Jedną z przyczyn, którą wskazywali politycy PiS, szukając powodów utraty władzy, była decyzja Trybunału Konstytucyjnego z 2020 r. dotycząca aborcji. Ci sami, którzy jeszcze przed wyborami zapewniali, że PiS ma wygraną w kieszeni, a ci, którzy mówią, że jest inaczej, żyją w bańce – teraz, po wyborach, przekonywali: od początku było wiadomo, że trzy lata temu nastąpił tak wielki społeczny wstrząs, że przy tak dużej frekwencji, która była efektem społecznej mobilizacji – również w efekcie Czarnego Protestu – nie dało się wygrać. Mniejsza z tym, że zmienili zdanie, ciekawsze było to, że w rozmowach „off-the-record” zaczęli ujawniać dane, które mieli schowane przed wyborami – pokazujące zarówno poziom tąpnięcia poparcia po 22 października 2020 r., jak też efektywność profrekwencyjnych akcji społecznych z czasu kampanii wyborczej, które były kierowane do kobiet. Rzeczywiście liczba tych profrekwencyjnych kampanii na różnych poziomach była ogromna. Ale zwalanie winy za przegraną na ciemne siły, które zachęciły młodych do głosowania, nie wydaje się najsensowniejszym sposobem wyciągania wniosków z przegranej.
Czytaj więcej
Gdy z ust ważnych polityków obecnej prawicowej koalicji rządzącej w Jerozolimie padają słowa o „zwierzętach” z Palestyny, gdy izraelscy obrońcy praw człowieka kolportują rasistowskie memy o Palestyńczykach, naprawdę ciężko jest stać po stronie Izraela.
Ale nie brakowało też całkiem oficjalnych wypowiedzi, że decyzja TK była strategiczną porażką. Najdalej poszedł chyba premier Mateusz Morawiecki, który oświadczył w rozmowie z Interią, że on od początku był zwolennikiem tzw. kompromisu aborcyjnego, a złożenie wniosku do TK przez posłów PiS było poważnym błędem. W tym duchu wypowiadało się więcej osób z obozu władzy.
Wtedy powinniśmy byli usłyszeć ze strony PiS: tak, straciliśmy władzę, ale było warto. Udało się bowiem uratować ileś tam żyć dzieci, które w innym przypadku nie przeżyłyby terminacji ciąży. Są rzeczy ważniejsze niż władza. Przegraliśmy, ale przynajmniej coś osiągnęliśmy.
Przyznam, że było to dla mnie pewne zaskoczenie. Byłem bowiem naiwny, wierząc jednak w to, że PiS podszedł do sprawy od strony moralnej. Uznał, że aborcja jest zła i trzeba coś z nią zrobić. Wtedy powinniśmy byli usłyszeć ze strony PiS: tak, straciliśmy władzę, ale było warto. Udało się bowiem uratować ileś tam żyć dzieci, które w innym przypadku nie przeżyłyby terminacji ciąży. Są rzeczy ważniejsze niż władza. Przegraliśmy, ale przynajmniej coś osiągnęliśmy.