Prawdopodobnie nową koalicję po prostu zaraził ten sam wirus, który sprawił, że Jarosław Kaczyński uwierzył, że to główny serwis informacyjny TVP ma wpływ na to, kto wygrywa w Polsce wybory. Sęk w tym, że sam Kaczyński przekonał się o tym, że posiadanie pełnej kontroli nad radiem, telewizją i agencją informacyjną nie wpływa na to, kto będzie dalej rządzić. Kaczyński popełnił w ten sposób fundamentalny błąd. Trzymanie twardą, polityczną ręką mediów nie tylko nie zagwarantowało mu utrzymania władzy, ale wręcz przyczyniło się do tego, że musiał ją oddać. Bo tradycyjne media liczą się wyłącznie wtedy, gdy robią coś wyjątkowo złego. Filmiki z bulwersująco skrzywionych propagandowo materiałów „Wiadomości” krążyły na serwisach społecznościowych, potęgując poczucie oburzenia rządami PiS i wzmacniając chęć politycznej zmiany.
Nie twierdzę, że telewizja czy radio publiczne nie mają żadnego znaczenia. Nie, to byłaby przesada. Media publiczne liczą się, kiedy są skandalicznie złe, wtedy przeobrażają się w memy, stają przedmiotem oburzenia całego ekosystemu informacyjnego. Doświadcza tego ostatnio telewizja Republika, której prawie nikt nie ogląda, ale wypowiedzi występujących tam Jana Pietrzaka i Marka Króla dotarły do milionów odbiorców dzięki tysiącom memów, filmików, komentarzy czy wpisów na różnych platformach społecznościowych. Media publiczne liczą się więc, jeśli są haniebne, jeśli wszystkich oburzają, jeśli wywołują skrajnie negatywne emocje. Ale jeśli ktoś myśli, że zyska wielki wpływ na umysły Polaków, tworząc nowy serwis informacyjny, po prostu nie rozumie zmian, jakie zachodzą dziś w sposobie docierania informacji do ludzi.
Warto tutaj przypomnieć ostatnią kampanię wyborczą, która pokazała, że nawet nie dysponując siecią studiów czy nadajników, można oddolnie stworzyć siłę, wpływającą na nastroje w sieci. Mam tu oczywiście na myśli Sieć na Wybory stworzoną przez mec. Romana Giertycha, który dostał się do Sejmu z ostatniego miejsca w Kielcach również dlatego, że rozumiał, jak działają algorytmy w sieci. Mecenas wcale nie krył się z tym, że budował sieć użytkowników, którzy mieli promować pewne treści w serwisie X i na Facebooku. Zachęcał do współpracy użytkowników o dużych zasięgach, potem o mniejszych, ale też mobilizował tych mało znanych. Dzięki stworzeniu sieci był w stanie kreować nowe trendy w serwisie X. Gdy jakiś wymyślony przez niego hasztag, najczęściej jakieś hasło dotyczące afer PiS lub jego działaczy, został podany dalej przez setki czy tysiące współpracujących użytkowników, algorytm rekomendacji uznawał, że jakiś temat się klika, budzi emocje, daje więc nadzieje, że przyciągnie jeszcze więcej użytkowników, a zatem wyświetlał go większej liczbie osób. W ten sposób bez wpływu na radio czy telewizję Giertych stworzył narzędzie, które niejako zhakowało algorytmy X i wykorzystał je w kampanii na rzecz Koalicji Obywatelskiej. Ktoś się może oburzyć, że to mechanizm działających od jakiegoś czasu farm trolli. Ale to nie tekst moralizujący, tylko opisujący to, jak rozchodzą się dziś informacje i kto ma na to wpływ. Z punktu widzenia politycznej skuteczności Giertych mógł pomóc kampanii wyborczej partii Donalda Tuska bardziej niż miliony złotych wydane na billboardy czy oficjalne klipy wyborcze.
Stare kategorie polityków
Jeszcze przed wyborami 15 października można było uznawać, że tradycyjne media wciąż królują i to one decydują o myśleniu Polaków. Ale wybory pokazały, że myślenie w stylu prezesa PiS, iż obywatele to bezmyślne marionetki, które głosują, jak maszyny zaprogramowane propagandą, to już pieśń przeszłości. Mimo że propisowska propaganda lała się z większości kanałów TVP, Polskiego Radia, a przekaz Polskiej Agencji Prasowej daleki był od obiektywizmu, choć PiS wydał miliony na filmy w sieci, próbując skorumpować algorytmy, dostał 7,5 mln głosów, a więc nie dość, że znacznie mniej, niż liczył, to w dodatku aż o pół miliona głosów mniej niż w 2019 roku. A antypisowska opozycja przyciągnęła do urn 11,5 mln wyborców. Dodatkowe 1,5 miliona głosów dostała Konfederacja, która niemal do ostatniej chwili opierała swoją kampanię na filmikach Sławomira Mentzena zamieszczanych na TikToku. Warto też przypomnieć, że przed wakacjami poparcie dla Konfederacji zaczęło sięgać 15 proc. (ostateczny wynik był o połowę niższy), ale ta zaczęła popełniać poważne błędy i odstraszyła część umiarkowanych wyborców.
W dodatku, jak zgodnie podkreślali socjologowie i politologowie, o wyniku tych wyborów – wbrew wcześniejszym przewidywaniom o wielkim wpływie seniorów i mieszkańców prowincji – zdecydowali zarówno młodzi wyborcy, jak i ci z wielkich miast. Dość przypomnieć kolejki przed lokalami wyborczymi w największych miastach, gdzie do późnych godzin nocnych stali ludzie, by oddać swój głos. A to właśnie tam wpływ liniowej telewizji jest najmniejszy, a serwisów społecznościowych największy. To może sugerować, że opisywane powyżej zjawiska mogą jeszcze bardziej przyspieszyć w trakcie wyborów prezydenckich w połowie 2025 roku, a na pewno podczas kolejnych wyborów parlamentarnych planowanych na 2027 rok. Wtedy media publiczne mogą nie mieć już żadnego znaczenia.