Michał Szułdrzyński: Film „Raport Pileckiego” w trybach politycznej młockarni

Sądząc po pierwszych recenzjach filmu „Raport Pileckiego”, utwierdzam się w przekonaniu, że to dzieło pozostanie niczyje – krytyka spotka go i z lewej, i z prawej strony.

Publikacja: 01.09.2023 17:00

Michał Szułdrzyński

Michał Szułdrzyński

Foto: Fotorzepa/Maciej Zienkiewicz

Choć nie jestem ani krytykiem filmowym, ani komentatorem sportowym, postawię tezę, że coś łączy polskie kino z wielkimi sportowymi zmaganiami. Otóż jedne i drugie zawsze budzą spore emocje, przynoszą pewne oczekiwania, a później częściej towarzyszy nam zawód, gorzkie rozczarowanie niż satysfakcja. Dodajmy też, że nie ma już nic, co nie byłoby polityczne, a na wszystko nakładane są partyjne i ideologiczne klisze.

Tak też zapewne będzie z filmem „Raport Pileckiego”, który właściwie powinien się nazywać „Męczeństwo Rotmistrza”, bo jego twórców znacznie bardziej interesowało zamęczanie polskiego bohatera przez sowieckich oprawców niż jego pasjonująca postać. Film bowiem epatuje przemocą i okrucieństwem. Sceny tortur potraktowano z pełną dosłownością – jego oglądanie chwilami też jest przez to męką.

Czytaj więcej

Michał Szułdrzyński: Straszenie migrantami nie rozwiąże problemu

Obraz ten, zdaje się, ma sprawić, by widz całym sobą znienawidził komunistów. I jest w tym pewna niekonsekwencja. Bo choć tytułowy raport Pileckiego dotyczył machiny przemocy w Auschwitz, a także ujawniał fakty dotyczące Holokaustu, twórcy koncentrują się nie na zbrodniach nazizmu, ale na ubeckim śledztwie i budzącej historyczne wątpliwości intrydze premiera Józefa Cyrankiewicza, który miał chcieć śmierci Pileckiego, obawiając się ujawnienia przez niego wstydliwych faktów z życia komunisty z czasów okupacji.

Obraz ten, zdaje się, ma sprawić, by widz całym sobą znienawidził komunistów. I jest w tym pewna niekonsekwencja.

Ale to niejedyna rzecz, której w tym filmie nie rozumiem. Dziwi też sposób ukazania Pileckiego jako żywego świętego. Prowadzi to chwilami do groteski, gdy rotmistrz katowany w śledztwie nadstawia torturującemu go ubekowi ewangeliczny drugi policzek. Niestety, nie przydaje to Pileckiemu świętości ani filmowi powagi, raczej wygląda na kpinę z nauczania Jezusa.

Mam też wrażenie, że autorzy nie uciekli od porównywania nazizmu i sowieckiego komunizmu. Sam Pilecki stwierdził, że Auschwitz w porównaniu z ubecką katownią to była igraszka. Sęk w tym, że torturowanie w katowniach więźniów znamy od wieków – dość wspomnieć przemysł tortur ze średniowiecza czy dalekich Chin. Tymczasem dehumanizująca machina obozów koncentracyjnych (podobnie jak gułagów) była czymś nowym, podobnie jak piekielny w swym zamyśle pomysł eksterminacji Żydów. Tymczasem w filmie ubecy to geniusze zła, gestapowcy zaś przypominają raczej bohaterów gangu Olsena niż postacie z Dantego – tłuką do krwi, ale w gruncie rzeczy to głupkowate i anonimowe stwory, które łatwo było oszukać.

Czytaj więcej

„Jerozolimska plaża”: Maszyna do snów

Byłoby jednak nieuczciwe powiedzieć, że to film zły. Nie, tak nie jest. Nie jest to jednak film tak dobry, jak tego oczekiwaliśmy (powstawał cztery lata). Ani w porównaniu z tym, ile za niego zapłaciliśmy (aż 40 mln zł). Najgorsze zaś, że – obawiam się – będzie to film niczyj. Dla radykalnej prawicy będzie on zbyt mainstreamowy. Pilecki pouczający ubeka, że Jezus był Żydem, a antysemityzm jest czymś złym, podobnie jak szowinizm czy nacjonalizm. W efekcie te hołdy na rzecz normalności mogą sprawić, że część prawicy nie uzna tego filmu za swój. Nie uzna go też za swój obóz liberalny i lewicowy z powodu nacisku na monumentalne podejście do historii, patriotyzmu oraz głębokie przywiązanie do chrześcijaństwa. Zresztą widać to już dziś po pierwszych recenzjach w „Gazecie Wyborczej” czy „Newsweeku”. Słowem będzie to film krytykowany z lewa i z prawa. Choć to wcale nie znaczy, że to film dla symetrystów.

Tak wybitna postać jak Pilecki zasługuje na film wybitny. A ten taki z pewnością nie jest.

Choć nie jestem ani krytykiem filmowym, ani komentatorem sportowym, postawię tezę, że coś łączy polskie kino z wielkimi sportowymi zmaganiami. Otóż jedne i drugie zawsze budzą spore emocje, przynoszą pewne oczekiwania, a później częściej towarzyszy nam zawód, gorzkie rozczarowanie niż satysfakcja. Dodajmy też, że nie ma już nic, co nie byłoby polityczne, a na wszystko nakładane są partyjne i ideologiczne klisze.

Tak też zapewne będzie z filmem „Raport Pileckiego”, który właściwie powinien się nazywać „Męczeństwo Rotmistrza”, bo jego twórców znacznie bardziej interesowało zamęczanie polskiego bohatera przez sowieckich oprawców niż jego pasjonująca postać. Film bowiem epatuje przemocą i okrucieństwem. Sceny tortur potraktowano z pełną dosłownością – jego oglądanie chwilami też jest przez to męką.

Pozostało 80% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi