Irena Lasota: Po wyborach

Bito lokalnych mężów (i żony) zaufania, aresztowano opozycjonistów, a gdy jeden nie chciał wypuścić z rąk urny, do której ktoś wrzucił dziesiątki fałszywych kart do głosowania, wyrzucono go przez okno z drugiego piętra.

Publikacja: 22.03.2024 17:00

Irena Lasota

Irena Lasota

Foto: Fotorzepa, Darek Golik

Ciekawie jest przyglądać się, kto i kiedy będzie gratulował Władimirowi Putinowi wygranych wyborów. Wiem, że nie były to wybory, i wiem, że nie można mówić o czyjejkolwiek wygranej, ale nasz język, który wiele zniesie, tak właśnie nazywa te zjawiska, które miały miejsce w Rosji w zeszły weekend.

Wszyscy prawie piszą o frekwencji i wynikach, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, sens czy odniesienie do rzeczywistości. Choć można wywnioskować z oficjalnych danych, że frekwencja w Czeczenii wynosiła ponoć 97 proc., a w Republice Komi poniżej 60 proc. Nie, Czeczeni nie lubią Putina i może większość poszła głosować ze strachu przed represjami szalonego prezydenta Kadyrowa, a może nawet nie musieli iść, ale przynajmniej mieli nie protestować.

Czasami ktoś mi zarzuca, że za dużo i za dobrze piszę o Czeczenach. Nie są oni dziś zbyt popularni jako domniemani autorzy morderstw i przywódcy gangów. Ale należy pamiętać, że nie tylko elita Czeczenów, starego narodu z bardzo rozbudowanym i przestrzeganym kodeksem etycznym, ale i ćwierć narodu wyginęły z rąk armii rosyjskiej między 1994 i 2002 rokiem. W 1999 roku, w oblężonym Groznym, nasz korespondent prowadził badania opinii publicznej. Poniżej 20 proc. chciało mieć państwo religijne, a ponad 70 proc. – pozostać w ramach Federacji Rosyjskiej, gdyby tylko Rosjanie zostawili ich w spokoju. Ale Rosja musiała, rękami swoich elit, które widziały w tym i polityczne, i ekonomiczne korzyści, zniszczyć Czeczenię i jej groźne dla innych podmiotów Federacji Rosyjskiej dążenie do niezależności, nawet jeśli nie niepodległości.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Polonijno-rosyjska piąta kolumna pisze do Dudy i Tuska

Z jakiegoś powodu uważa się Jelcyna za liberała, chociaż to za jego rządów Rosja została rozgrabiona przez oligarchów z pomocą, o czym nie należy zapominać, Zachodu. I to za Jelcyna miała miejsce pierwsza wojna czeczeńska. Można porównywać Czeczenię po obu wojnach z ZSRS po pierwszych dziesięciu latach rewolucji bolszewickiej. W obu wypadkach, w Rosji nawet bardziej, wyrzynano nie tylko elity, ale ludzi myślących, wykształconych i mających na tyle zmysłu demokratycznego, że rozumieli, co znaczą wybory. Wyniki tej rzezi widoczne są do dziś.

100 lat później my mamy mniejsze zrozumienie tego, czym są wybory. W 2003 roku ekipa naszej organizacji IDEE pojechała do Azerbejdżanu „obserwować wybory”. Było nas prawie 200 osób z Białorusi, Czech, Gruzji, Ukrainy (a właściwie tylko z Krymu), Serbii, Polski i innych krajów, które nauczyły się, co znaczą prawdziwe wybory. Zupełnym cudem zostaliśmy wciągnięci na listy obserwatorów OBWE i dostaliśmy legitymacje i opaski, które pozwalały nam wszędzie wejść. Tę zupełną wolność zawdzięczaliśmy głębokiemu i słusznemu przekonaniu władz, że OBWE (której Polska była niedawno dumnym, honorowym przewodniczącym, a Rosja jest ciągle członkiem) jest organizacją niegroźną.

Czytaj więcej

Irena Lasota: Stolica świata

My byliśmy jedynymi obserwatorami, którzy jeździli niezależnie, bez oficjalnych przewodników, po całym kraju i wchodziliśmy tam, gdzie dochodziło do największych fałszerstw. Od rana obserwowaliśmy nasilające się z zapadaniem mroku gwałcenie wyborów. Bito lokalnych mężów (i żony) zaufania, aresztowano opozycjonistów, a gdy jeden nie chciał wypuścić z rąk urny, do której ktoś wrzucił dziesiątki fałszywych kart do głosowania, wyrzucono go przez okno z drugiego piętra. Połamany przeżył, ale, niestety, wypuścił urnę. Gdy zaczęliśmy zawiadamiać oficjalnych przedstawicieli misji OBWE o tym, co się dzieje, ich reakcja była wprost nadzwyczajna. Kazali nam wracać do centrali, a gdy tego nie zrobiliśmy, próbowali nam odebrać opaski i legitymacje. Nieskutecznie. Następnego dnia po wyborach, gdy na placu Wolności opozycjoniści manifestowali superpokojowo, władze strzelały do nich z armatek wodnych, gumowych pocisków, i puściły na nich psy. Dokładnie w tym samym czasie OBWE prowadziła konferencję prasową w hotelu Hyatt, podczas której stwierdzała, że wybory nie były doskonałe, ale stanowiły jeden krok naprzód i dwa do tyłu (albo na odwrót). Myśmy ogłosili votum separatum, w którym stwierdzaliśmy, że to, co obserwowaliśmy, to nie były wybory. OBWE umieściła IDEE na czarnej liście.

W tym roku, w lutym, OBWE opublikowała wyrazy ubolewania, że Rosja nie zaprosiła jej obserwatorów na wybory. I poprosiła nieśmiało o wypuszczenie na wolność trzech jej przedstawicieli w Rosji, o aresztowaniu których właściwie nic nie wiadomo. To, że Rosja jest dalej członkiem takich organizacji jak OBWE czy ONZ, jest pełnym ich dezawuowaniem.

Ciekawie jest przyglądać się, kto i kiedy będzie gratulował Władimirowi Putinowi wygranych wyborów. Wiem, że nie były to wybory, i wiem, że nie można mówić o czyjejkolwiek wygranej, ale nasz język, który wiele zniesie, tak właśnie nazywa te zjawiska, które miały miejsce w Rosji w zeszły weekend.

Wszyscy prawie piszą o frekwencji i wynikach, jakby to miało jakiekolwiek znaczenie, sens czy odniesienie do rzeczywistości. Choć można wywnioskować z oficjalnych danych, że frekwencja w Czeczenii wynosiła ponoć 97 proc., a w Republice Komi poniżej 60 proc. Nie, Czeczeni nie lubią Putina i może większość poszła głosować ze strachu przed represjami szalonego prezydenta Kadyrowa, a może nawet nie musieli iść, ale przynajmniej mieli nie protestować.

Pozostało 85% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi