Kora, jakiej nie znaliście

„Się żyje. Kora”, biografia Katarzyny Kubisiowskiej w blisko pięć lat po śmierci wokalistki Maanamu, portretuje burzliwe, złożone życie jednej z najważniejszych polskich artystek.

Publikacja: 12.05.2023 10:00

Kora była wyjątkowa również na tle wielu męskich zespołów debiutujących w początkach lat 80.

Kora była wyjątkowa również na tle wielu męskich zespołów debiutujących w początkach lat 80.

Foto: PAP/Afa Pixx/Krzysztof Wellman

Taka szczera książka, choć autorka z pewnością wie o wiele więcej, była bardzo potrzebna, żeby pamięć o nieszablonowej gwieździe nie zmieniła się w fałszywy pomnik w stylu, który Witold Gombrowicz opisałby: „Kora wielką poetką była”.

Była i wciąż pozostaje wpływowa – tylko ostatnio jej wiersze i piosenki nagrali na płytach Natalia Przybysz i Ralph Kamiński. Wypłaszczony portret kompletnie do niej nie pasuje również dlatego, że zyskała sławę i popularność, żyjąc według zasad kontrkultury, najpierw hipisowskiej, a potem punkowej. Zmienna, kontrowersyjna, nieobliczalna – nie po to łamała tabu, by była tabuizowana. Tak ją odbieraliśmy co najmniej od czasu, gdy występem Maanamu na festiwalu opolskim w czerwcu 1980 r., który transmitowała dla milionów telewizja, rozpoczęła w kulturze polskiej to, co kilka miesięcy później Solidarność w życiu politycznym i społecznym Polski – zaczęła rozsadzać komunizm od środka. Mentalnie, obyczajowo, demonstracją swojej wolności.

Czytaj więcej

50 lat „The Dark Side of the Moon”. Wciąż wzbudza bicie serca

Bez miłości

Miałem okazję być na pierwszym dużym koncercie Maanamu w Warszawie w Sali Kongresowej w październiku 1981 r. na Rock Jamboree, a potem na wielu innych, i gdy już jako dziennikarz poznawałem wokalistkę od kulis, zdarzyło mi się przeżyć co najmniej kilka zdziwień i zaskoczeń. Jeszcze w latach 90. wokół „Rzeczpospolitej” powstał klub wpływowych kobiet, w tym biznesmenek, i lekko się zdziwiłem, gdy moja rockowa idolka znalazła się w gronie prezesek i milionerek. Miałem potem okazję zapytać się o tę przemianę przy okazji premiery solowej płyty z przedwojennymi szlagierami, śpiewanymi przez matkę Kory. Z jednej strony mówiła o swoich pozarockowych doświadczeniach, słuchaniu opery, artystycznych spotkaniach z gigantami kultury w Krakowie, m.in. z Tadeuszem Kantorem czy Witoldem Beresiem, z drugiej jednak sprawiała wrażenie osoby pragnącej się przedzierzgnąć z punkowego wampa w nobliwą damulkę.

Zapominając o swojej młodości, narzekała na młodych ludzi za to, że są niechlujnie ubrani. Pewnie wybałuszałem oczy ze zdziwienia, gdy krytykowała kolegów z zespołu za kiepski styl ubierania się oraz wspominała, że chciałaby, żeby nosili się w stylu Red Hot Chili Peppers. Papryczki cenię, ale ważniejsze od gadania o tym, jak wygląda Ryszard Olesiński, wybitny gitarzysta solowy Maanamu, było pytanie: jakby wyglądałaby muzyka Maanamu, gdyby nie gra Ryszarda Olesińskiego? To, niestety, ostatecznie nie miało to znaczenia i musiałem na łamach „Rzeczpospolitej” pisać o tym, że gdy zespół odnotował spadek popularności i stawek, Kora pozbyła się muzyków towarzyszących jej od lat, a z dawnego składu pozostał tylko Marek Jackowski. Oczywiście, rozwiązanie personalnych problemów, które w naturalny sposób narastały od lat, miało swoje znaczenie, ale motyw finansowy grał ważną rolę.

Rozmowy z Korą nie zawsze należały do przyjemności. Broniąc się przed trudnymi pytaniami, reagowała z agresją, co najgorszą formę przyjęło, gdy wybrałem się do niej do domu na Bielanach porozmawiać na temat molestowania jej przez księdza. Trwały pierwsze rządy PiS, w redakcji, gdy zgłosiłem temat, zwrócono uwagę, jaka ekipa rządzi, jednak ówczesny redaktor naczelny Paweł Lisicki nie był cenzorem kultury i wręcz domagał się, by wprowadzać na łamy osoby niekojarzone z rządem. Z tym większym zaskoczeniem przyjąłem, że atak nadszedł ze strony Kory, która już przy wejściu do domu, gdy zapytałem ją, czy nie przeszkadza jej pobliska dzwonnica, zrugała mnie tak, jakby pomimo wielu lat znajomości uznała pytanie za prowokację. Demonstracyjnie wychwalała dzwony. Za to, że oczyszczają powietrze!

Już publicznie, w jednym z talent show, mało nie zabiła wzrokiem młodego człowieka, który powiedział, że „Oprócz błękitnego nieba” to piosenka Golden Life. Oczywiście, nie lubiła braku kompetencji, ale przecież miała przed sobą młodą osobę, wobec której zachowała się jak wściekła królowa, która ścina wzrokiem, wcześniej krytykując zakonnice za opresyjne metody wychowawcze. Lewicująca Kora była najlepszym dowodem na toksyczność wychowania w katolickich szkołach. Tym bardziej szanowałem opanowanie Kamila Sipowicza, który z filozoficznym spokojem starał się łagodzić pełne napięcia sytuacje, zaś Korze pomagała też, gdy już była chora, zawartość przesyłki do psa Ramony, o co miała głośną sprawę w sądzie. Kiedy zaś rozmawiałem z Markiem Jackowskim, trudno mi było w nim zobaczyć „fałszywego Jezuska”, jak mówiła Kora o byłym mężu, gdy przecież oboje ostro żyli i się zdradzali.

Na scenie w wideoklipach widzieliśmy zespół, który stanowi zgraną paczkę przyjaciół, Korę i Marka Jackowskich, będących nie tylko małżeństwem, ale także najlepszą w Polsce rodzinną spółką autorsko-kompozytorską. Tymczasem za kulisami i na co dzień trwała wolna miłość. Ona lubiła „lekkie dragi”, on alkohol. Nawet na tym polu były różnice. Pamiętajmy też, że poza „karnawałem Solidarności” – przypadającym na czas od podpisania umów sierpniowych w 1980 r. do wprowadzenia stanu wojennego w grudniu 1981 r. – działalność pierwszego Maanamu łączy się z okresem największej narodowej depresji, również gospodarczej, w czasach rządów generała Wojciecha Jaruzelskiego. Polacy nie mają perspektyw, emigrują. Właśnie na to nakładają się rodzinne dramaty. Tak w połowie lat 80. Tak pisze Kora do siostry Ani: „Różne układy sprawiają, że co sekunda to w dół, to w górę, huśtawka uczuciowa, a co za tym idzie – rozkład psychiczny i fizyczny. Tęsknię bardzo za moim ukochanym, który od pół roku jest na stypendium w NRF i nie mogę sobie z tym poradzić. (...) Dzieci rosną, są śliczne, mądre i prawie grzeczne, ale i to mnie nie cieszy. Taką mam francowatą naturę. (...) Ale co? Maanam jako grupa rozwija się wspaniale, wszędzie, gdzie jesteśmy, entuzjazm. Ale bez prawdziwej miłości nie ma szczęścia”.

Owym ukochanym jest Kamil Sipowicz, ostatni mąż Kory, bohater „Kocham Cię, kochanie moje”, z którym łączy ją nietypowy związek: jeden z synów uznawanych za dziecko Marka Jackowskiego jest owocem nieformalnego związku, a miłość do Sipowicza nie jest jedyna. Nie bez powodu Sipowicz w porywie zazdrości rani basistę Maanamu Bodka Kowalewskiego nożyczkami od paznokci w twarz.

Te komplikacje nie są w rodzinie Kory niczym nowym, na co wpływ ma także burzliwa historia. Ojciec wokalistki Marcin Ostrowski urodził się w 1897 jako jedno z jedenaściorga dzieci swoich rodziców w Buczaczu. Historia miasta dobrze odzwierciedla wielkość i upadek Rzeczypospolitej. Tu Michał Korybut Wiśniowiecki podpisał haniebny traktat o płaceniu haraczu Turcji. Gdy miasto znalazło się w granicach II RP, Żydzi stanowili 60 proc. mieszkańców, Polacy – 25 proc., a Ukraińcy nazywani pogardliwie ruskami – 15 proc.

Ojciec był komendantem policji. W 1924 r. ożenił się z 20-letnią Eugenią Turczańską, córką właścicieli rzeźni. Marcinowi władza, a i wódka uderzyły jednak do głowy. Za domową palbę w powietrze podczas rodzinnej awantury został odwołany ze stanowiska i przeniesiony na podrzędne poza miasto. Katastrofa przychodzi 17 września 1939 r. po wejściu wojsk sowieckich. W lutym 1940 r. pani Eugenia wraz z trzema córkami zostaje zesłana do Kazachstanu. Wojenny los Marcina Ostrowskiego zaczął się równie dramatyczne. Z domu wyprowadza go NKWD, trafia z wyrokiem śmierci do buczackiego fortu. Gdy ten płonie, skazani Polacy próbują ucieczki. Dobijani przez Rosjan i Ukraińców, giną. Marcin cudem przeżywa pod stertą trupów. Całkiem już siwy przez Rumunię dociera do Krakowa.

Historia babki Kory, Karoliny Bilińskiej, to także opowieść z kresów. Kierowała pensją dla dziewcząt w Stanisławowie. To były jej złote czasy. Z romansu z żydowskim adwokatem, o którym niewiele wiadomo, urodziła się Emilia, matka wokalistki. Ten czas opisywała następująco: „Nieślubne dziecko (...) musiało zostać ukryte na wsi. Przez to moja przyszła mamusia kilka lat spędziła u obcych ludzi”. Życie babki stabilizuje się, gdy wychodzi za Stanisława Siarkiewicza, komornika sądowego ze Stanisławowa. Emilia zostałaadaptowana i również kształci się na nauczycielkę, pracuje jako guwerentka. Czy była szczęśliwa? Z lektur notowała takie zdania: „Życie – to pragnienie czego, czego nie ma”, „Jedyna morfina na ból życia to namiętności”, „Kochać, to znaczy nie znać”. Gdy Stanisławów zostaje zajęty, ojczyma zesłano na wyrąb lasu nad Bajkałem.

Rodzice Kory poznają się w krakowskim starostwie, gdzie Marcin i Emilia zostali zatrudnieni przez niemieckich okupantów dzięki znajomości niemieckiego. „Zaczną się sobie bacznie przyglądać – dwoje samotników poturbowanych przeszłością” – pisze Kubisiowska. Do ślubu dochodzi, gdy potwierdzona jest śmierć pierwszej żony Marcina. Losy córek pozostają nieznane. Pierworodny syn Andrzej urodził się w czerwcu 1943 r., Anna w lipcu 1944 r., Jerzy w kwietniu 1947 r., Tadeusz w styczniu 1949. Ale już wcześniej życie rodziców zaczyna się komplikować. Nowa władza poznaje policyjną przeszłość ojca, którego UB zabiera na kilkudniowe przesłuchanie. Rodzice muszą zmienić mieszkanie, żyć poniekąd w ukryciu. Ojca odnajdują jednak wracające z zesłania trzy córki z pierwszego związku. Opowiadają o pełnym poświęceniu zachowaniu matki i jej dramatycznej śmierci. Ostatecznie jedna z córek zostaje w nowej rodzinie i ucieka dopiero wtedy, gdy ojciec chce ją wydać za szewca. Z zesłania wraca także ojczym Emilii – Siarkiewicz, ale matka wokalistki nie chce z nim utrzymywać relacji.

Koncert Skaldów

W takim rodzinnym galimatiasie 8 czerwca 1951 r. przychodzi na świat Kora – ciemna, czarnowłosa i czarnooka. Matka ma 43 lata, ojciec 54. Piąte dziecko nie było planowane. Mogło być nawet niechciane. Teoretycznie nazywa się Aleksandra, ale ojciec, będąc na rauszu, w urzędzie podaje do aktu imię Olga.

Łatwo nie jest: siedmioosobowa rodzina mieszka w 33-metrowym pomieszczeniu, które kiedyś było suszarnią. Ojciec haruje na urzędniczej posadce za grosze, wstydzi się swojego wieku i prosi najmłodszą córkę, by w towarzystwie nazywała go dziadkiem. Umiera we śnie, gdy ma 63 lata. Matka z kolei choruje na gruźlicę. Prątkuje. Na rok jedzie do sanatorium. Nie ma wyjścia: dzieci trafiają do sierocińca. Kora – do zakonnego. Zapamiętała ten czas jak najgorzej, ale jej siostra nie miała złych wspomnień. Są pozytywne, książkowe relacje na temat Józefy Szypuły, Mateczki Przełożonej, która zajmowała się dziećmi ocalonymi z wojny. W latach 80. próbowała się skontaktować z Korą, by porozmawiać o przeszłości, wokalistka jednak odmówiła spotkania.

Gdy państwo przejmuje kościelną placówkę w 1960 r., Ola wraca do rodzinnego mieszkania, zapamiętana przez rówieśniczkę jako „typ liderki – pomysłowa, przebojowa, pyskata, radosna”. Pobyt w domu nie trwa długo. Matka wysyła córkę do wujostwa, gdzie jest uwikłana w małżeńskie rozgrywki. Gdy ponownie wraca do Krakowa, okazuje się, że Olga ma gruźlicę oczu i grozi jej ślepota. Przeżywa kolejne miesiące rozłąki w sanatorium. „Gdy miała do mnie przyjechać rodzina, to czekałam na nich jak pies w azylu, który czeka na coś, tylko nie wie na co” – wspominała. Tym bardziej że dwaj bracia, de facto obcy ludzie, szybko wpadli w alkoholizm i konsekwentnie zapijali się na śmierć, przechodząc nawet przez fazę picia denaturatu. Jakby nieszczęść było mało, przydarza się też próba molestowania przez księdza (wedle relacji Kory uciekła, gdy wsunął jej do ucha język), a także nauczyciela zaprzyjaźnionego z mamą, który rozpinał rozporek i zachęcał do pieszczot. Dziewczynka czuła, że te historie zdarzyły się jej jako dziecku z rozbitej rodziny, niemogącej liczyć na pełną opiekę.

Radości szuka w muzyce. W połowie lat 60. mama zaprowadziła ją na koncertową wersję radiowego „Podwieczorku przy mikrofonie” z udziałem Skaldów i Kariny Stanek. Kora próbuje sił w zespole Bazyliszki. Ale huśtawka nastrojów pcha ją także w ekstremalne doświadczenia: utożsamia się z bohaterem „Pociągów pod specjalnym nadzorem” Hrabala i Menzla, podejmuje samobójczą próbę w wannie. W szkole jest różnie. Dopiero starsza przyjaciółka, Uta Kalinowska, córka historyka sztuki i profesora UJ, przekonuje ją, „że z człowiekiem zbuntowanym otoczenie liczy się dopiero wtedy, gdy ten coś sobą reprezentuje”. Interesuje się psychologią, dzięki siostrze Uty, dostaje pracę na Oddziale Psychiatrii Dziecięcej w II Klinice Pediatrii, gdzie dobrym duchem jest profesor Antoni Kępiński, który zhumanizował polską psychiatrię. Kora jest siostrą pocieszenia, śpiewa chorym pacjentom. Ale to, że skończyła psychologię i pracowała jako psychoterapeutka, zmyśliła, bo miała kompleks braku wyższego wykształcenia.

