Nie pamiętam już, czym konkretnie był, ani w jakim celu go wykorzystywano. Za to wydaje mi się, że wiem, co oznaczał. Wysoki słup, być może z jakimś przekaźnikiem na czubku, wiele lat temu runął na ziemię. Pewna gazeta w rubryce „zdjęcie dnia” uwieczniła ten upadek lapidarnym podpisem: „Był najwyższy, jest najdłuższy”.
Jerzy Pilch mawiał, że pisać należy tak, by każde zdanie z osobna dało się wyciągnąć z kontekstu i ssać jak cukierek. Possijmy więc przez chwilę ten zgrabny greps, tym bardziej że jak mało który genialnie nadaje się on do wyciągnięcia z kontekstu. I umieszczenia w innym, nieskończenie szerszym. Gdyby rzucono nam wyzwanie streszczenia historii naszej cywilizacji w ostatnich kilku wiekach w czterech słowach, lepszych nie dalibyśmy rady znaleźć. Zmiana, jaka się dokonała – w nas i dookoła – polega w zasadzie jedynie na zmianie kierunku. Marzenia, lęki i ambicje pozostały wciąż te same. Kiedyś tylko próbowaliśmy się ku nim wspinać, teraz – staramy się dopełznąć. W przeciwieństwie do wielu pokoleń naszych przodków znajdujemy się jednak w tej uprzywilejowanej sytuacji, że proces podmiany sensów, wypłukiwania prawdziwych znaczeń zaszedł wystarczająco daleko, by dostrzec go gołym okiem. A najlepszy moment, by przyjrzeć się mu z bliska wypada w najbliższy wtorek, uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny.
Czytaj więcej
Nie ma drugiej, porównywalnej z nią, typowo ludzkiej nadwyżki. Czegoś wyłącznie naszego, a więc jedynego i ostatniego przyczółku chroniącego naszą pozycję w świecie. Dusza to Linia Maginota człowieczeństwa.
Najwyższy z dotychczasowych punkt rozwoju maryjnego dogmatu jest tym, pod który najusilniej próbuje się podszyć wiara w „naukę” i „postęp” – religia transhumanizmu. Zgodnie z regułą „Bóg lubi trójki” ma ona trzy przykazania; trzy cechy, którymi odznaczać się będzie nad- czy też postczłowiek. Nieśmiertelność, nieskończoną wiedzę i umiejętność doznawania nieprzebranego szczęścia. Jego wyznawcy twierdzą, że będą w stanie wziąć sobie to, co podarowane zostało Maryi. A czego zabranie – nie tylko Jej duszy, ale i ciała do Nieba – było ostatecznym potwierdzeniem. Nieśmiertelność, bo na ziemi tylko zasnęła, a obudziła się już w Niebie, otworzyła tam te same oczy, który tu tylko na moment zmrużyła. Rozciągnęła tam, po najbardziej regenerującej z drzemek, te same kości, który tu nosiły Jej niepokalane ciało. Wiedziała więcej niż ktokolwiek i cokolwiek, była, jest, bowiem pełna łaski; Duch Święty nie ma przed Nią żadnych sekretów. I jest teraz najszczęśliwszym z ludzi, jaki kiedykolwiek chodził po ziemi, bo całą sobą, od stóp po czubek głowy, z najbliższej odległości, ogląda Boga twarzą w twarz.
To o Nią, nie będąc zapewne kompletnie tego świadomym, modlił się Witold Gombrowicz, gdy dopraszał się w „Dzienniku” o „Boga cal nad głową”. Nieświadomie i przejmująco wyznając tym samym dogmat o Maryi jako Wszechpośredniczce wszystkich łask. O kimś w zasadzie takim jak my, przewyższającym nas tylko o ten jeden cal niepokalanego poczęcia. Stacji przekaźnikowej, pit stopie czy może raczej schronisku górskim Bożej łaski. Bez Niej droga w górę wydawać będzie się za niska, niebo zbyt nieosiągalne. Ale nawet odrzucone marzenie nie przestaje się tlić w ludzkich sercach; przychodzimy z nim na ziemię jak z dwoma nogami, pięcioma palcami u ręki czy wątrobą. Pragnienie Nieba jest ludzką stałą, definicyjną cechą naszego gatunku, odróżniającą nas od wszystkich innych. Ale rezygnując ze wspinaczki ku niemu, zaczynamy urządzać je wokół siebie. I w tej chwili Niepokalaną wypiera z naszej wyobraźni Nadczłowiek, Jej parodia. Wieża się chwieje, słup upada – co było najwyższe, okazuje się najdłuższe. Całe wertykalne napięcie rozprasza się w horyzontalnej szarpaninie. Próbie urządzenia sobie raju w ziemskim M3.