Niezwykle szczegółowo kreśli pan także obraz środowiska, które było związane ze Stanisławem Pyjasem, jego przyjaciół. To próba stworzenia portretu psychologicznego tej grupy?
Nie, portret psychologiczny to za dużo powiedziane. Ja jestem tylko prostym reporterem. Jednak by odtworzyć historię mojego bohatera, musiałem poznać jego otoczenie. Znajdowali się w nim nie tylko Lesław Maleszka i Bronisław Wildstein, ale także obecny poseł Bogusław Sonik, poeta Bronisław Maj, Liliana Sonik (wówczas Batko), a w tle dziennikarz Adam Szostkiewicz. Ci ludzie spotkali się na Uniwersytecie Jagiellońskim na jednym roku studiów (z wyjątkiem Sonika, który studiował prawo) i stworzyli coś niezwykłego – Studencki Komitet Solidarności (SKS). Tutaj pierwszy raz pojawiło się słowo „solidarność”. To była pierwsza niezależna organizacja studencka w Polsce, która odcisnęła swoje piętno na naszej historii. Poznałem świetnych ludzi, mogłem wysłuchać ich relacji. Chciałem się dowiedzieć, jak to się stało, że ten Staszek stał się dla nich kimś ważnym. Starałem się odtworzyć jego życie. Jednak kiedy po latach wypytuje się o człowieka, to jego przyjaciele najczęściej mówią, że to był świetny facet. Na tym nie da się nic zbudować. Więc musiałem obraz Pyjasa tworzyć niczym z puzzli – z drobnych anegdot i wspomnień wydzieranych tym ludziom z pamięci. Odkryciem było dla mnie dotarcie do dokumentów, które składał na studia. Pyjas pisał tam, dlaczego wybiera polonistykę. To było tak, jakbym usłyszał po 46 latach od śmierci jego głos i myśli, które nigdy wcześniej nie były publikowane. W mojej książce przeplatają się trzy opowieści: historia śledztwa, historia Staszka, jego kolegów i narodzin mitu oraz historia „Ketmana” – czyli Lesława Maleszki („Ketman” to jego pseudonim, pod którym figurował w aktach, określenie pochodzi z powieści „Zniewolony umysł” Czesława Miłosza – red.), i ludzi, którzy w tamtym czasie współpracowali ze Służbą Bezpieczeństwa.
Szokujące jest to, jak bardzo społeczeństwo polskie w tamtym czasie było inwigilowane. Niemal na każdym kroku SB wchodziło w prywatne życie.
Wystarczyło tylko wychylić głowę poza standard i już budziło to zainteresowanie służb. Lata 70. były zupełnie różne pod tym względem niż 80. Generał Krzysztoporski (w roku śmierci Pyjasa dyrektor Departamentu III MSW, szef Służby Bezpieczeństwa – red.) obliczył, że wtedy cała opozycja w Polsce liczyła 200 osób, a SB stanowiło kilkanaście tysięcy. Każdy był na widelcu. Jak chłopaki w Krakowie zaczęli się organizować, to wzbudzało to ogromne zainteresowanie. Zresztą, z tych działań zostało mnóstwo dokumentów szczegółowo opisujących ich działania. Dzięki temu możemy na przykład odtworzyć jeden dzień z życia Stanisława Pyjasa, dokładnie 12 kwietnia 1976 roku. Wtedy był obserwowany przez kilka godzin. Wiemy, gdzie był, co zjadł, z kim się spotkał. Co ciekawe, całego tego środowiska związanego z domem studenckim Żaczek nie pociągała polityka, ale raczej literatura, sprawy społeczne, filozofia, strukturalizm, teatr. O tym dyskutowali. Przecież oni na początku po prostu chcieli wydawać swoje pismo literackie i to zwróciło uwagę służby bezpieczeństwa. SB wiedziała o nich wszystko i udało jej się ich zastraszyć. Jednak jesienią 1976 roku powstał Komitet Obrony Robotników, który dał studentom wsparcie. KOR dla tych młodych ludzi to była organizacja zacnych starszych panów i pań, którzy nie bali się podpisywać własnym nazwiskiem, którzy drukowali swoje adresy i telefony w biuletynach i do których można było się zawsze zwrócić o pomoc.
Czy była w nich ideowa naiwność? Może nie zdawali sobie sprawy, do czego określone działania mogą prowadzić?
Nie. Myślę, że – za przeproszeniem – oni mieli gdzieś to, co się stanie. To była bardzo wolnościowa grupa. No bo co SB mogło im zrobić? Jedynie Maleszka bał się wyrzucenia ze studiów, one były dla niego ważne. Nie zapominajmy, że wszystko dzieje się po deklaracji helsińskiej podpisanej w 1975 roku, dotyczącej respektowania praw człowieka po wschodniej stronie żelaznej kurtyny. W świetle prawa oni nie robili nic złego: organizowali się, rozmawiali, kolportowali nielegalną literaturę i prasę. To wszystko. Dlatego tak wielkim zaskoczeniem była ta śmierć, którą uznali za zabójstwo. To ich na moment zmroziło. Potem, gdy powstał SKS, oni podpisali się własnymi imionami i nazwiskami pod tym wszystkim. Wtedy od razu wystawili się na strzał.