Był 9 lutego, jak stryjkowie przynieśli mi z lasu zamarzniętą sowę. Cóż to była za ciekawostka! Nie mogłam się doczekać, aż się rozmrozi, by ją dokładnie obejrzeć – wspomina 85-letnia Irena Persak, z domu Witas. – Na Wołyniu zimy były takie, że sanie wyciągało się jesienią, a na wóz zamieniało dopiero wiosną. Jednak zima 1940 r. była wyjątkowo mroźna.
Róże, pluskwy i skakanka
Sowa nie zdążyła odtajać, gdy o 3 w nocy 10 lutego pod dom rodziny pani Ireny przyszli enkawudziści, miejscowi Ukraińcy i Żyd. We wsi Stojanów kolonia Maziarnia mieszkały 32 rodziny, w tym tylko pięć polskich, ich domy były najokazalsze. – Nasz dopiero się budował, tymczasem mieszkaliśmy u babci z jej trzema córkami i czterema synami – wspomina pani Irena. – Dom był duży, sześcioizbowy, my jako trzyosobowa rodzina zajmowaliśmy największy pokój. Spędzili do niego 14 osób ze wszystkich gospodarstw Witasów. Babcia – dumna krakowianka – siadać na podłodze nie chciała, „przybysze" nie pozostawili jej jednak wyboru. Odczytali nam rozkaz przeniesienia „w inny rejon" i dali 20 minut na spakowanie się.
Wywózka na Syberię 10 lutego 1940 r. była pierwszą z czterech w czasie II wojny światowej. Rosjanie mówią o 320 tys. osób wywiezionych w ciągu półtora roku, IPN – o 800 tys., mniej ostrożne szacunki wspominają nawet o 1,3 mln. Wywożeni w kwietniu, czerwcu i rok później liczyli się z nią i mogli choć odłożyć suchary. Lutowi zesłańcy byli wzięci z zaskoczenia. Mróz okazał się sprzymierzeńcem, bo rodzina zabrała ciepłe ubrania. – Mama naprędce chwyciła też posażny kufer z letnimi sukienkami, kapeluszami, suknią ślubną i obraz Matki Bożej Częstochowskiej, którym babcia błogosławiła ją przed ślubem; mam go do dziś – w tych samych ramach, w tym samym szkle – mówi Irena Persak. – Zabrała też butelkę mleka, ale ta zamarzła, nim dojechaliśmy na stację, a tam się rozbiła.
Tata pani Ireny – wówczas sześcioletniej – chciał wsiąść na rower i podjechać gdzieś, gdzie mu powiedzą, co się dzieje. Nie zdążył, kazali mu wyciągać sanie i konie. Rodzina, jako „burżuje", sama odwiozła się na stację, oczywiście pod eskortą – sanie i konie na niej zostały.