Kiedy prawdopodobny kandydat na prezydenta USA zapowiada, że będzie namawiał Putina do (jeszcze większej) odwagi w atakowaniu państw NATO, które zbyt mało łożą na swoją obronę, od polskiego prezydenta oczekiwałabym bardziej przemyślanych wypowiedzi niż chwalenie się, że Trump dotrzymywał zawsze danego mu słowa. Jeszcze bardziej groteskowo brzmi pocieszanie się, że przecież Trump mówił to o Niemcach, więc my się niepotrzebnie przejmujemy, bo swoich zobowiązań zbrojeniowych dotrzymujemy. Nie trzeba się znać ani na polityce, ani na wojskowości – w zupełności wystarczy historia i geografia, żeby rozumieć, że to nie Niemcy są obecnie (i w dającej się przewidzieć przyszłości) najbardziej zagrożone rosyjską agresją. Nie ma zatem żadnego znaczenia, czy Trump miał na myśli Niemcy i to je pozwoli Putinowi zaatakować, gdy ten atak i tak musiałby się zacząć od Polski.

Czytaj więcej

Kataryna: W kolejce po łaskę

Zamiast tak charakterystycznej dla naszej prawicy satysfakcji, że oto dostało się Niemcom, warto się jednak skupić na tym, komu dostanie się naprawdę, jeśli Trump dotrzyma słowa i nie będzie próbował Putinowi mieszać w jego planach dalszej ekspansji na Zachód. Wcześniej dotrzymując obietnicy doprowadzenia w 24 godziny po wygranych wyborach do zakończenia wojny rosyjsko-ukraińskiej, bo do tego może w zupełności wystarczyć odcięcie wykrwawiającej się Ukrainy od pomocy finansowej i militarnej.

Nie ma zatem żadnego znaczenia, czy Trump miał na myśli Niemcy i to je pozwoli Putinowi zaatakować, gdy ten atak i tak musiałby się zacząć od Polski.

Nienawiść do Niemców kolejny raz okazała się na polskiej prawicy silniejsza niż strach przed Rosją, dlatego tak trudno jej w wypowiedzi Trumpa usłyszeć śmiertelnie dla nas groźną gotowość amerykańskiego prezydenta do pozostawiania samym sobie europejskich członków NATO w przypadku rosyjskiej agresji. Nie jesteśmy militarnie samowystarczalni i trzeba nie mieć wyobraźni, żeby lekceważyć potencjalne skutki dezintegracji jedynego militarnego sojuszu, którego mógłby się bać Putin. Niestety, specjaliści od tropienia rosyjskich wpływów nawet tam, gdzie ich nie ma, uparli się nie dostrzegać ich tam, gdzie są aż nadto widoczne i nawet zostały dobrze udokumentowane w raportach amerykańskiej komisji senackiej badającej ingerencję Putina w poprzednie wygrane przez Donalda Trumpa wybory.