejsze i przyjaźniejsze. Jaskółki tej rewolucji, co zupełnie niewiarygodne, już się pojawiają, chociażby w Turynie, gdzie podczas pandemii miejscy architekci nie tylko zaprojektowali, lecz także wprowadzili w życie wiele zmian ułatwiających jazdę rowerzystom – powstały nowe ścieżki i zatoczki, przy czym prędkość jednośladów ograniczono do 20 km na godzinę. Podobnie stało się w Mediolanie, i to pomimo protestów taksówkarzy oraz właścicieli samochodów. Tam od podstaw stworzono prawie 40 km nowych szlaków, a także przebudowano wiele skrzyżowań, tak by dać na nich pierwszeństwo rowerzystom.

„La Repubblica" chwali się, że Rzym przoduje obecnie w Europie w liczbie planowanych nowych tras rowerowych. Tuż za stolicą Italii uplasowała się Bolonia, w której również ma nastąpić rewolucja.

* * *

Marco, który codziennie na swoim elektrycznym turbo levo pokonuje dla zdrowia (od marca pracuje zdalnie) około 40 km, nieco powątpiewa w zapewnienia Virginii Raggi. – Słyszałem tylko o kilku ważnych trasach w centrum, ale one nie wymagają zbyt wielu nakładów finansowych, bo w Rzymie, w przeciwieństwie do innych cywilizowanych europejskich miast, nie buduje się ścieżek dla rowerów. Maluje się je tylko na asfalcie i wszystko. Nie ma osobnych znaków drogowych dla rowerzystów, brakuje nam infrastruktury z prawdziwego zdarzenia.

Przypominam mu o mojej ulubionej ścieżce, która biegnie niskimi bulwarami, nad samym Tybrem, od ponte Milvio aż do Testaccio. – Znam tę trasę jak własną kieszeń. Jest niezła, ale niebezpieczna z powodu za ostrych skrętów przy mostach. Bywa też, że koliduje z trasą dla pieszych, którzy nie mają wyjścia, muszą wchodzić wprost pod koła pędzących cyklistów. No a w centrum to dramat. Drogi zastawione przez samochody albo tak usytuowane, że rowerzyści muszą lawirować między przechodniami, którzy spieszą się na autobus czy tramwaj. Tuż przy via Cola di Rienzo nieopodal piazza Cavour, aby wejść na przystanek autobusowy, trzeba przeskoczyć ścieżkę. Takich absurdów jest cała masa. To nimi w pierwszej kolejności powinna się zająć Raggi.

Marco, chociaż o drogach w samym mieście mówi bez entuzjazmu, to o tych nowych, powstałych poza centrum, ma dobre zdanie: – Dobrze wytyczone, świetnie oznakowane, zbudowane jak autostrady. Widać, że mentalność naszych urzędników zaczyna się nareszcie zmieniać.

Zaczyna się zmieniać także mentalność samych rzymian. Jeszcze kilka, kilkanaście lat temu rower uważali za narzędzie szatana, które przeszkadza w normalnym funkcjonowaniu miasta. Stojaki na jednoślady przed blokami albo w korytarzach? Nie do pomyślenia. W mojej kamienicy od lat nie można się doprosić o zgodę sąsiadów na zostawianie rowerów w bardzo dużym, szerokim holu, do którego mógłby wjechać TIR. Odpowiedź zawsze ta sama: będzie brudno w domach. W efekcie wszyscy korzystający z rowerów muszą je taszczyć na swoje piętra, bo zostawienie jednośladu na zewnątrz skutkuje z reguły jego kradzieżą.

* * *

Od połowy 2020 roku zaobserwowałem małe zmiany. Starsi mieszkańcy zaczęli patrzeć na rowery nieco przychylniej. Kto wie, może przyczynił się do tego Uber Jump, który w 2019 roku wprowadził do Rzymu swoje ładne czerwone rowery elektryczne, za którymi oglądali się dosłownie wszyscy. Włosi się do jumpów przekonali. Najpierw tylko patrzyli i zawsze pytali o cenę oraz wygodę. Następnie zaczęli korzystać z rowerów na potęgę. To dlatego w rzymskich gazetach rozległ się wielki lament, kiedy się okazało, że Uber sprzedał swoje maszyny firmie Lime, która bardzo długo zwlekała z reaktywacją usługi. Chyba nie przesadzę, gdy powiem, że cała ta historia była w swoim czasie głównym tematem towarzyskich pogawędek.

W taki oto sposób niechciany kiedyś (i pogardzany latami) rower wjechał na rzymskie salony. Marco mówi, że trwało to tak długo z kilku powodów. Ten najważniejszy jest taki: rower w Italii kojarzył się przede wszystkim z biednymi latami 40. i 50. ubiegłego wieku, w których był symbolem statusu proletariatu. Rowerami jeździła biedota i biedota je kradła. Jak na ironię mieszkam dosłownie kilka kroków od ponte Duca d'Aosta, gdzie Vittorio De Sica w 1948 roku kręcił swoich „Złodziei rowerów". Do dzisiaj zresztą z tego miejsca korzystają inni filmowcy. A rowery kradnie się tu nadal. Zresztą nie tylko rowery. Także buty. Nie gardzi się też kurtkami z pobliskiego bazaru dla Peruwiańczyków i Boliwijczyków. – Ale przynajmniej nikt już teraz rowerów nie niszczy – mówi Chiara, która pracuje w pobliskiej restauracji. Przypomina mi znaną w Rzymie historię, jak to pewna duża firma pięć czy sześć lat temu chciała zainwestować w biznes rowerowy w Wiecznym Mieście. Sprowadziła kilkaset jednośladów i... zbankrutowała. W krótkim czasie – rekordowo krótkim, bo działalność firmy trwała zaledwie dwa miesiące – około 30 proc. rowerów zdewastowano albo ukradziono. Wrzucano je do Tybru, demontowano, zrzucano z wiaduktów na ulice. Prawdopodobnie dlatego, że były bardzo lekkie i słabo zabezpieczone.

* * *

Dzięki Bogu, dzisiaj to wspomnienie. Rowerów w rzece nie ma. Jest za to absolutny boom na nie. Całkiem niedawno znajomy mówił mi, że nie sposób dobrego roweru kupić normalnie w sklepie. – Są zapisy, wyobraź sobie, oni robią zapisy! – prawie krzyczał. – Rower wart kilka tysięcy euro mogę odebrać dopiero za dwa miesiące.

„Dzięki covidowi sprzedaż rowerów w stolicy wzrosła o 200 procent" – pisał dziennik „Corriere della Sera".

Kiedy zsiadam z ubera (przepraszam, z lime'a), sąsiadka nie patrzy już na mnie krzywo. Dopytuje, jak wycieczka. Mówi, że zastanawia się nad kupnem jednośladu. I chociaż na prawdziwą zieloną rewolucję przyjdzie jeszcze poczekać, to już teraz można powiedzieć, że umiarkowana moda na rowery to jedyna wymierna korzyść z pandemii. 

Piotr Kępiński – krytyk literacki, eseista, poeta. W lipcu w wydawnictwie Czarne ukaże się jego książka „Szczury z via Veneto". Mieszka w Rzymie

Co się zmieniło w Rzymie po pierwszej fali pandemii? Trasy rowerowe. Jesienią 2020 roku trochę ich przybyło. Przybyło też rowerzystów. Jeszcze kilka lat temu, codziennie jeżdżąc nad Tybrem, spotykałem jednego cyklistę na godzinę. Teraz, zwłaszcza w weekendy, na wąskich trasach trzeba bardzo uważać.

Więcej ludzi jeździ na hulajnogach, więcej biega. Większym wzięciem cieszą się chociażby kluby kajakowe, które i tak przed pandemią były niezwykle popularne. Obecnie w godzinach południowych po rzece kursuje czasami nawet kilkanaście kanadyjek czy kajaków.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Kiedy będzie następna powódź w Polsce? Klimatolog odpowiada, o co musimy zadbać
Plus Minus
Filmowy „Reagan” to lukrowana laurka, ale widzowie w USA go pokochali
Plus Minus
W walce rządu z powodzią PiS kibicuje powodzi
Plus Minus
Aleksander Hall: Polska jest nieustannie dzielona. Robi to Donald Tusk i robi to PiS
Materiał Promocyjny
Zarządzenie samochodami w firmie to złożony proces
Plus Minus
Prof. Marcin Matczak: PSL i Trzecia Droga w swym konserwatyzmie są bardziej szczere niż PiS