Michał Szułdrzyński: Wybrać Niemcy czy USA?

Nasi amerykańscy i niemieccy sojusznicy wydają się całkiem zaskoczeni perspektywą rządów opozycji.

Publikacja: 10.11.2023 17:00

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa/Maciej Zienkiewicz

Choć w Polsce przyzwyczailiśmy się już do tego, że zjednoczona opozycja wygrała w wyborach 15 października, w rozmowach z obcokrajowcami ten temat wciąż powraca. Czy to dziennikarze, czy to dyplomaci – dla nich to, co się stało w Polsce, jest ważnym case'em na światowej mapie politycznej. Jednocześnie znacznie mniej interesują ich meandry trwającej od wielu lat rywalizacji między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim. Na sytuację w Polsce patrzą raczej jako na przykład sporu między siłami budującymi demokrację nieliberalną, opartą na tożsamościowej prawicy czy narodowym populizmie, a siłami liberalnej demokracji. Przez ten pryzmat wynik wyborów jest dla nich zero-jedynkowy – Polska jest krajem, w którym nie tylko udało się zatrzymać ten nieliberalny pochód, ale też pokonać go w wyniku demokratycznego głosowania.

Szczególnie wrażliwi na taką argumentację są Amerykanie, dla których wciąż żywe jest wspomnienie prezydentury Donalda Trumpa wraz z jego możliwą reelekcją pod koniec przyszłego roku. A równocześnie ci sami Amerykanie są pod ogromnym wrażeniem zaangażowania Polski w kwestie bezpieczeństwa. Niedawno słuchałem wysokiego rangą amerykańskiego dyplomaty, który wskazywał, że nasz kraj wyciągnął wnioski z obecnej sytuacji geopolitycznej i postanowił zainwestować miliardy w swoje siły zbrojne. – Zyskaliśmy poważny argument w dyskusjach z członkami NATO – mówił. – Patrzcie na Polskę, która dokonuje gigantycznego wysiłku gospodarczego, by zmodernizować swoją armię i móc zadbać o własne bezpieczeństwo.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Gorzki to chleb, bronić dziś Izraela

Kłopot polega na tym, że decyzje o gigantycznych wydatkach na zbrojenia podjęła prawica, która w ostatnich wyborach 15 października straciła władzę. A o tym, jakie geopolityczne decyzje podejmie rząd Donalda Tuska, wciąż wiemy bardzo niewiele. Zatem dla Amerykanów zwycięstwo ich ideowych, demokratycznych sojuszników jest więc nie tylko źródłem radości, ale też stanowi spore wyzwanie. Bo część liderów Platformy miała żal do Amerykanów, że weszła zbyt mocno w sojusz z rządem PiS. Dwukrotna wizyta Bidena w Warszawie, częste wizyty na najwyższym szczeblu, wszystko to – zdaniem niektórych w PO – dawało PiS międzynarodową legitymizację i utrudniało opozycji pokazywanie obozu Kaczyńskiego jako ponurej siły wcielającej w życie swoje zamordystyczne tendencje.

Tym bardziej że już widać chęć Niemiec, by przejąć rolę Waszyngtonu w polskiej polityce bezpieczeństwa. Propozycję taką złożył wprost kilka dni temu były ambasador RFN w Polsce, a zarazem były wiceszef NATO Arndt Freytag von Loringhoven. Na łamach „Frankfurter Allgemeine Zeitung” napisał, że wynik wyborów w Polsce daje szanse na przełom w relacjach między Warszawą i Berlinem. Wskazał, że odpowiedzią na agresję Putina może być ścisła współpraca Wojska Polskiego i Bundeswehry w ramach NATO – łącznie ze stworzeniem stałych baz niemieckich w Polsce. Czyżby na miejsce amerykańskich?

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Straszenie migrantami nie rozwiąże problemu

Oczekiwania wobec Polski ze strony Berlina i Waszyngtonu są ogromne. Pytanie, jakie myślenie wygra w nowym rządzie? Czy wygra pokusa ukarania Amerykanów za zbytnie zbliżenie z PiS? Czy zwycięży niepewność co do wyniku wyborów w USA w przyszłym roku, toteż dominować będzie myślenie w kategoriach europejskich, a nie w ramach euroatlantyckiej koncepcji bezpieczeństwa naszego regionu.

Nowy rząd będzie miał jednak spore pole manewru. W pewnych kwestiach będzie mógł stanowczo odcinać się od poprzedników, ale np. w planie modernizacji sił zbrojnych czy nakładów na obronność – będzie mógł wypinać pierś do przypięcia orderów za zasługi poprzedników. Ważne, by była to przemyślana strategia, a nie tylko kompulsywne reagowanie. Stawka jest bowiem zbyt wielka. A nasi niemieccy czy amerykańscy sojusznicy wydają się być całkiem zaskoczeni perspektywą zmiany rządu w Polsce.

Choć w Polsce przyzwyczailiśmy się już do tego, że zjednoczona opozycja wygrała w wyborach 15 października, w rozmowach z obcokrajowcami ten temat wciąż powraca. Czy to dziennikarze, czy to dyplomaci – dla nich to, co się stało w Polsce, jest ważnym case'em na światowej mapie politycznej. Jednocześnie znacznie mniej interesują ich meandry trwającej od wielu lat rywalizacji między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim. Na sytuację w Polsce patrzą raczej jako na przykład sporu między siłami budującymi demokrację nieliberalną, opartą na tożsamościowej prawicy czy narodowym populizmie, a siłami liberalnej demokracji. Przez ten pryzmat wynik wyborów jest dla nich zero-jedynkowy – Polska jest krajem, w którym nie tylko udało się zatrzymać ten nieliberalny pochód, ale też pokonać go w wyniku demokratycznego głosowania.

Pozostało 81% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi