Robert Mazurek: Wapno na drutach

To bardzo pouczające. Jestem XY, żona zaś XX, i tu zaszła zmiana, bo do niedawna byłem Prokuraturą, a ona FBI. Królują: Bankomat, Kieszonkowe, 997, Gestapo i Kłopoty. Sprawdźcie państwo, jak zapisały was w komórkach wasze dzieci.

Publikacja: 31.03.2023 17:00

Robert Mazurek: Wapno na drutach

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Ale o telefonach za moment, najpierw książki, bo one też są pouczające, wielce pouczające nawet. Jeśli ktoś nie wie, jak wychować bachora, to może sięgnąć po poradnik. Trzeba tylko pamiętać, żeby najnowszy był, bo średnio co dwa lata okazuje się, że poprzedni jest już nieaktualny, szkodliwy wręcz, a instrukcja „Jak wychować dziecko” jest w gruncie rzeczy poradnikiem „Jak zabić własne dziecko”. Przecież guru bezstresowego wychowania, dr Beniamin Spock, też był pewien, że jego metody doprowadzą do tego, iż świat zaludnią chmary szczęśliwych, pewnych siebie i spełnionych Ziemian. Nie przewidział, że zostanie oskarżony o wypuszczenie sfrustrowanych, roszczeniowych i rozkapryszonych niemot. Ha, teraz są inne książki, pańskie odrzuciliśmy, panie doktorze! Ech, naprawdę nie wiem, jak sobie radzili z wychowywaniem dzieci analfabeci.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Za pazuchą cadyka

Od lat psychologowie, pedagodzy, filozofowie, psychopaci i pozostali eksperci są zgodni: trzeba słuchać własnego dziecka. I interesować się nim, ale nie za bardzo, bo smarkacz przestrzeń mieć musi, inaczej się udusi. Gdzie jest granica między zainteresowaniem a patologią, nie tłumaczą, ale program minimum brzmi: musisz znać przyjaciół własnego dziecka. Ba, ale jak? Kiedyś sprawa była banalnie prosta.

Moi rodzice doskonale znali moich wydzierających się pod oknem, bym wyszedł na piłkę, kumpli. Koledzy mówili im „dzień dobry”, a jak przychodzili po mnie, to matka ich karmiła, ojciec rozśmieszał, a w każdym razie jemu tak się wydawało, i jakoś to szło. Mało tego, ja sam znałem wszystkich znajomych rodziców, wiedziałem, gdzie mieszkają, znałem – w czasach przedkomórkowych! – ich numery telefonów, zresztą do połowy z nich mówiłem „wujku” i „ciociu”. Z ciocią Grażyną miałem się ożenić, ale na mnie nie poczekała, ciocia Małgosia uczyła nas wierszyków z brzydkimi wyrazami, wujek Janusz grał w piłkę, ciocia Teresa nas karmiła, a ciocia Bodzia rozśmieszała. Aha, wszyscy byli, są właściwie, psychiatrami. OK, ciocia Teresa jest neurolożką. Albo neurologiem, nie wiem, jak tam u niej z feminatywami.

Od lat psychologowie, pedagodzy, filozofowie, psychopaci i pozostali eksperci są zgodni: trzeba słuchać własnego dziecka. I interesować się nim, ale nie za bardzo, bo smarkacz przestrzeń mieć musi, inaczej się udusi. 

To było proste – wszyscy mieszkaliśmy na kupie, znaliśmy się pokoleniami, starzy chodzili na te same balangi, my do tej samej szkoły. I już. Teraz cokolwiek się to zmieniło, zwłaszcza w dużych miastach. Rejonizacja zdechła, więc do klasy córek czy syna łaziły dzieciaki z całego miasta, albo i spoza. Trudno więc było oczekiwać, by się po lekcjach godzinami odprowadzali, by do siebie do domów chodzili. Zresztą, to jest niemodne nie tylko dlatego, że zamiast do domów zwiedza się teraz Starbucksa. Po prostu kontakt osobisty jest zdecydowanie przereklamowany, wszystko odbywa się w sieci. I tu nie nadążysz, bo można oczywiście groźbą karalną lub podwyżką kieszonkowego skłonić progeniturę, by dodała nas do znajomych na fejsie, skutkuje to jednak natychmiastową przeprowadzką gówniarzerii na Instagrama, TikToka czy co tam teraz najmodniejsze. Więc bądź mądry i pisz wiersze.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Co lubią trupy

Ale nie wszystko stracone, jakiś kontakt z dziećmi w końcu mamy, choćby telefoniczny. To co prawda drobne nadużycie semantyczne, bo – jak wiadomo – dzieci i żony telefonu nie odbierają, przynajmniej własne dzieci i żony. Z pewnym zdumieniem odkryłem jednak, że u mojego 15-letniego syna jesteśmy w telefonie podpisani chromosomami XX oraz XY, na czym zresztą wyczerpuje się jego wiedza biologiczna. Wcześniej funkcjonowałem jako Prokuratura, łagodna zaś jak baranek żona mojej osoby była FBI. I tak lepiej niż Gestapo u znajomego. Sonda na Twitterze pokazała mi, że to skądinąd popularne rewiry: Dyktator, Ojciec Dyrektor, Szef, Sierżant. „Mój syn swoją matkę a moją żonę ma wpisaną jako Mój Diler” – pisze jeden z panów, a pani Basia odkryła, iż funkcjonuje jako „997 zbliżają się kłopoty”. „Dopiero potem zrozumiałam skąd tak zabawny nastrój, gdy syn odbierał telefon w gronie kolegów”.

W czołówce są też Bankomaty i Kieszonkowe, co świadczy o jak najszczerszym zainteresowaniu starymi. Ech, gdzie te czasy, gdy prosiło się rodziców do telefonu staropolskim: „Rzuć wapno na druty”.

Ale o telefonach za moment, najpierw książki, bo one też są pouczające, wielce pouczające nawet. Jeśli ktoś nie wie, jak wychować bachora, to może sięgnąć po poradnik. Trzeba tylko pamiętać, żeby najnowszy był, bo średnio co dwa lata okazuje się, że poprzedni jest już nieaktualny, szkodliwy wręcz, a instrukcja „Jak wychować dziecko” jest w gruncie rzeczy poradnikiem „Jak zabić własne dziecko”. Przecież guru bezstresowego wychowania, dr Beniamin Spock, też był pewien, że jego metody doprowadzą do tego, iż świat zaludnią chmary szczęśliwych, pewnych siebie i spełnionych Ziemian. Nie przewidział, że zostanie oskarżony o wypuszczenie sfrustrowanych, roszczeniowych i rozkapryszonych niemot. Ha, teraz są inne książki, pańskie odrzuciliśmy, panie doktorze! Ech, naprawdę nie wiem, jak sobie radzili z wychowywaniem dzieci analfabeci.

Pozostało 84% artykułu
Plus Minus
Trwa powódź. A gdzie jest prezydent Andrzej Duda?
Plus Minus
Liga mistrzów zarabiania
Plus Minus
Jack Lohman: W muzeum modlono się przed ołtarzem
Plus Minus
Irena Lasota: Nokaut koni
Materiał Promocyjny
Wpływ amerykańskich firm na rozwój polskiej gospodarki
Plus Minus
Mariusz Cieślik: Wszyscy jesteśmy wyjątkowi