Wielki książę Konstanty, nazywany Neronem belwederskim, z czasem łagodnieje. Młodszy wnuk Katarzyny II nieprzypadkowo nosi imię ostatniego cesarza Bizancjum. Miał panować w odbitym Turkom Carogrodzie, czyli Konstantynopolu. Zamiast tego kisi się w Warszawie. Już wcześniej miał skłonność do Polek, a po małżeństwie z Joanną Grudzińską zaczyna wręcz utożsamiać się ze swoją nową ojczyzną. Aleksander wykorzystuje to, by zmusić brata do rezygnacji z prawa do dziedziczenia tronu.
Około roku 1820 jest już jasne, że car nie pójdzie drogą Gorbaczowa. Filarami jego władzy w Kongresówce są wojsko, tajna policja i cenzura. „Przyjaciel Polaków" lubi czytać cudze listy, więc kwitnie kontrola korespondencji. Nowosilcow, który przygotował projekt konstytucji dla Rosji, kusi, by przy tej okazji zlikwidować odrębność Królestwa. Aleksander chowa projekt pod sukno, bo nie wie, co zrobić z Konstantym. Z wiekiem robi się coraz bardziej podejrzliwy. Wykorzystuje to austriacki kanclerz Metternich. Na kongresie wiedeńskim car chciał się z nim pojedynkować, teraz panowie wspólnie radzą, jak unicestwić krążącego w Europie „zgubnego ducha wolnomyślicielstwa". Niedawny liberał przestaje wspierać greckich powstańców, wycofuje się z projektów uwłaszczenia chłopów i delegalizuje masonerię. Założyciel Wolnomularstwa Narodowego major Walerian Łukasiński, skazany na dziewięć lat ciężkich robót, nigdy nie odzyska wolności. Nowosilcow policyjnymi metodami pacyfikuje Uniwersytet Wileński. W Kongresówce krąży ponury dowcip, że kiedyś konstytucja była na stole, bat zaś pod stołem, a teraz jest odwrotnie.
Bat pod stołem
Wiosną 1825 roku obrady polskiego Sejmu zostają utajnione, żeby świat nie dowiedział się o istnieniu opozycji (której lidera, posła z Kalisza Wincentego Niemojewskiego, w ogóle nie wpuszczono do Warszawy). Zamek jest otoczony wojskiem. W okolicznościowych mowach Aleksander karmi Polaków frazesami. Czartoryski dochodzi do przekonania, że celem jego dawnego przyjaciela jest „uśpić, zdemoralizować, ukorzyć i zrusyfikować Polaków".
Car dziwaczeje. Mówi, że otaczają go sami niegodziwcy. Boi się, że zginie jak ojciec – w zamachu. By go utrudnić, wciąż zmienia miejsce pobytu. Zaniedbuje sprawy państwa. Korony coraz bardziej mu ciążą, myśli o abdykacji. Wcześniej chce jednak dokonać wielkiego czynu. I nie chodzi wcale o Polskę, do której najwyraźniej stracił serce. Umysłem sfinksa z Petersburga zawładnęła nowa idea: przywrócenie jedności chrześcijaństwa. Jako głowa prawosławnej Cerkwi zamierza negocjować z papieżem. W Polsce krążą pogłoski, że chce przejść na katolicyzm.
Nie pierwszy raz Aleksander szuka ukojenia w religii. W 1815 roku nawiedzona baronowa Julia von Krüdener wmówiła mu, że jako człowiek, który pokonał „apokaliptyczną bestię", czyli Napoleona, ma do spełnienia misję. Zaowocowało to Świętym Przymierzem monarchów. Gdy doniesiono carowi, że baronowa jest pruską agentką, spuścił z tonu. Ale nadal miał słabość do sekciarzy i mistyków.
Bóg nie może już dłużej patrzeć na męki Anioła Pokoju. Tajemnicza choroba, której nabawił się podczas inspekcji na Krymie, powala Aleksandra. Jeden z lekarzy diagnozuje cholerę, drugi malarię. Wieść o śmierci 47-letniego cara w mieścinie nad Morzem Azowskim spada na Warszawę jak grom z jasnego nieba. „Cios może śmiertelny dla nas, bo zawziętość przeciwko nam i narodu moskiewskiego, i Austrii, i Prusaków, wszystko się spiknie, by i tę tak wątłą Polskę wywrócić" – pisze w pamiętniku zmartwiony Julian Ursyn Niemcewicz. Wielki książę Konstanty udaje, że nic się nie stało. Przez ponad miesiąc cenzura usuwa każdą aluzję do panującego bezkrólewia. Zdezorientowani urzędnicy celebrują więc kolejną rocznicę urodzin Aleksandra. Uroczystości żałobne w Królestwie odbędą się dopiero w kwietniu.
Za granicą nikt specjalnie nie żałuje zmarłego. „Cesarz Rosji miał mocną duszę, ale słaby charakter" – mówi złośliwie Chateaubriand. Warszawa żegna jednak „ojca narodu" z pompą, jakiej w tym stuleciu Polacy już nie obejrzą. Miasto obleka się w kir. Ceremonię wzorowano na pogrzebach dawnych polskich królów. Za pustą trumną drepcze koń cara, adiutanci niosą jego ordery i mundury, co pewnie podobałoby się Aleksandrowi. Kazanie żałobne wygłasza Jan Paweł Woronicz, biskup krakowski, a wkrótce prymas. Wyliczywszy cnoty i zasługi nieboszczyka, wyraża przekonanie, że „Święte popioły pierwszych fundowników dawnej monarchii naszej błogosławić nie przestaną nowej dynastii królów polskich w potężnym Cesarsko-Rosyjskim Domie ożyłej i rozjaśnionej".
Woronicz stylistą jest wybornym, ale prorokiem kiepskim. Nowy car Mikołaj I, człek o mentalności stupajki, okaże się „narzędziem wybranym przez opatrzność, żeby miłość naszą do ojczyzny rozgorzeć, wiarę spotęgować do wyżyn dotąd dla na niedostępnych", jak to ładnie ujęła generałowa Natalia Kicka. Zdepcze złudzenia, stworzone przez poprzednika. Antyrosyjskość będzie odtąd warunkiem sine qua non polskiego patriotyzmu. Nieślubny syn Aleksandra Gustaw Ehrenberg zostanie rewolucjonistą. Przejdzie do historii jako autor słynnej buntowniczej pieśni „Gdy naród do boju". Wyszydzi w niej wiarę polskich elit w „wiedeńskie traktaty" i „układy z carami".