Choć w Polsce przyzwyczailiśmy się już do tego, że zjednoczona opozycja wygrała w wyborach 15 października, w rozmowach z obcokrajowcami ten temat wciąż powraca. Czy to dziennikarze, czy to dyplomaci – dla nich to, co się stało w Polsce, jest ważnym case'em na światowej mapie politycznej. Jednocześnie znacznie mniej interesują ich meandry trwającej od wielu lat rywalizacji między Donaldem Tuskiem a Jarosławem Kaczyńskim. Na sytuację w Polsce patrzą raczej jako na przykład sporu między siłami budującymi demokrację nieliberalną, opartą na tożsamościowej prawicy czy narodowym populizmie, a siłami liberalnej demokracji. Przez ten pryzmat wynik wyborów jest dla nich zero-jedynkowy – Polska jest krajem, w którym nie tylko udało się zatrzymać ten nieliberalny pochód, ale też pokonać go w wyniku demokratycznego głosowania.
Szczególnie wrażliwi na taką argumentację są Amerykanie, dla których wciąż żywe jest wspomnienie prezydentury Donalda Trumpa wraz z jego możliwą reelekcją pod koniec przyszłego roku. A równocześnie ci sami Amerykanie są pod ogromnym wrażeniem zaangażowania Polski w kwestie bezpieczeństwa. Niedawno słuchałem wysokiego rangą amerykańskiego dyplomaty, który wskazywał, że nasz kraj wyciągnął wnioski z obecnej sytuacji geopolitycznej i postanowił zainwestować miliardy w swoje siły zbrojne. – Zyskaliśmy poważny argument w dyskusjach z członkami NATO – mówił. – Patrzcie na Polskę, która dokonuje gigantycznego wysiłku gospodarczego, by zmodernizować swoją armię i móc zadbać o własne bezpieczeństwo.
Czytaj więcej
Gdy z ust ważnych polityków obecnej prawicowej koalicji rządzącej w Jerozolimie padają słowa o „zwierzętach” z Palestyny, gdy izraelscy obrońcy praw człowieka kolportują rasistowskie memy o Palestyńczykach, naprawdę ciężko jest stać po stronie Izraela.
Kłopot polega na tym, że decyzje o gigantycznych wydatkach na zbrojenia podjęła prawica, która w ostatnich wyborach 15 października straciła władzę. A o tym, jakie geopolityczne decyzje podejmie rząd Donalda Tuska, wciąż wiemy bardzo niewiele. Zatem dla Amerykanów zwycięstwo ich ideowych, demokratycznych sojuszników jest więc nie tylko źródłem radości, ale też stanowi spore wyzwanie. Bo część liderów Platformy miała żal do Amerykanów, że weszła zbyt mocno w sojusz z rządem PiS. Dwukrotna wizyta Bidena w Warszawie, częste wizyty na najwyższym szczeblu, wszystko to – zdaniem niektórych w PO – dawało PiS międzynarodową legitymizację i utrudniało opozycji pokazywanie obozu Kaczyńskiego jako ponurej siły wcielającej w życie swoje zamordystyczne tendencje.