Robert Mazurek: Co lubią trupy

Niech pan przyjedzie na mój pogrzeb. Będzie strasznie nudno, ale przynajmniej nieboszczyk będzie fajny. Tymi słowy mnie pożegnał. Umarł trzy miesiące później i się sprawdziło. Pogrzeb był nudny.

Publikacja: 10.03.2023 17:00

Robert Mazurek: Co lubią trupy

Foto: Fotorzepa/Robert Gardziński

Kard. Kozłowiecki, bo to on mnie tak żegnał, miał 96 lat, potężny dystans do siebie i niewiarygodne poczucie humoru. Ale pogrzeb, na który nie udało mi się zresztą do Zambii dojechać, ponoć był faktycznie okrutnie nudny i baaardzo oficjalny. W dodatku pochowali go pod kościołem, a nie tak jak chciał, w buszu. Kardynał miał 56 lat, kiedy po raz pierwszy napisał w jednym z listów, że grabarze się na niego krzywo patrzą. Faktycznie, w końcu przeżył ich kilka pokoleń, nie dając nikomu zarobić.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Mistyka kolonoskopii

Ostatnio nie poleciałem też na pogrzeb Szewacha Weissa i nie dojechałem na pogrzeb mojej nauczycielki. Nie było mnie również na Powązkach, gdy żegnano Emiliana Kamińskiego. Powody były różne, zawsze ważne, ale i tak szkoda. Żałuję, bo ja lubię pogrzeby. Naprawdę. I staram się wyciągać wnioski. No bo czy państwo myśleli już o pogrzebie własnym? A ja owszem, a ja tak, wszystko już nawet ustaliłem. Co prawda to Józef Oleksy odgrażał się, że nagrał nawet swoją własną mowę pożegnalną. „Nie będzie mi nikt nieszczerze pieprzył” – oznajmił, ale mowy nie było. Ja mowy nie nagrałem, ale swój pochówek przyszły dokładnie opisałem i wybrałem najbardziej szalone z moich dzieci, któremu nakazałem przypilnować, coby było, jak sobie nieboszczyk życzy.

Przede wszystkim pamiętajmy, że pogrzeb to znakomita okoliczność towarzyska. Umówmy się, że przecież denatowi jest zasadniczo wszystko jedno, ale całej reszcie już nie. Więc możecie mnie, drodzy państwo, dziękować, bo ja o was myślałem. Gdyby się naród nie uparł i nie wymusił pochowania mnie na Wawelu – co zasadniczo biorę pod uwagę – to równie godne wydają się mnie Stare Powązki. Po pierwsze, lubię, po drugie, mam tam kumpli, a po trzecie, tuż za bramą urządzałem najlepsze imprezy w życiu, o jednej nawet gazety pisały. Poza tym nie będą się przecież tłukli z karawanem po jakichś opłotkach, skoro taki kawał działki w centrum miasta się marnuje, ślad węglowy, te rzeczy.

Przede wszystkim pamiętajmy, że pogrzeb to znakomita okoliczność towarzyska. Umówmy się, że przecież denatowi jest zasadniczo wszystko jedno, ale całej reszcie już nie. Więc możecie mnie, drodzy państwo, dziękować, bo ja o was myślałem.

No właśnie, impreza. Stypa ma być huczna. Starszym panom, moim rówieśnikom, będą whisky podawali dożylnie, to w końcu dla wielu może być ostatnia okazja w życiu, by się jakoś uroczo skuć. To nic, że nie będą już niczego kleić. Reszta będzie musiała sama trafić kieliszkiem do ust. Wspominam o alkoholu, bo przecież nie o to chodzi, żeby jeść do oporu, zwłaszcza że wtedy w menu będą już tylko robaki, a robaków to akurat i ja będę miał pod dostatkiem. Jak zabawa, to zabawa, różowe baloniki, bengalskie ognie i trupa otyłych karlic akrobatek – tak to widzę. W końcu jak odejść, to z przytupem. Tylko żeby mi wszyscy wiedzieli, jak się zachować należy, i pamiętali, że wdowę trzeba do tańca poprosić.

Ja na ten przykład nie wiedziałem i na pogrzeb Macieja Rybińskiego przyszedłem trzeźwy jak świnia. Maciej do teraz nie może mi tego darować i wygraża mi we śnie. Spróbujemy to naprawić w zaświatach, ale to już inny rzeczy porządek. Przyszedłem, jak głupek ostatni, z jakimiś kwiatami, jakby Rybiński akurat z florystyką mnie się kojarzył. Ale już na grób Wieniczki Jerofiejewa w Moskwie poszedłem dobrze zaopatrzony i choć wódki nie lubię, to nad jego mogiłą setkę osuszyłem. Tak samo potraktowałem Wołodię Wysockiego. Nie żebyśmy się znali osobiście, ale przecież czułem się zobowiązany.

Czytaj więcej

Robert Mazurek: Pomarańcze w listopadzie

To samo miałem – choć tu obyło się bez alkoholu – z Edmundem Niziurskim, postacią w mym życiu ważną szalenie. Wydawało mnie się zresztą, że był wręcz postacią kultową dla całego pokolenia, w końcu to na nim i na Karolu Mayu uczyliśmy się czytać. I tu przeżyłem szok oraz niedowierzanie, bo na cmentarzu wiało pustkami. Rodzina i kilku pisarzy, publicystów, żadnych tłumów fanów, no cóż, dobrze, że Wojciech Tomczyk go żegnał, bo tak zabawnej mowy dawno nie słyszałem. Jakby co, to niech o mnie też parę słów powie. No właśnie, jedyne, czego żałuję, to że nie dowiem się, co tam o mnie wygadują, a to mogłoby być interesujące wielce. Właśnie u Janusza Głowackiego wyczytałem, że był z Gustawem Holoubkiem na pogrzebie znanej aktorki, którą pan Gustaw podsumował krótkim: „Nieboszczka bardzo chuja lubiła”.

Kard. Kozłowiecki, bo to on mnie tak żegnał, miał 96 lat, potężny dystans do siebie i niewiarygodne poczucie humoru. Ale pogrzeb, na który nie udało mi się zresztą do Zambii dojechać, ponoć był faktycznie okrutnie nudny i baaardzo oficjalny. W dodatku pochowali go pod kościołem, a nie tak jak chciał, w buszu. Kardynał miał 56 lat, kiedy po raz pierwszy napisał w jednym z listów, że grabarze się na niego krzywo patrzą. Faktycznie, w końcu przeżył ich kilka pokoleń, nie dając nikomu zarobić.

Pozostało 90% artykułu
Plus Minus
Podcast „Posłuchaj Plus Minus”: Polska przetrwała, ale co dalej?
Materiał Promocyjny
Z kartą Simplicity można zyskać nawet 1100 zł, w tym do 500 zł już przed świętami
Plus Minus
„Septologia. Tom III–IV”: Modlitwa po norwesku
Plus Minus
„Dunder albo kot z zaświatu”: Przygody czarnego kota
Plus Minus
„Alicja. Bożena. Ja”: Przykra lektura
Materiał Promocyjny
Najszybszy internet domowy, ale także mobilny
Plus Minus
"Żarty się skończyły”: Trauma komediantki
Materiał Promocyjny
Polscy przedsiębiorcy coraz częściej ubezpieczeni