„Biada Babilonowi”: Bez uchodźców z chorobą popromienną

W Europie wkraczamy w okres, w którym zagrożenie użyciem broni atomowej wzrosło – oświadczyła Jessica Cox kierująca polityką nuklearną NATO. Można rzec, że powieść Pata Franka „Biada Babilonowi” sprzed 60 lat ukazuje się u nas w dobrym momencie.

Publikacja: 20.10.2023 17:00

„Biada Babilonowi”, Pat Frank, tłum. Zbigniew A. Królicki, wyd. Rebis

„Biada Babilonowi”, Pat Frank, tłum. Zbigniew A. Królicki, wyd. Rebis

Foto: mat.pras.

Po detonacji bomb atomowych w Japonii w 1945 r., w Stanach Zjednoczonych pojawiły się dwie fale utworów inspirowanych tymi wydarzeniami. Pierwsza, tuż po wojnie, tonowała nastroje euforyczne, ukazując, jak by wyglądały te eksplozje, gdyby dotknęły miast amerykańskich. Druga, późniejsza o dekadę, inspirowana była przez wystrzelenie przez ZSRR pierwszego sztucznego satelity Ziemi w październiku 1957 r. Sputnik nie obserwował wprawdzie Amerykanów z orbity ani nie otwierał samoczynnie drzwi garaży, jak sądzono, ale był dowodem na posiadanie przez stronę sowiecką rakiet zdolnych przenosić atom na inne kontynenty, w tym amerykański.

„Biada Babilonowi” pochodzi z 1959 r. i obawa przed sputnikami jest tam uzasadniona (Sowieci wystrzelili właśnie Sputnika 23, największego z dotychczasowych), a polityka międzynarodowa prowadzi wyraźnie do konfrontacji nuklearnej. W chwili ukończenia powieści Frank (na zdjęciu) nie wiedział, jak rozwinie się sytuacja globalna, ale kryzys kubański w 1962 r. wskazuje, że jego rozpoznania były trafne.

W powieści dochodzi do wymiany uderzeń atomowych zainicjowanych przez ZSRR, któremu wydaje się, że Ameryka jest słaba i nieudolna, więc łatwo ją powalić na kolana. Frank opisuje te wydarzenia z pozycji mieszkańców Fortu Repose, miasteczka w środkowej Florydzie. Wielkie miasta znikają, starte z powierzchni Ziemi przez atomowe eksplozje, a Fort Repose dowiaduje się o tym z rozbłysków na niebie oraz z nasłuchów emerytowanego admirała, który dysponuje radiostacją. W powieści czytamy, jak łatwo załamuje się krucha osłonka cywilizacji i jak dają sobie radę przedsiębiorczy ludzie, którzy niczym rzuceni na „Tajemniczą wyspę” Verne’a koloniści zmuszeni są na nowo budować własne życie. Historia rozłamuje się na dwie części, granicą między nimi jest Tamten Dzień, jak się powszechnie określa ową straszliwą datę.

Czytaj więcej

„Fantastyczny Matt Parey”: Jak rodził się fandom

Opiewaniem zagłady zajmuje się w science fiction odłam zwany postapo (od postapokalipsy) i na dobrą sprawę Frank niewiele dodaje do opisów, które już znamy. Warto przeczytać jego powieść nie dla atomowych straszaków, które inni autorzy przeoczyli, ale dla bardzo realistycznego ukazania postatomowego życia w Forcie Repose, kulis machiny militarnej oraz polityki światowej, dzięki czemu z grubsza wiadomo, jak doszło do kataklizmu. Frank znał okoliczności takiego konfliktu z prostego powodu: był doradcą Departamentu Obrony USA, a wcześniej dziennikarzem zagłębionym w tej tematyce. Jego opisy są wiarygodne; imponowało mi zwłaszcza wkomponowanie w materię powieści wiedzy specjalistycznej, np. medycznej, którą inni autorzy się nie wykazali.

Autor nie lubuje się jednak w naturalistycznym przedstawianiu atomowych i postatomowych okropieństw, umieszczając je w stosownej odległości. Trochę też sprzyja bohaterom, lokując Fort Repose w miejscu, gdzie skutki kataklizmu mają charakter ograniczony. Miasteczko omijają fale uderzeniowe i opad promieniotwórczy, gdyż sprzyjające wiatry nie dopuszczają skażenia. Jakimś cudem woda w rzece jest czysta i ryby nadają się do jedzenia, ale nikt tego nie sprawdza, bo w całym mieście nie uchował się licznik Geigera-Müllera. Nie ma też fal uchodźców ze zbombardowanych okolic, którzy marliby masowo na chorobę popromienną, acz kilka przypadków się trafia. Stąd wrażenie, że Fort Repose to miejsce ocalone przez Boga albo przez korzystne zbiegi okoliczności. Cóż, pod koniec lat 50. XX wieku wiedza o skutkach uderzenia atomowego nie była na takim poziomie jak dziś.

Pomimo to książka ma wybitne walory: jest dobrze napisana i kompetentnie zaplanowana, a osuwanie się cywilizacji w stronę XIX i wcześniejszych wieków wygląda wiarygodnie. Liczy się też prekursorstwo: dziś „Biada Babilonowi” to pozycja klasyczna, choć w Polsce przetłumaczona po raz pierwszy.

Po detonacji bomb atomowych w Japonii w 1945 r., w Stanach Zjednoczonych pojawiły się dwie fale utworów inspirowanych tymi wydarzeniami. Pierwsza, tuż po wojnie, tonowała nastroje euforyczne, ukazując, jak by wyglądały te eksplozje, gdyby dotknęły miast amerykańskich. Druga, późniejsza o dekadę, inspirowana była przez wystrzelenie przez ZSRR pierwszego sztucznego satelity Ziemi w październiku 1957 r. Sputnik nie obserwował wprawdzie Amerykanów z orbity ani nie otwierał samoczynnie drzwi garaży, jak sądzono, ale był dowodem na posiadanie przez stronę sowiecką rakiet zdolnych przenosić atom na inne kontynenty, w tym amerykański.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi