„Argylle – Tajny szpieg”: Sztuczny kot w plecaku

„Argylle – Tajny szpieg” to kolejny argument w dyskusji, dlaczego współczesne blockbustery nie porywają.

Publikacja: 09.02.2024 17:00

„Argylle – Tajny szpieg”, reż. Matthew Vaughn, dystr. UIP Polska

„Argylle – Tajny szpieg”, reż. Matthew Vaughn, dystr. UIP Polska

Foto: mat.pras.

A wydawało się, że Matthew Vaughn to jest gość. Jako były współpracownik Guya Ritchiego debiutował „Przekładańcem” (2004), komedią gangsterską będącą w pierwotnym zamyśle domknięciem trylogii zapoczątkowanej przez głośne „Porachunki” (1998) Ritchiego. Ze swoich obowiązków na planie 32-letni reżyser wywiązywał się na tyle dobrze, że powierzono mu naprawdę duży projekt – „Gwiezdny pył” (2007) według powieści fantasy Neila Gaimana. A potem jeszcze „X-Men: Pierwsza klasa” (2011).

Jednak Vaughn zawsze chciał kręcić kino autorskie. Kosztowne, efektowne, ale jednak dalekie od schematów, do których przyzwyczaiło Hollywood. Tak narodził się „Kick-Ass” (2010), seria komedii o ludziach, którzy próbują zostać superbohaterami. Nie posiadają żadnych niezwykłych mocy, lecz jedynie fantazję, która pozwala im walczyć ze złem tego świata. Oryginalny pomysł spodobał się widzom i doczekał kontynuacji, a dziś w Stanach Zjednoczonych cieszy się opinią kultowego.

Potem był „Kingsman: Tajne służby” (2014), opowieść o sekretnej brytyjskiej organizacji szpiegowskiej z niezapomnianą sceną strzelaniny w kościele. Film będący pastiszem historii bondowskich zachwycał efektownym sposobem opowiadania i elegancją samych bohaterów. Dla wielu stanowi szczytowe osiągnięcie Vaughna, gdyż dwie kolejne części serii okazały się znacznie słabsze.

A teraz jeszcze „Argylle”, kolejna opowieść szpiegowska i zarazem pierwsza odsłona kinowej trylogii zrealizowanej dla platformy Apple. Jej akcja rozpoczyna się od przerysowanej sceny, w której tytułowy agent Argylle (Henry Cavill) po efektownym pościgu samochodowym dopada groźną rywalkę. Prolog ten okazuje się owocem literackiej wyobraźni Elly Conway (Bryce Dallas Howard; oboje na zdjęciu), popularnej pisarki mieszkającej w pięknej willi ze swoim ukochanym kotem zwisłouchym.

Czytaj więcej

„War Hospital”: Wirtualny lazaret

Wkrótce kobieta pozna prawdziwego agenta, Aidana (Sam Rockwell), który na jej oczach powali kilkudziesięciu przeciwników. Następnie wciągnie ją – i jej futrzaka – w niesamowitą przygodę pełną absurdalnych, piętrowych zwrotów akcji. Wielka szkoda, że składają się one na niezbyt angażujące widowisko, które przez blisko dwie i pół godziny nie jest w stanie porwać ani wzruszyć. Świetnie pokazuje za to, czemu współczesne blockbustery tak bardzo rozczarowują.

„Argylle” okazuje się kinem nieangażującym. Przeładowanym karkołomnymi scenami akcji, strzelaninami i bijatykami, wreszcie mniej lub bardziej udanymi żartami. W pośpiechu Vaughn zapomina, że bohaterów należałoby przedstawić i z widzem zaprzyjaźnić. Elly i Aidan okazują się tymczasem postaciami papierowymi, pozbawionymi jakiejkolwiek głębi. Ich problemy są naciągane, a zachowania głupie. Do tego stopnia nieprawdziwe, że nie sposób się nimi przejmować.

Wrażenie umowności, czy wręcz sztuczności, pogłębiają liczne komputerowo generowane tła i efekty specjalne. Jak na tak kosztowną produkcję są one niedopracowane. Nawet kot, którego przez pół filmu Elly dźwiga w plecaku, nie wydaje się prawdziwy. W dodatku futrzak nie odgrywa w „Argylle” większej roli – jest tylko efektowną dekoracją. Podobnie tytułowy agent, który dość szybko znika, a przecież tytuł i pierwsze zwiastuny sugerowały, że będzie ważną postacią.

We współczesnym kinie brakuje dobrych opowieści. Twórcy starają się utrzymać zainteresowanie widzów za pomocą efektownych scen akcji i licznych żartów połączonych chaotyczną narracją. Zapominają o tym, że kino powinno wywoływać emocje, angażować, dawać do myślenia. Tak jak robiła to „Barbie”, „Oppenheimer” czy nawet „Strażnicy Galaktyki: Volume 3” – największe przeboje minionego roku.

A wydawało się, że Matthew Vaughn to jest gość. Jako były współpracownik Guya Ritchiego debiutował „Przekładańcem” (2004), komedią gangsterską będącą w pierwotnym zamyśle domknięciem trylogii zapoczątkowanej przez głośne „Porachunki” (1998) Ritchiego. Ze swoich obowiązków na planie 32-letni reżyser wywiązywał się na tyle dobrze, że powierzono mu naprawdę duży projekt – „Gwiezdny pył” (2007) według powieści fantasy Neila Gaimana. A potem jeszcze „X-Men: Pierwsza klasa” (2011).

Pozostało 87% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi