Zranieni w Kościele. Czy księża pozwolą sobie pomóc?

12 marca 2019 r. o godzinie 19.00 rozpoczął się pierwszy telefoniczny dyżur inicjatywy „Zranieni w Kościele". O 19.01 telefon zadzwonił po raz pierwszy.

Publikacja: 19.06.2020 10:00

W ramach akcji „Baby Shoes Remember” rozwieszano pod parafiami dziecięce buty i zabawki, które miały

W ramach akcji „Baby Shoes Remember” rozwieszano pod parafiami dziecięce buty i zabawki, które miały przypomnieć o ofiarach księży pedofilów

Foto: Reporter

Miałam 12 lat, gdy się to stało – mówi pani Iwona. – Dziś mam lat 51. Próbowałam to powiedzieć wiele razy, ale nikt nie chciał mnie słuchać. W końcu to wypchnęłam ze świadomości, bo nie mogłabym normalnie żyć.

– Oglądałam film Sekielskich i coś we mnie pękło – dodaje. – Nagle zdałam sobie sprawę, że widzę na ekranie kościół, w którym 39 lat temu byłam molestowana przez księdza. Wtedy zadzwoniłam na numer „Zranionych w Kościele". Kilka razy mnie wysłuchano. Powiedziałam wszystko.

Inicjatywa „Zranieni w Kościele" działa od 12 marca ubiegłego roku. Od tego czasu jej konsultantki i konsultanci odebrali niemal 150 telefonów od osób, które doświadczyły nadużyć ze strony ludzi Kościoła lub słyszały o podobnych sytuacjach.

Odsłona pierwsza: krąg milczenia

Tego, że problem istnieje, ludzie byli świadomi od dawna. Nie mówiło się o nim. Jeśli już, to nie wprost: w rodzinnych i rówieśniczych legendach. Próbowano go oswajać, przekuwając koszmarne, traumatyzujące historie w powiedzonka, w dowcipy. W latach 90. kursował dowcip o młodym wikarym spowiedniku, który – mając na myśli pokutę – pyta ministranta, „co ksiądz daje za seks oralny", na co ministrant odpowiada „dwa snickersy i colę".

Podobno ten sam dowcip opowiadało się już w latach 60. Z tą różnicą, że kończył się słowami: „paluszki i wodę mineralną".

Krąg milczenia zaczął pękać w krajach anglojęzycznych ponad 30 lat temu. W 1984 r. gruchnęła wieść: w sercu Luizjany, w diecezji Lafayette, ks. Gilbert Gauthe przez co najmniej dziesięć lat molestował seksualnie chłopców. Mimo że jego przełożony biskup Gerard Frey wiedział już wiele lat wcześniej o skłonnościach swojego podwładnego, wyznaczył go na kapelana tamtejszych skautów. Ks. Gauthe przyznał się do molestowania 37 dzieci. Skazany na 20 lat więzienia wyszedł z zakładu karnego po odsiedzeniu połowy wyroku.

Od tego czasu nic nie było już takie jak dawniej. W latach 90. lawinowo pojawiały się w mediach kolejne przypadki: choćby ks. Brendana Smytha, który podczas posługi w Irlandii i USA wykorzystał co najmniej 74 dzieci (w niektórych raportach mówi się o 143), czy ks. Bernarda Preynata z archidiecezji lyońskiej, któremu zarzuca się molestowanie kilkudziesięciorga dzieci. W obu przypadkach przełożeni wiedzieli o tych czynach, ale tuszowali sprawę.

W Polsce potrzeba było więcej czasu. Kościół, odzyskawszy swobodę działania po 1989 r., raczej świętował wolność, zamiast zajmować się rozwiązywaniem własnych problemów (na co wskazuje praktycznie nieprzeprowadzona lustracja księży). Nawet fala silnej krytyki w latach 90. jakoś omijała temat przemocy seksualnej. Był to czas tryumfalnych, entuzjastycznie przyjmowanych w kraju pielgrzymek Jana Pawła II, czas, kiedy Polacy śnili sen o kremówkach. A kto śni słodkie sny, nie ma ochoty zaglądać w najgłębsze zakamarki, bo sen może niepostrzeżenie przerodzić się w koszmar. Jednak prędzej czy później trzeba się obudzić.

