Nagrania spod ich szyldu w pewnych kręgach mają status kultowych. Skąd ta estyma? Oprócz samej muzyki, stawiałbym na powtarzalność.

Fragmenty wykorzystanych w produkcjach utworów mają być idealnie przycięte, wersy napisane z właściwą starannością, a emocje wyczuwalne w każdym słowie. Miłośnicy eksperymentów, ze względu na powyższe, zapewne skreślili zespół po premierze „Lepiej nie wnikać”. Pozostali wciąż wyczekują takich płyt jak „Refluks”.

Bo ani Bonson, ani Soulpete nie starają się odkryć koła na nowo. Raper ponownie zdaje się być zawieszony między pogodzeniem z przegraną a gotowością do walki. Słychać to w „Bilecie w jedną”, gdzie mówi o uzależnieniach i wątpliwej reputacji: „Tylko trochę wstyd, jak robię flachę/ Przypominam trochę tatę”. Depresyjne treści, których na „Refluksie” nie brakuje, wyważają produkcje. W „Kendryku” i „Tangu” słyszymy agresję i niepokój. „Wariacie” czy „Zdarte łokcie i kolana”, dzięki samplom, których w Polsce użyliby pewnie tylko Soulpete i Te-Tris, przywodzą na myśl „Lepiej nie pytać”. Za to „Trochę o tym i o tamtym” i „Uber” przez nostalgiczną nutę przypominają „Restart” sprzed czterech lat.

Czytaj więcej

„Pokolenie końca świata”: Pokolenie frazesów

Zazwyczaj dana formuła wyczerpuje się po jednym, dwóch albumach. BonSoul zamiast porzucać dotychczasowe oblicze, dopracowuje je. Dzięki temu „Refluks” to kolejny solidny element dyskografii. Niemniej to, co kiedyś uważałem za największą siłę duetu, dziś zaczynam postrzegać jako przeszkodę do wyjścia z twórczej strefy komfortu.