Do kogo należą marzenia? Czy są nasze, czy też raczej stanowią zlepek wpisów i zdjęć, które widzieliśmy u innych? Czy wspomnieniami można się dzielić? I czy będziemy sobą, jeśli je utracimy? Takie pytania stawia 31-letni Iddo Gefen w debiutanckiej „Jerozolimskiej plaży”.

Jego opowiadania orbitują wokół pytań o kształtowanie się psychiki i tożsamości. Pojawiają się tu takie pomysły jak maszyna do programowania snów, przekazywania wspomnień. Jedna z bohaterek śni znacznie szybciej niż inni, każdej nocy przeżywając całe lata, więc w życiu nie ma już sił, by normalnie funkcjonować. Inną kolega ze studiów namawia, by przeżyła podróż życia, rzuciła rodzinę, wyjechała do Berlina – ale wszystko wyłącznie w mediach społecznościowych, bez opuszczania małego nadmorskiego miasteczka w Izraelu.

Czytaj więcej

„Jerozolimska plaża”: Maszyna do snów

Gefen stara się opisać naturę człowieka w ponowoczesności, z jego samotnością, zagubionego między światem realnym a wirtualnym. A przy okazji nadaje swym opowiadaniom izraelskiego kolorytu. Dowiadujemy się o społecznych napięciach, doświadczeniu obowiązkowej służby wojskowej, ale też o ranach na psychice, jakie ona później pozostawia. Ale w tym izraelskim anturażu Gefen stawia też pytania całkiem uniwersalne, dotyczące ludzi w scyfryzowanym świecie. I – jak napisał w recenzji „Jerozolimskiej plaży” inny izraelski pisarz Etgar Keret – z wielką czułością opisuje ludzką kruchość.

Gdyby Bóg wpisał do dekalogu „nie oceniaj innego”, sprawy potoczyłyby się inaczej... Ta myśl kołatała mi się w głowie jeszcze długo po lekturze. Ale polecam ją nie tylko koneserom izraelskiej prozy.