Zaczęli od naszej rodziny – tak o tzw. operacji polskiej NKWD z lat 1937–1938 w Nowej Uszycy (dziś na Ukrainie) opowiada 95-letni Henryk Majewski. – Wtargnęli do nas w środku nocy – dwóch drabów. Ojca i mamę postawili pod ścianą, twarzą do ściany. Mnie i bratu kazali zostać w łóżkach. Przeszukiwali strych, piwnicę, fruwało pierze z poduszek. Zabrali broń myśliwską ojca i... samego ojca. Wtedy widziałem go po raz ostatni.
Pietia Goras z Nowej Uszycy
Po traktacie ryskim z 1921 r. na wschód od polskiej granicy pozostało 1,5 mln Polaków. Wielu nie wyrzekło się polskości, nie brakowało takich, którzy wierzyli w powrót ojczyzny na tereny przedrozbiorowe. Czasem różnice w rodzinie doprowadzały do tragedii: żona traciła nadzieję, zabierała dzieci i przeprowadzała się do Polski, a mąż pozostawał na „wyzwolonych" przez bolszewików terenach Podola, Przykarpacia, Wołynia, Polesia, Wileńszczyzny czy Białostocczyzny i czekał, aż Polska tam wróci. Ci, którzy nie dali się wynarodowić, z czasem zostali zniszczeni przez NKWD. Tych, którzy zdecydowali się na zmianę narodowości, sowiecka bezpieka też miała na oku i rozprawiła się z nimi, tyle że później.
Henryk Majewski (rocznik 1925) żałuje, że nie zainteresował się dziejami rodzinnymi, zanim sowieccy rewolucjoniści odcinali ludzi od ich korzeni, twierdząc, że historię tworzą dopiero oni. Urodził się w Nowej Uszycy na Podolu – miejscowości bez porządnych dróg, zresztą po co komu drogi, jak wyjechać poza powiat i tak niepodobna; potrzebne do tego zgody urzędników. Do sąsiedniego województwa, jeśli nie był to wyjazd służbowy, trudniej było się dostać niż za PRL za zachodnią granicę. Ten, kto poruszał się po zmroku albo wydawał się podejrzany, w najlepszym razie trafiał do aresztu z zarzutami o szpiegostwo.
W latach 30. XX w. w powiecie nowouszyckim zgodnie żyli Polacy, Żydzi i Ukraińcy. Polacy nad nikogo się nie wynosili, a Ukraińców nie udało się podburzyć przeciw „polskim panom", acz mieszanych małżeństw prawie nie było. – Dziadek od strony ojca, kamieniarz, zadbał o wykształcenie siedmiorga dzieci, dwoje z nich zostało potem nauczycielami; domowa biblioteka pełna była polskich książek – wspomina Henryk Majewski. – Wbrew temu, do czego przyznawali się sowieckim urzędnikom, byli zamożną i dobrze prosperującą rodziną.