Kampania wyborcza jest bardzo gwałtowna, a przecież trochę drepcze w miejscu. Owszem, Jarosław Kaczyński odkrywa w Donaldzie Tusku nie tylko „wroga narodu”, ale i „ryżego”. To przekroczenie kolejnych granic języka polityki, ale i błąd. Kiedy prezes Prawa i Sprawiedliwości unikał mówienia o liderze Platformy, pokazywał, że się go nie boi. Teraz to wrażenie znika. Z kolei Tusk opowiada, że Polska śmierdzi korupcją PiS-u, co także przyczynia się do inflacji gwałtownych oskarżeń, a w konsekwencji zobojętnienia części wyborców.
Te uwagi o smrodzie były czynione na marginesie pożaru składowiska chemikaliów w Zielonej Górze. Odpowiedzialność za to ponosiły organy samorządowe bliższe Tuskowi niż obecnie rządzącym. Ale ta kampania polega na oskarżaniu o cokolwiek. Wystarczy dowolne zdarzenie, sytuacja. Partie żywią się coraz chętniej incydentami „z życia”.
Czytaj więcej
Przy wszystkich różnicach można dostrzec wiele analogii w relacjach Polski z Litwą i Ukrainą po 1990 roku. Przykład stosunków Warszawy z Wilnem pokazuje, że kluczem w pojednaniu i nowym braterstwie są wspólne cele geopolityczne, delikatność w miejsce presji i wreszcie cierpliwość. PiS-owi nieraz jej brakowało, na szczęście nie stracił jej nigdy prezydent Andrzej Duda. Dyskretny i nadzwyczaj skuteczny w sąsiedzkiej dyplomacji.
Pani Joanna, czyli z życia
PiS-owi trochę przegrzał się temat imigrantów, trudno jest też wciąż chwalić się tym samym: programami socjalnymi. Z kolei PO woli się imać zdarzeń dostarczanych z zewnątrz niż obmyślać własny plan rządzenia, z którym ma wyraźny kłopot. Trawi ją pustka programowa i strach przed jednoznacznym określaniem się. Kiedy pomaszerowała za daleko w kierunku socjalno-rozdawniczym, tylko podsyciła wolnorynkowy żar Konfederacji.
Jednym z takich incydentów „z zewnątrz” była historia Joanny Parniewskiej z Krakowa, kobiety przedstawianej jako ofiara opresyjnego pisowskiego państwa. Policja zbyt topornie zabrała się do chronienia jej przed samobójczą próbą, a przy okazji zainteresowała się użyciem przez nią środków wczesnoporonnych. Z pewnością interwencja policjantów była popisem braku taktu. Na dokładkę w swoim pierwszym komunikacie krakowska komenda sama zwróciła uwagę na aborcyjny kontekst tej historii. Dziś komendant główny policji próbuje opisywać zainteresowanie funkcjonariuszy środkami wczesnoporonnymi jako element ratowania pani Joanny przed najgorszym. Skądinąd ona sama nie złamała prawa, ale ci, co jej te środki dostarczyli – tak.