Pierwsze oznaki przebudzenia na większą skalę pojawiły się jeszcze za życia Jana Pawła II, w roku 2001, kiedy cała Polska poznała historię molestowania dziewczynek przez proboszcza z Tylawy ks. Michała Moskwę. Sprawa wyszła na jaw po publikacjach „Gazety Wyborczej". Od razu ustawiło to argumentację obrońców proboszcza, którzy doszukiwali się w publikacjach antykościelnego ataku. Prokuratura Rejonowa w Krośnie umorzyła sprawę, jednak w 2004 r. ks. Moskwa został skazany prawomocnie za molestowanie sześciu dziewczynek. Dostał wyrok w zawieszeniu, jednak jeszcze rok pracował w tej samej parafii.

Jednym z pierwszych mediów związanych z Kościołem, które zdecydowały się napisać szerzej o tej sprawie, była „Więź", dziś jedna z instytucji współtworzących inicjatywę „Zranieni w Kościele". Redaktor naczelny „Więzi" Zbigniew Nosowski jest jej rzecznikiem prasowym. W rozmowie ze mną wspomina rok 2001: – Wtedy takie sytuacje uznawano za jednostkowe. Świadomość, także moja, zmieniła się od tamtego czasu. Jednak już wtedy było widać skłonności do ukrywania zła.

W kolejnych latach na jaw zaczęło wychodzić coraz więcej przypadków przemocy seksualnej ludzi Kościoła i jej systemowego ukrywania. Molestowanie kleryków przez abp. Juliusza Paetza w Poznaniu, postępowanie prowadzone w sprawie prałata Henryka Jankowskiego, oskarżenie abp. Józefa Wesołowskiego i ks. Wojciecha Gila o wykorzystywanie seksualne dzieci w Dominikanie to tylko najbardziej znane sprawy.

W 2001 r. w tekście „Dobro dzieci to dobro Kościoła" dotyczącym proboszcza z Tylawy redaktor „Więzi" Jacek Borkowicz ostrzegał: „W krajach Zachodu opinia publiczna już od wielu lat z niejaką regularnością wstrząsana jest informacjami o seksualnym wykorzystywaniu dzieci przez duchownych. (...) Na początku władze Kościołów na Zachodzie często przyjmowały wobec oskarżeń postawę milczenia, bagatelizowania zjawiska, »obrony dobrego imienia« duchownych czy Kościoła – niejako za wszelką cenę. (...) Dziś już biskupi nie mogą sobie pozwolić na tego rodzaju postawę".

Mija 19 lat, a ostrzeżenie Borkowicza jest nadal aktualne. Wielu ludzi Kościoła nie wzięło go sobie do serca, choć słodki sen o kremówkach dawno się skończył.

Odsłona druga: kumulacja

Rok 2018 był czasem kumulacji. W połowie sierpnia pojawił się raport Sądu Najwyższego w Pensylwanii, którego zawartość była miażdżąca: 301 księży w sześciu diecezjach wykorzystywało seksualnie ponad 1000 dzieci. Sprawcy byli przesuwani z parafii do parafii. Papież Franciszek wystosował sześć dni później list do ludu Bożego w sprawie nadużyć seksualnych. W Polsce pojawiły się nowe zeznania dotyczące prałata Jankowskiego. – Nie można było liczyć na to, że Episkopat podejmie jednoznaczne działania. Zadawaliśmy sobie pytanie, co powinniśmy zrobić, żeby w wiarygodny sposób być Kościołem – opowiada Zbigniew Nosowski.

