Bogusław Chrabota: Czy referendum ogłoszone przez PiS ma sens?

Często słyszę ze strony opozycji, że referendum jest bez sensu, o niczym i w ogóle nie warto o nim dyskutować. Zupełnie się nie zgadzam.

Publikacja: 18.08.2023 17:00

Bogusław Chrabota: Czy referendum ogłoszone przez PiS ma sens?

Foto: PAP/Tomasz Gzell

Referendum zapowiedziane przez PiS na październik to bardzo chytry pomysł, nawet jeśli pomysłodawcy mają pełną świadomość, że ze względu na trudność z uzyskaniem 50-proc. kworum na jakiekolwiek formalne związanie władzy jego wynikami nie ma co liczyć. W tej sprawie można mieć niemal pewność. Jeśli bowiem tradycyjnie w wyborach parlamentarnych głosuje około połowy uprawnionych, to w referendum, przy „cichym” bojkocie opozycji, weźmie pewnie udział nie więcej niż jedna czwarta Polaków, a może nawet mniej. Przede wszystkim lojaliści Prawa i Sprawiedliwości, czyli trzydzieści kilka procent z połowy. Reszta udział w referendum w jakiejś formie odrzuci; część nie zagłosuje świadomie, spora grupa odda głosy nieważne, a inni, zderzając się z niezrozumieniem zarówno samej idei, jak i tematów, głosowanie zignoruje. I tyle będzie z formalnego wiązania władzy głosem ludu w sprawach, zdaniem PiS, ważnych dla polskiej demokracji.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Trzeba budować etyczny kręgosłup, zamiast obawiać się wielości

A jednak partia prezesa Kaczyńskiego brnie w ten pomysł, bo referendum, niezależnie od wyniku, może przynieść prawicy wyłącznie polityczne frukty. Po pierwsze, PiS ogłaszając referendum, komunikuje swój szacunek dla procedur demokratycznych; liderzy prawicy grzmią gdzie się da, że w ważnych sprawach dla państwa kierują się wolą narodu, a nie ma lepszej formuły na wyrażenie tej woli niż demokracja bezpośrednia, czyli referendum. Z tej to przyczyny referendum to pułapka zastawiona na opozycję. O ile bowiem intelektualiści, eksperci, komentatorzy mogą nie zostawiać suchej nitki zarówno na sensie, jak i samej treści pytań, o tyle główni antagoniści partii prezesa zrobić tego nie mogą. Bezpośrednie nawoływanie do bojkotu byłoby bowiem dla partii opozycyjnych samobójcze. Przedstawiane przez liderów PiS jako cios w istotę demokracji służyłoby zarówno do krótko-, jak i długoterminowego dyskredytowania opozycji demokratycznej. Jakaż ona zresztą demokratyczna, skoro bije w najgłębszy sens demokracji?

PiS ogłaszając referendum, komunikuje swój szacunek dla procedur demokratycznych; liderzy prawicy grzmią gdzie się da, że w ważnych sprawach dla państwa kierują się wolą narodu, a nie ma lepszej formuły na wyrażenie tej woli niż demokracja bezpośrednia, czyli referendum. 

Trudna byłaby też strategia tłumaczenia, dlaczego to akurat referendum nie spełnia warunków. W polskim prawie na temat dopuszczalności referendum jest niewiele. W sumie wystarczy, by było podejmowane w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa. Na dodatek inicjować je może bez ograniczeń Rada Ministrów. W tej konkretnej sytuacji przepisy zostawiają jej pełną dyskrecjonalność w kwalifikowaniu, jakie sprawy mają „szczególne znaczenie” dla państwa. Podważyć więc jej decyzji w żaden sposób się nie da. I PiS świetnie to wie.

Czymś zupełnie innym jest systemowa zasadność kwestii podnoszonych w referendum. Tutaj głos zabiera nauka, swoją drogą polecam świetny tekst prof. Radosława Markowskiego z czwartkowej „Rzeczpospolitej” („Radosław Markowski: Co politologia mówi o referendum i pytaniach PiS”, 17 sierpnia). Markowski wylicza, jakie są warunki sensownego referendum, wymieniając m.in. wagę tematów dla społeczeństwa, nietendencyjne przedstawienie dylematu i długą debatę prezentującą opinii publicznej racje, jakie stoją po jednej i drugiej stronie sporu. Osobną kwestią jest unikanie referendów w społeczeństwach skrajnie spolaryzowanych jak nasze, bowiem łatwo spowodować, że arytmetyczny wynik stanie się instrumentem ucisku wobec przegranej mniejszości.

Czy referendum ogłoszone przez PiS spełnia te kryteria? Prócz tego, że proponowane pytania mają się nijak do katalogu potwierdzanych przez badania spraw mających dla Polaków „szczególne znaczenie”, należy wątpić, czy autorytety będą miały równe szanse w przedstawianiu racji „pro” i „kontra”, a czas na kampanie referendalną jest absurdalnie krótki. Wszystko to razem gra konsekwentnie na rzecz rządzącej partii; przewaga komunikacyjna rządu jest oczywista i nie będzie podlegała żadnym ograniczeniom, a krótki termin ma dać gwarancję, że wyjątkowo intensywna kampania nie wywoła efektu znużenia. Ma być więc po myśli jedynej słusznej partii, krótko i intensywnie. Co więcej, o ile rygory prezentacji treści wyborczej w mediach publicznych podlegają ścisłym rygorom, o tyle kampania referendalna nie zna takich ograniczeń. Rząd będzie wspierał swoje racje i polityczne interesy bez żadnej kontroli.

Czytaj więcej

Bogusław Chrabota: Od TSA i Budgie do wolności. Nawet dźwięk się „wyprostował”

I jeszcze jedna sprawa na koniec, szalenie ważna i o fundamentalnym znaczeniu. Często słyszę ze strony opozycji, że referendum jest bez sensu, o niczym i w ogóle nie warto o nim – jako o nonsensie – dyskutować. Zupełnie się nie zgadzam. Polityczny spór o Polskę, w który jesteśmy zanurzeni po kolana, odnosi się do spraw fundamentalnych. To kwestia pomysłu na polski kapitalizm: własność prywatna czy państwowa? Pomysłu na rozwiązania służące rynkowi pracy: ubodzy emeryci czy gospodarka spod znaku „silver economy”? Integracja czy izolacja europejska? Polska mono- czy wieloetniczna?

Politycy Prawa i Sprawiedliwości sądzą, że dzięki poparciu części Polaków w referendum zdobędą realne wsparcie dla ważnych kierunków swojej polityki. Nie będzie to – ze względu na brak kworum – opinia wiążąca. Wystarczy jednak, by machać Polakom przez kolejną dekadę przed oczyma deklaracjami: Polacy myślą jak my! Kochajcie nas i regularnie wybierajcie! Pozwólcie robić „co trzeba”. I o to właśnie chodzi.

Referendum zapowiedziane przez PiS na październik to bardzo chytry pomysł, nawet jeśli pomysłodawcy mają pełną świadomość, że ze względu na trudność z uzyskaniem 50-proc. kworum na jakiekolwiek formalne związanie władzy jego wynikami nie ma co liczyć. W tej sprawie można mieć niemal pewność. Jeśli bowiem tradycyjnie w wyborach parlamentarnych głosuje około połowy uprawnionych, to w referendum, przy „cichym” bojkocie opozycji, weźmie pewnie udział nie więcej niż jedna czwarta Polaków, a może nawet mniej. Przede wszystkim lojaliści Prawa i Sprawiedliwości, czyli trzydzieści kilka procent z połowy. Reszta udział w referendum w jakiejś formie odrzuci; część nie zagłosuje świadomie, spora grupa odda głosy nieważne, a inni, zderzając się z niezrozumieniem zarówno samej idei, jak i tematów, głosowanie zignoruje. I tyle będzie z formalnego wiązania władzy głosem ludu w sprawach, zdaniem PiS, ważnych dla polskiej demokracji.

Pozostało 83% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi