Referendum zapowiedziane przez PiS na październik to bardzo chytry pomysł, nawet jeśli pomysłodawcy mają pełną świadomość, że ze względu na trudność z uzyskaniem 50-proc. kworum na jakiekolwiek formalne związanie władzy jego wynikami nie ma co liczyć. W tej sprawie można mieć niemal pewność. Jeśli bowiem tradycyjnie w wyborach parlamentarnych głosuje około połowy uprawnionych, to w referendum, przy „cichym” bojkocie opozycji, weźmie pewnie udział nie więcej niż jedna czwarta Polaków, a może nawet mniej. Przede wszystkim lojaliści Prawa i Sprawiedliwości, czyli trzydzieści kilka procent z połowy. Reszta udział w referendum w jakiejś formie odrzuci; część nie zagłosuje świadomie, spora grupa odda głosy nieważne, a inni, zderzając się z niezrozumieniem zarówno samej idei, jak i tematów, głosowanie zignoruje. I tyle będzie z formalnego wiązania władzy głosem ludu w sprawach, zdaniem PiS, ważnych dla polskiej demokracji.
Czytaj więcej
Odwrotnością atrofii kultury jest jej żywotność. Atrakcyjność przesłania, które zmienia chaotyczną wielość w jeden silny strumień wielu nurtów, a on daje społeczeństwom i państwowościom moc, jakiej nigdy nie miały.
A jednak partia prezesa Kaczyńskiego brnie w ten pomysł, bo referendum, niezależnie od wyniku, może przynieść prawicy wyłącznie polityczne frukty. Po pierwsze, PiS ogłaszając referendum, komunikuje swój szacunek dla procedur demokratycznych; liderzy prawicy grzmią gdzie się da, że w ważnych sprawach dla państwa kierują się wolą narodu, a nie ma lepszej formuły na wyrażenie tej woli niż demokracja bezpośrednia, czyli referendum. Z tej to przyczyny referendum to pułapka zastawiona na opozycję. O ile bowiem intelektualiści, eksperci, komentatorzy mogą nie zostawiać suchej nitki zarówno na sensie, jak i samej treści pytań, o tyle główni antagoniści partii prezesa zrobić tego nie mogą. Bezpośrednie nawoływanie do bojkotu byłoby bowiem dla partii opozycyjnych samobójcze. Przedstawiane przez liderów PiS jako cios w istotę demokracji służyłoby zarówno do krótko-, jak i długoterminowego dyskredytowania opozycji demokratycznej. Jakaż ona zresztą demokratyczna, skoro bije w najgłębszy sens demokracji?
PiS ogłaszając referendum, komunikuje swój szacunek dla procedur demokratycznych; liderzy prawicy grzmią gdzie się da, że w ważnych sprawach dla państwa kierują się wolą narodu, a nie ma lepszej formuły na wyrażenie tej woli niż demokracja bezpośrednia, czyli referendum.
Trudna byłaby też strategia tłumaczenia, dlaczego to akurat referendum nie spełnia warunków. W polskim prawie na temat dopuszczalności referendum jest niewiele. W sumie wystarczy, by było podejmowane w sprawach o szczególnym znaczeniu dla państwa. Na dodatek inicjować je może bez ograniczeń Rada Ministrów. W tej konkretnej sytuacji przepisy zostawiają jej pełną dyskrecjonalność w kwalifikowaniu, jakie sprawy mają „szczególne znaczenie” dla państwa. Podważyć więc jej decyzji w żaden sposób się nie da. I PiS świetnie to wie.