Pomysł stworzenia telefonu wsparcia dla osób dotkniętych przemocą seksualną w Kościele rzucił w dyskusji internetowej zarządu warszawskiego Klubu Inteligencji Katolickiej jego prezes Jakub Kiersnowski. Na początku – jak mówi – propozycja została przyjęta z niedowierzaniem, a wręcz jako żart. – Byłem jednak przekonany, że gdyby telefon miał nawet dwa lata milczeć, a następnie raz by zadzwonił, i tak byłoby warto – wspomina.

Potem odbyła się seria długich spotkań i rozmów z ekspertami i osobami decyzyjnymi. Marta Titaniec, jedna z inicjatorek „Zranionych" i członkini zarządu KIK Warszawa, dziś prezeska Fundacji św. Józefa, opowiada o swoim spotkaniu z o. Adamem Żakiem, koordynatorem ds. ochrony dzieci i młodzieży przy Konferencji Episkopatu Polski: – Wtedy chciałam odejść z Kościoła. Moje zaangażowanie było budowane na złości, traciłam wiarę, że to ma sens. Podeszłam do o. Adama po spotkaniu i zapytałam: „Dlaczego mamy się angażować jako Kościół?". O. Adam odpowiedział: „Bo Jezus mówi: weź swój krzyż. Swój, nie czyjś. A to jest nasz krzyż – Kościoła, ludzi wierzących".

W grudniu 2018 r. decyzja była już jasna: telefon powstanie.

Do KIK-u i „Więzi" dołączyła Fundacja Pomocy Psychologicznej Pracownia Dialogu, prowadzona przez psychoterapeutkę dr Barbarę Smolińską. Twórcy inicjatywy czerpali pełnymi garściami z doświadczenia instytucji, które już wcześniej prowadziły działania na rzecz osób skrzywdzonych przemocą seksualną: Centrum Ochrony Dziecka przy Akademii Ignatianum, Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę, Fundacji Stop Przedawnieniu.

– Baliśmy się ataku ze wszystkich stron – mówi Marta Titaniec. – Dlatego we współpracy z dziennikarzami przygotowywaliśmy się na najtrudniejsze możliwe pytania.

Ataki przyszły, ale jeszcze nie wtedy. Na konferencję prasową, ogłaszającą uruchomienie linii, przyszło wiele mediów, ale były nastawione życzliwie. 12 marca 2019 r. o godzinie 19.00 rozpoczął się pierwszy dyżur. Oczekiwanie nie było zbyt długie. O 19.01 telefon zadzwonił po raz pierwszy.

Odsłona trzecia: cierpienie

Mimo że pracuję jako psychoterapeutka ponad 30 lat, nie zdarzyło mi się, żeby ktoś przyszedł na terapię, zgłaszając jako problem wykorzystanie seksualne w dzieciństwie – mówi Barbara Smolińska. – To wychodzi czasem po roku, czasem po dwóch latach terapii. Bywa, że ludzie nie pamiętają o tej traumie albo po prostu nie potrafią o niej opowiedzieć. Dzwoniąc do „Zranionych", wiele osób mówi o doświadczeniu przemocy pierwszy raz w życiu. Czasem po wielu latach.

Nie chcę dopytywać pani Iwony o szczegóły, wiem, że to jest najtrudniejsze. Próbuję wychwycić je w jej wypowiedziach między wierszami. – Ksiądz potrafił przyjść do mnie do domu, żebym poszła z nim. Nas wtedy w Kielcach było pięć, o ile wiem. Raz poszłam z inną dziewczynką na plebanię. Była tam ogromna dziurka od klucza. Zajrzałyśmy, a on robił to na podłodze z naszą koleżanką... Wszystkie wiedziałyśmy, ale nie mówiłyśmy o tym.

Pytam Barbarę Smolińską, czemu ludzie mają takie problemy z opowiedzeniem swojej historii. – Uderza mnie, jak często dzwoniący zadają pytanie: „Czy pani mi wierzy?" – mówi psychoterapeutka. – Ci ludzie latami żyli w poczuciu, że inni widzą to, co się dzieje, i nie reagują. Dochodzą więc do wniosku, że może to z nimi coś jest nie tak albo koloryzują. Przecież kapłan, święty, mądry człowiek, nie może być winny.

Sprawcy także wpędzają krzywdzone osoby w poczucie współwiny. Najpierw długo krążą wokół nich, obdarowują gestami, prezentami. Przekraczanie granic jest stopniowe, rzadko dochodzi do typowych gwałtów, którym towarzyszy walka. Osoba wykorzystywana jest zmiękczana, okłamywana, uwodzona. Słyszy: „To nie jest złe", „Jesteś darem od Boga, bo ja też potrzebuję czułości". Potem, gdy już dojdzie do przemocy, sprawcy mówią często: „Nikomu nie mów i tak nikt ci nie uwierzy". A nawet wprost: „Ty jesteś winna, przecież razem to robimy". Otoczenie często nie pomaga. – „Po co tam poszłaś?" – takie słowa usłyszałam od matki koleżanki, która też była wykorzystywana – mówi pani Iwona.

A co z rodzicami? – W wielu rodzinach, szczególnie 20–30 lat temu, skarga dziecka na nieodpowiednie zachowanie księdza mogła zostać nieusłyszana, zlekceważona, nieprzyjęta – mówi Smolińska. – Często ksiądz zna całą rodzinę. Obiecuje, że weźmie chłopca na wakacje, a rodzice cieszą się, bo nie stać ich na zafundowanie dziecku wyjazdu.

Skutki wykorzystania seksualnego w dalszym życiu są zatrważające. Przede wszystkim całkowitemu zaburzeniu podlega poczucie bezpieczeństwa i zaufanie do świata. – Świat dla takiej osoby jest źródłem zagrożenia – tłumaczy Smolińska. – Relacje są źródłem zagrożenia. Często osoby, które przeżyły przemoc seksualną, nie umieją wchodzić w stałe związki, a jeśli już w taki związek wejdą, zachowują się ambiwalentnie, na przemian zbliżają się i oddalają od partnera. Zmagają się z napadami lęku, stanami depresyjnymi, napadami złości i agresji. Niewyrażona złość na sprawcę ujawnia się wobec innych ludzi.

– Jesteśmy bardzo podobni do siebie – mówi pani Iwona o ludziach, których spotkała podobna krzywda. – Mamy poczucie winy, czujemy się nieważni. Chcemy zbawić świat, zrobić wszystko dla innych. A obrazy, dźwięki i zapachy sprzed lat ciągle powracają do nas. Mnie ksiądz poił węgierskim tokajem. Do dziś nie znoszę tego alkoholu.

Jak to się stało, że pani Iwona zdecydowała się jednak powiedzieć prawdę? – W 2005 roku urodziłam córkę, i przeraziła mnie myśl, że ją może spotkać to samo – mówi. – Takim osobom jak ja towarzyszy myśl, że sprawca gdzieś tam jest i może nadal to robi...

Pierwszy raz opowiedziała o swojej krzywdzie w roku 2007, mając 37 lat. Pojechała wówczas do księdza sprawcy z reporterami „Rozmów w toku". – Otworzył mi. Mimo że minęło ćwierć wieku, poznał mnie. Dopytywał się, czy jestem sama. Mówił, że mogę zostać u niego na noc...

Kiedy weszli reporterzy, sprawca się przyznał. – Zapytałam go, dlaczego to zrobił. Powiedział, że nie wie – opowiada pani Iwona. – Mówił nam, że się powiesi. Pojechaliśmy na policję, bo baliśmy się, że sobie coś zrobi.

Sprawa była już od dłuższego czasu przedawniona. Mimo programu w telewizji sprawca jeszcze był proboszczem w małej miejscowości. – Nie dawało mi spokoju to, że przecież tam są dzieci. Że tam ktoś może być wykorzystywany. On cały czas pracował tam z dziećmi – mówi pani Iwona. Zdecydowała się więc jeszcze raz wrócić do bolesnych, niszczących wydarzeń i skontaktowała się ze „Zranionymi w Kościele".

Bywa, że potrzeba jeszcze więcej czasu. Któregoś razu na dyżur zadzwoniła 82-letnia kobieta, która została wykorzystana seksualnie przez księdza jako nastolatka niedługo po wojnie. Dopiero ponad 70 lat później zdała sobie sprawę, że ta sprawa jest ważna, że domaga się wypowiedzenia na głos. Na tym samym dyżurze zadzwonił 18-letni chłopak.

Odsłona czwarta: plakaty

Proszę o wywieszenie w gablotach informacyjnych plakatu inicjatywy »Zranieni w Kościele« oraz przekazanie w ogłoszeniach duszpasterskich informacji o numerze telefonu i terminie dyżuru" – taki list otrzymali w maju polscy księża w Polsce od prymasa abp. Wojciecha Polaka. Wtedy przyszło to, czego inicjatorzy obawiali się od początku: medialne ataki.

Jacek Borkowicz pisał we wspominanym przeze mnie tekście w 2001 r.: „Wszystko wskazuje jednak na to, że również i u nas zaczyna się powtarzać niedobry scenariusz początkowej reakcji władz Kościoła w USA, Irlandii, Francji czy Austrii: (...) zarzucanie antykościelnej postawy i wrogich intencji inicjatorom ujawniania skandali". 19 lat później scenariusz ten podjął Sławomir Jagodziński, felietonista „Naszego Dziennika". „Taka akcja sugeruje, że w każdej polskiej parafii mamy przestępcę i jest to przestępca najczęściej w sutannie" – mówił Jagodziński w Radiu Maryja. „Pedofilia stała się po prostu narzędziem walki z Kościołem, uderzeniem w autorytet kapłanów, a ostatecznie, żeby ludzi zniechęcić do Pana Boga. Jest to odsłona walki wiary z niewiarą". Redaktorowi wtórowali prof. Grzegorz Kucharczyk i ks. Dariusz Oko.

Na ich zarzuty odpowiada jedna z inicjatorek, Maryna Czaplińska z KIK Warszawa: – Akcja nie jest wymierzona w Kościół czy księży. Ma na celu pomóc ludziom, szczególnie tym zranionym, uwierzyć w Boga i Kościół ponownie, bo nie ma wątpliwości, że afera pedofilska na całym świecie zburzyła autorytet Kościoła. Im szybciej Kościół rozprawi się z przestępcami we własnych szeregach, tym szybciej spadnie z niego odium utożsamiania wszystkich księży z pedofilią.

A Jakub Kiersnowski dodaje: – Mogę zgodzić się, że pedofilia stała się narzędziem walki z Kościołem, sęk jednak w tym, że tego „narzędzia" używali i używają sami księża dopuszczający się tych zbrodni i ich przełożeni, którzy takich przestępców chronili i chronią.

Atak pojawił się także z drugiej strony światopoglądowej areny. W mediach społecznościowych pojawiły się głosy, że nazwa inicjatywy to eufemizm ukrywający cały aspekt seksualny. Że wpisuje się w język księży, którzy chcą zaciemnić istotę rzeczy, jaką jest wykorzystywanie seksualne wiernych przez kapłanów. „Czemu wybierają Państwo ścieżkę obraną przez kościelny system tuszowania pedofilii, tzn. eufemizacji?" – pytał na Facebooku pisarz Jacek Dehnel, sugerując, że inicjatywa powinna raczej nazywać się „Przemoc seksualna Kościoła".

– Dla nas najważniejsza jest perspektywa osób, które doznały krzywdy. Ani razu nie spotkaliśmy się z krytyką nazwy ze strony tych, którzy zaufali nam i do nas zadzwonili – mówi Kiersnowski. – Wręcz przeciwnie, takie osoby po rozmowie z profesjonalną psychoterapeutką potrafią napisać do nas e-maila z podziękowaniem za to, że jesteśmy, że pierwszy raz poczuły się wysłuchane i zrozumiane. Wiele z tych osób jest i chce zostać w Kościele. Nasza nazwa „Zranieni w Kościele" kładzie akcent na człowieka, osobę skrzywdzoną. Gdyby nasza inicjatywa nazywała się tak, jak zaproponował pan Dehnel, to prawdopodobnie wiele tych osób by do nas nie zadzwoniło.

Po co dzwonić i opowiadać swoją historię przez telefon? – Przede wszystkim taka osoba decyduje się wyjść z przestrzeni tajemnicy. Nie dźwiga już samotnie swojej krzywdy – mówi Barbara Smolińska. – To nasze główne zadanie: przyjąć, empatycznie wysłuchać, czasem wiele razy. To pierwszy krok. Dopiero potem możemy porozmawiać o kolejnych: o rozpoczęciu terapii, o zgłoszeniu sprawy na policję lub do kościelnego delegata, jeśli sprawca cały czas pełni funkcje kapłańskie.

Problem wykorzystywania seksualnego i jego ukrywania jest systemowy. Czy telefon wsparcia „Zranionych" może naprawdę pomóc w jego rozwiązaniu? – To nie jest inicjatywa Kościoła, która ma w sposób systemowy rozwiązać problem. To inicjatywa świeckich, która wynika z naszego przekonania, że są osoby skrzywdzone, z którymi trzeba być – mówi Zbigniew Nosowski. – Nauczyliśmy się wrażliwości na te osoby. Nie używamy wobec nich słowa „ofiara", bo to je stygmatyzuje. Po prostu z nimi jesteśmy. Ale chcemy także być ich głosem. Dlatego w rocznicę powstania inicjatywy „Zranieni w Kościele" przedstawiliśmy długą listę rekomendacji dla władz kościelnych dotyczących zmian w prawie i praktyce działania.

Nie kończy się jednak na wysłuchaniu. Dotąd 25 zgłoszonych spraw zostało przekazanych do prawników. Wiele osób podjęło terapię. Pomaga w tym wspomniana, powołana niedawno przez prymasa Polaka Fundacja św. Józefa, której misją jest ochrona dzieci i młodzieży w Kościele, pomoc osobom zranionym, ale także zapobieganie kolejnym przestępstwom. Pani Iwona od Fundacji otrzymała pieniądze na terapię. Wcześniej wielokrotnie odbijała się od Kościoła jak od ściany.

Pytam ją, czy pierwszy telefon do „Zranionych" był trudny. – Tak, wróciły wszystkie obrazy i odczucia. A jednak było warto. Jedna rzecz to to, że mam ogromne szczęście, że trafiłam na panią Martę, że ktoś się mną zaopiekował. Duchowo i prawnie. Ale przede wszystkim – czym dłużej bym milczała, tym trudniej byłoby mi to powiedzieć. 

Jarema Piekutowski jest socjologiem, publicystą, ekspertem ds. społecznych Nowej Konfederacji

Bezpłatny telefon wsparcia „Zranieni w Kościele" (www.zranieni.info) działa w każdy wtorek w godzinach 19–22 pod numerem 800 280 900

Miałam 12 lat, gdy się to stało – mówi pani Iwona. – Dziś mam lat 51. Próbowałam to powiedzieć wiele razy, ale nikt nie chciał mnie słuchać. W końcu to wypchnęłam ze świadomości, bo nie mogłabym normalnie żyć.

– Oglądałam film Sekielskich i coś we mnie pękło – dodaje. – Nagle zdałam sobie sprawę, że widzę na ekranie kościół, w którym 39 lat temu byłam molestowana przez księdza. Wtedy zadzwoniłam na numer „Zranionych w Kościele". Kilka razy mnie wysłuchano. Powiedziałam wszystko.

Pozostało 97% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi