A jednak doszło w Polsce do zmiany władzy. Choć Donald Tusk premierem został 13 grudnia – dzięki złośliwości PiS, któremu zależało na fatalnych skojarzeniach – na ulicach nie pojawiły się czołgi. Choć Jarosław Kaczyński wszedł do rządu, nie wprowadził stanu wyjątkowego, by nie odbyły się wybory. A generałowie nie przeprowadzili wojskowego zamachu stanu, do którego PiS miałby dążyć w razie przegrania wyborów. Kaczyński odchodził w paskudnym stylu, ale ostatecznie władzę oddał.
Dlaczego porównywanie Polski do Białorusi jest relatywizacją zbrodni Łukaszenki
Oczywiście tropiciele dalej będą przekonywać, że teraz prezydent rozwiąże Sejm i będzie chciał powtórzyć wybory. Rozwiąże albo i nie, to na razie wróżenie z fusów. Faktem jest, że PiS władzę oddał. A zatem popsuł narrację tym wszystkim, którzy przekonywali, że w Polsce Kaczyński wprowadził dyktaturę jak na Białorusi. Nie, nie wprowadził. W Polsce tysiące ludzi nie siedziały w więzieniach z powodów politycznych ani nie emigrowały. Dziennikarze nie umierali w koloniach karnych. PiS faulował podczas wyborów, korzystał z wszystkich możliwych zasobów, by przechylić szalę na swoją korzyść, przez co wybory nie były równe i uczciwe. Ale fundamentalnego prawa demokracji nie złamał i uszanował głos suwerena.
Czytaj więcej
Gdy nie liczy się historia ani kontekst, o tym, kto w palestyńsko-izraelskim konflikcie jest ofiarą, a kto katem, zaczyna decydować wyłącznie matematyka.
I nie chodzi o to, że mamy mu być za to wdzięczni. Owszem, w czasie swoich rządów PiS ujawniał zamordystyczne tendencje. Uważał, że wyborcze zwycięstwo daje mu mandat do zawłaszczania państwa, do zmiany wszelkich reguł gry. Choć nie miał większości do zmiany konstytucji, de facto zmieniał ustrój. Nie lubił niezależnych mediów, a te publiczne zmienił w toporną propagandową tubę. I trzecia kadencja te wszystkie tendencje by z pewnością wzmocniła, a nie osłabiła.