Jako Kora narodziła się w lipcu 1968 r., gdy jechała z „Psem” na zlot hipisów do Mielna. „Pies”, chłopak Kory, to hipisowski pseudonim Ryszarda Terleckiego. Ma to, czego brakuje Korze. Studiuje historię na Jagielonce, pisze wiersze, pochodzi z cenionej krakowskiej rodziny, ojciec, Olgierd Terlecki, historyk, jest redaktorem „Dziennika Polskiego” i „Życia Literackiego”. „Pies” angażuje się też w obronę wolności. W Warszawie widział atak zomowców na studentów protestujących przeciwko zdjęciu „Dziadów” Dejmka, w Krakowie bierze udział w proteście. Po interwencji wojsk Układu Warszawskiego w Czechosłowacji z udziałem Ludowego Wojska Polskiego maluje na murach rebus złożony z trzech znaków: czerwonej gwiazdy, znaku równości, swastyki. Jest liderem środowiska hipisowskiego, jego ekstatyczny taniec można obejrzeć w teledysku Grzegorza Nawrockiego „Brudnopis (Kochałem kiedyś Psa)”.

Z Korą słuchają psychodelicznego rocka, w tym The Doors. To czas, kiedy króluje seks i eksperymenty z krajowymi odpowiednikami narkotyków, po których Kora wpada w depresję, ma samobójcze myśli. Pod zarzutem podpalenia mieszkania „Pies” trafia do więzienia na miesiąc, Kora bierze winę na siebie. Ale związek się rozpada. Próbę dominacji nad niezależną dziewczyną po latach wokalistka opisała w piosence „Bądź taka, nie bądź taka”. Zerwania dokonuje niemal publicznie. Jak pisze Kubisiowska: „Urządza publiczną scenę: w Krzysztoforach, na oczach Psa, za kotarą, kocha się z hipisem o pseudonimie Hugo – statystą z Teatru Starego”. Ryszard Terlecki idzie potem drogą demokratycznej opozycji, jest współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników i Studenckiego Komitetu Solidarności, współautorem książki „Czego nie ma w podręcznikach”. Od 2015 r. szefował klubowi Prawa i Sprawiedliwości, był wicemarszałkiem Sejmu. Symbol Strajku Kobiet porównuje do znaku formacji SS. Wszedł do polityki jako człowiek, który bronił wolności słowa, protestując przeciwko decyzji zdjęcia dejmkowskich „Dziadów”, zaś w 2022 r. poparł decyzję polityków PiS o odwołaniu Krzysztofa Głuchowskiego z dyrekcji Teatru im. Słowackiego po premierze „Dziadów” Mai Kleczewskiej. Kora napisała o nim w autobiografii: „Widziałam go na billboardzie (…) Przyśnił mi się nawet niedawno, taki młody i piękny jak dawniej. Mówię mu: »Boże, popatrz, co oni ci zrobili?!«”.

Czytaj więcej

Jak Bob Dylan pokonał piratów

Przełomowy kwadrans

Tymczasem Kora przechodzi przez niebo i piekło hipisowskiego Krakowa. Hipisi stają się rodziną zastępczą, ale też trampoliną w świat sztuki. To wtedy Kora znajduje się w artystycznej orbicie performera Witolda Beresia oraz Tadeusza Kantora, który gości hipisów, żywi i poi, pozwala w swojej siedzibie w Krzysztoforach palić dowody osobiste, zaprasza do współpracy jako aktorów. W kwietniu 1967 Kora gra w premierze „Kurki wodnej” wg Witkacego. Kantor rozstaje się z hipisami dopiero w 1970 r., gdy SB grozi mu odebraniem paszportu przed międzynarodowym tournée.

Wolność łączy się z uzależnieniem od narkotyków, charyzmatyczny Krzysztof Niemczyk, malarz i pisarz, a także Piotr Marek, malarz i muzyk, przełamują tabu, ale i manipulują swoimi akolitami. Kora jest świadkiem wzlotów i upadków, które doprowadzają również do śmierci i samobójstw. Hipisi wyrzuceni z Krzysztoforów, gdzie pracował Kantor, trafiają do Piwnicy pod Baranami Piotra Skrzyneckiego. Tam Kora poznaje Marka Jackowskiego.

Pochodzi z warmińsko-poznańskiej rodziny. Jego ojciec Bernard Jatzkowski agitował za polskimi posłami do pruskiego landtagu. W 1969 r. zespół Vox Gentis studenta anglistyki Marka Jackowskiego wystąpił na krakowskich juwenaliach u Piotra Skrzyneckiego. Współpracę Jackowi proponuje Marek Grechuta, poznaje Jacka Ostaszewskiego. Obaj biorą udział w nagraniu „Korowodu” Anawy, a potem tworzą Osjan.

Gdy Kora i Marek się poznali, ona miała lat 18, a on 21. Od początku są przeciwieństwami. On z bogatą wyobraźnią, oszczędny, ale niechlujny i spóźnialski; ona pedantyczna i prowokująca, przekorna, lubi seks i uwodzi. Chce być w centrum uwagi. Ślub biorą w grudniu 1971 r., gdy Kora jest w drugim miesiącu ciąży z pierwszym synem Mateuszem.

Punktem zwrotnym są przenosiny do Warszawy w 1973 r. Jackowscy wynajmują mieszkanie w bloku na Woli przy ulicy Ogrodowej, gdzie sąsiadami są Dariusz Kozakiewicz (gitarzysta Testu, Breakoutu, Perfectu), Zbigniew Hołdys, założyciel Perfectu, oraz Tomek Lipiński, założyciel Brygady Kryzys i Tiltu. Marek Jackowski dorabia jako redaktor „Jazz Forum”, zaś Kora jest wolną słuchaczką Akademii Sztuk Pięknych, wykonuje makramy do butików, śpiewa wokalizy.

Koniec gierkowskiej dekady jest jednak dramatyczny. Jackowskim nie starcza na wynajem i trafiają do squatu, gdzie nie ma ogrzewania i ciepłej wody. Wtedy uśmiecha się szczęście: Marek wygrywa na loterii samochód syrena, a po sprzedaniu go kupuje mieszkanie w wielkiej płycie w Krakowie. Zaczyna się krystalizować Maanam. Jackowski zakłada go z Milo Kurtisem, muzykiem o greckich korzeniach, a potem jego muzycznym partnerem staje się John Porter. Ale już w 1978 r. na koncercie w Teatrze Studio Józefa Szajny na pierwszy plan przebija się Kora, śpiewając „Stoję, stoję”. Rok później z pomocą Dżambli Kora i Marek dokonują pierwszych profesjonalnych nagrań „Hamleta”, „Oprócz błękitnego nieba”, „Chcę ci powiedzieć” oraz „Czemu więc uciekasz”. Maanam jedzie do Jarocina, a w czerwcu 1980 r. na festiwal w Opolu. Kora ścięła włosy, Maanam gra „Boskie Buenos” i „Żądzę pieniądza”.

Kwadrans wystarczył, by stał się rockowym nr. 1. Reszta jest na płytach, w filmach i wideoklipach.

Taka szczera książka, choć autorka z pewnością wie o wiele więcej, była bardzo potrzebna, żeby pamięć o nieszablonowej gwieździe nie zmieniła się w fałszywy pomnik w stylu, który Witold Gombrowicz opisałby: „Kora wielką poetką była”.

Była i wciąż pozostaje wpływowa – tylko ostatnio jej wiersze i piosenki nagrali na płytach Natalia Przybysz i Ralph Kamiński. Wypłaszczony portret kompletnie do niej nie pasuje również dlatego, że zyskała sławę i popularność, żyjąc według zasad kontrkultury, najpierw hipisowskiej, a potem punkowej. Zmienna, kontrowersyjna, nieobliczalna – nie po to łamała tabu, by była tabuizowana. Tak ją odbieraliśmy co najmniej od czasu, gdy występem Maanamu na festiwalu opolskim w czerwcu 1980 r., który transmitowała dla milionów telewizja, rozpoczęła w kulturze polskiej to, co kilka miesięcy później Solidarność w życiu politycznym i społecznym Polski – zaczęła rozsadzać komunizm od środka. Mentalnie, obyczajowo, demonstracją swojej wolności.

Pozostało 95% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi